44. Czasem brak jednej osoby sprawia, że świat zdaje się wyludniony

326 25 9
                                    

~ Alphonse de Lamartine

Dzisiaj rozdział przejściowy, co - mam nadzieję - nie zniechęci Was do przeczytania i skomentowania. :) W ogóle chciałabym wiedzieć, co najbardziej lubicie w Fortunie, a co Was strasznie irytuje? Przydałoby się do dalszego pisania, dlatego proszę o szczerość. :)

Dzisiejszej nocy pierwszy raz w tym roku do Hogwartu przybył śnieg. Spadł w niespodziewanie dużej ilości, okrywając błonia i Zakazany Las białym puchem, ale nim uczniowie zdążyli się z nim przywitać, rozpuścił się i stworzył nieprzyjemną dla oczu i stóp chlapę. Z tego też powodu większość Hogwartczyków wzbraniała się przed opuszczeniem ciepłych murów szkoły. Jedynie ci, mający lekcje opieki nad magicznymi zwierzętami czy zielarstwa, musieli wyściubić nosy na zewnątrz i poddać się tym nieprzyjemnym warunkom atmosferycznym.

Anne smętnie wyglądała przez okno, co jakiś czas wzdychając. Nienawidziła takiej pogody, która nie dość, że skutecznie pozbawiała ją humoru, to jeszcze wywoływała senność. Wisborn przez cały dzień nie potrafiła się na niczym skupić, przez co prawie zarobiła minus dziesięć punktów dla domu. Profesorowi Slughornowi nie podobało się jej nieuważanie na zajęciach, występujące w postaci krótkiego przymknięcia powiek. Jak się później okazało, to krótkie przymknięcie było tak naprawdę długą i głęboką drzemką.

Ziewnęła szeroko.

– Co ty robiłaś w nocy, że jesteś aż tak zmęczona? – zażartował Łapa, uśmiechając się szeroko do przyjaciółki.

– Nic, co miałoby cię interesować – odburknęła.

Brwi Syriusza podbiegły niemal pod linię włosów. Zaczął zastanawiać się nad jej niespotykanym zachowaniem. Anne, jako jedna z nielicznych, zawsze starała się być miła i uprzejma. Rzadko kiedy bywała zła, a jej wrednej wersji chłopak chyba nigdy nie poznał.

– Masz okres?

– Jeszcze słowo, Black – zastrzegła z groźnym błyskiem w oku, na widok którego Syriusz podniósł ręce do góry w geście kapitulacji. Z dziewczynami czasami lepiej nie zadzierać, bo można się sparzyć. Albo dostać w jaja.

Kiedy Anne zauważyła rzednącą minę Łapy, jakby na zawołanie poprawił jej się humor. Uspokoiła się na tyle, by w ciszy i ciekawości przysłuchiwać się reszcie pogrążonej w błahej rozmowie. Remus siedział na łóżku wraz z Lily i Jamesem, którzy co chwilę rzucali do siebie uśmiechami przepełnionymi kakofonią pozytywnych emocji. Pewnie myśleli, że nikt nie zauważy tej jeżdżącej wzdłuż pleców dziewczyny dłoni Jima, ani tych czerwonych rumieńców na policzkach Lily. Anne widziała doskonale i zazdrościła. Nie była zaborcza w stosunku do Pottera, broń Merlinie, po prostu marzyła o doznaniach, o miłości tak głębokiej jak ocean i tak gwałtownej jak jego fale rozbijające się o brzeg, którą Lily i James byli wręcz przepełnieni.

Otrząsnęła się z mało przyjemnych myśli, z każdym dniem powracających niczym natrętna mucha. Kiedyś tata jej powiedział, że potrzeba czasu i wiary do spełnienia marzeń, ale jak mogły się one spełnić, skoro czas nieubłaganie szybko płynął, w związku z czym wiary ciągle ubywało? Anne powoli zaczynała przyzwyczajać się do faktu, że życie najpewniej spędzi samotnie, otoczona stertą książek.

Do rzeczywistości przywrócił ją głośny śmiech. Syriusz chyba powiedział coś zabawnego, bo nawet Lily pozwoliła sobie na odrobinę radości. Jedynie Remus smętnie spojrzał w bok. Ostatnio coś złego zaczynało dziać się między nim a Lissie. Kiedyś, gdy jeszcze pałała do chłopaka uczuciem, z pewnością by się z tego powodu ucieszyła, ale teraz pozostało jedynie współczucie. Właściwie sama nie wiedziała, kiedy przeszło jej to bezsensowne i wywołujące wyłącznie ból zauroczenie. Przyłapała ich jakiś czas temu na całowaniu, lecz zamiast znanej zazdrości poczuła niespodziewaną radość. I wolność na duszy.

Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz