~ Becca Fitzpatrick
Jestem! A wraz ze mną nowy rozdział - liczę na szczere opinie; szczególnie na temat pierwszego fragmentu. Ciekawa jestem, co sądzicie o pisaniu z punktu Samanthy, dobrze wyszło czy lepiej tego nie powtarzać? :) Plus, co myślicie o zachowaniu Jamesa? No, ale nie zatrzymuje - zapraszam na rozdział!
Tylko najbardziej zaufani, czyli ci najbogatsi i pochodzący z najstarszych rodów czarodziei, znali drugie miejsce spotkań, gdzie omawiane były te najważniejsze sprawy dotyczące magicznego świata. W hrabstwie Devon niecałe dwie mile na północ od wsi Brayford znajdowała się mroczna puszcza, pośrodku której mieściła się sporych rozmiarów jaskinia. Ludzie nie zwykli się zapuszczać aż tak głęboko w las, dlatego należała ona do jednych z najbardziej bezpiecznych kwater. Poza tym otoczono ją najróżniejszymi zaklęciami ochronnymi, więc przedarcie się do wewnątrz przez nieproszonych gości wywołałoby natychmiastowy skutek. Może i nie było tu przyjemnie, jak na przykład w dworze Malfoyów, ale nastały takie czasy, że poczucie wygody wędrowało na dalszy plan.
A przynajmniej dla Samanthy, nieprzyzwyczajonej do luksusów i przepychu.
Nie miała właściwie pojęcia, który Śmierciożerca znalazł tę jaskinię, ale też nie chciała wnikać. Wiedziała jedynie, że Czarny Pan go zabił, aby tajemnica nie wyszła na jaw. W każdym razie tylko garstka została do niej dopuszczona, licząca może piętnaście osób.
Samantha szła przez las doskonale znanym szlakiem, a jej czarna peleryna łopotała na wietrze. W takich ciemnych miejscach wbrew pozorom zawsze czuła się bezpiecznie, a panujący spokój mile łechtał jej zszargane nerwy. Szczególnie ostatnio po wizycie w Azkabanie. Inaczej nie dało rady tego nazwać, skoro w celi przebywała zaledwie parę dni. Czarny Pan okazał łaskę, atakując więzienie i odbijając paru Śmierciożerców. Czuła się wybrana, unikatowa, ponieważ nie znała stuprocentowej prawdy. Nie wiedziała, że została uwolniona wyłącznie dzięki przypadkowi ani że Czarnemu Panu nie chodziło o poszczególnych ludzi, tylko o całą ich rzeszę. Liczby miały znaczenie, nie jednostki.
Po dziesięciu minutach brnięcia przez chaszcze, wreszcie dostrzegła zarys jaskini. Teleportacja nie wchodziła w grę, a do dostąpienia zaszczytu wejścia do środka upoważniało wyłącznie zaklęcie wplecione w Mroczny Znak. W przypadku jego braku człowiek zostawał dosłownie rozrywany na strzępy.
Przekroczyła bariery, co nie należało do przyjemnych odczuć. Z końca różdżki wystrzeliło jasny promień, dokładnie oświetlający drogę. Starała się iść szybko, mimo że co chwilę była zmuszana do pochylenia głowy lub podniesienia wyżej stóp. Wreszcie dotarła do serca jaskini, gdzie zawsze odbywały się spotkania. Ku zaskoczeniu, zauważyła jedynie kontury dwóch postaci. Podeszła bliżej, po czym skłoniła się w stronę jednej z nich.
– Panie.
– Nareszcie, Darkness. Ile można czekać? – Skierował na nią różdżkę, a po ciele Samanthy przeszedł bolący dreszcz. Starała się jednak nie okazać słabości w postaci stęknięcia bądź wystąpienia grymasu na twarzy. Z doświadczenia wiedziała, że wówczas tortura trwałaby dłużej.
– Przepraszam, panie.
Skłoniła głowę.
– Abraxasie, zdejmij maskę – rozkazał, a Śmierciożerca bez sprzeciwu wykonał jego polecenie. – Wraz z Samanthą dostaniecie specjalną misję. Wyjedziecie do Francji, gdzie będziecie w moim imieniu werbować naszych nowych przyjaciół.
Starszy Malfoy kiwnął głową, niezbyt zadowolony z tego planu. Nie uśmiechało mu się zostawianie urzędu w Ministerstwie na pastwę urzędasów ani dworu bez opieki. Odkąd jego żona została zabita przez Aurorów, poza nim w Malfoy Manor urzędowały jedynie skrzaty domowe. Nie wspominając, oczywiście, o Śmierciożercach zwołanych przez mistrza.
CZYTASZ
Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔
FanfictionMożna by się spodziewać, że bycie nastolatkiem należy do najprostszych czynności świata. Co za banialuki! Dorastanie w Hogwarcie to prawdziwy koszmar, szczególnie gdy poza jego murami wznosi się cień wojny, a ty nie wiesz, jak odróżnić przyjaciela o...