40. Życie składa się z takiego łańcucha złączonych ze sobą rozstań

297 31 8
                                    

~ Charles Dickens

Miałam Wam tyle do napisania, ale... zapomniałam. Może przy publikacji następnego rozdziału mi się przypomni; a propos - kolejny post będzie dopiero za jakieś 10 dni. Liczę, że poczekacie? :) Zapraszam do czytania!

Kolejne dni dla Jamesa były jak nocny koszmar, z którego nie potrafił się obudzić. Marzył, aby cała ta farsa okazała się jedynie majakiem umysłu zmęczonego codzienną nauką i pisaniem wielostronicowych esejów. Właściwie nawet mógłby uwierzyć w teorię o śnie, gdyby nie Charles włóczący się po domu niczym duch. James odnosił wrażenie, że ojciec przeżywał stratę o trzykroć gorzej. Nie jadł, nie spał, nie mówił. Tak, jakby wszystkie z założenia normalne czynności wykonywał wyłącznie dzięki Dorei.

Do pogrzebu Charles zachowywał pozory zdrowo myślącego człowieka, który jakoś radził sobie ze stratą ukochanej. Pocieszał płaczącą Lily, wspierał syna, dziękował przyjaciołom za złożone kondolencje i za przyjście na pochówek. Kiedy jednak biała trumna została zakopana głęboko w ziemi, a on wraz z synem wrócili do pustego i cichego domu, nie wytrzymał. Załamał się. Bez najmniejszego słowa zamknął się w sypialni i nie wychodził z niej aż do wieczora następnego dnia. James z początku się nie wtrącał, dając ojcu trochę prywatności.

Dzisiaj jednak sytuacja zdecydowanie wymknęła się spod kontroli.

Przypomniał sobie akcję sprzed dwóch godzin, o której nie potrafił przestać myśleć. Wychodząc z łazienki, usłyszał okropny wrzask dochodzący z sypialni. Natychmiast znalazł się tuż przy drzwiach, w które zaczął głośno walić pięścią.

– Tato! – krzyknął zaniepokojony. – Otwórz! Co się stało?

Charles zdawał się kompletnie nie słyszeć syna. Po chwili do wrzasku dołączył najpierw lament, a później mrożący krew w żyłach szloch. Słysząc to, James raptownie przestał. Poczuł ból w klatce piersiowej.

– Dlaczego mi to zrobiłaś?! Dlaczego zasnęłaś?! Mówiłem, żebyś nie spała, kochana! – zanosił się płaczem Charles. – Ja nie dam rady żyć bez ciebie! Chodź i mnie stąd zabierz, Doreo, proszę! Zaklinam cię, błagam, wróć do mnie! Do nas... My nie damy rady bez ciebie żyć. Nie damy rady...

Ostatnie zdanie powtarzał niczym mantrę.

James przełknął ślinę, po czym silnym kopniakiem otworzył drzwi. Na szczęście nie wyleciały z zawiasów, ale i tak narobiły ogromnego huku. Charles nie wyglądał, jakby kontaktował, jakby odróżniał rzeczywistość od fikcji. Klęczał przy łóżku, rwał włosy z głowy, a z jego oczu leciały rzewne łzy. Przypominał człowieka objętego szaleństwem umysłu, co poważnie przeraziło Jamesa. Chłopak podszedł do ojca niepewnie, po czym kucnął obok i położył mu rękę na ramieniu. Dopiero dotyk syna zdołał otrzeźwić pana Pottera na tyle, by zamglonym wzrokiem popatrzeć na jego twarz.

– Jej już nie ma. Dorei nie ma. – Kolejna fala łez poleciała po policzkach Charlesa.

– Wiem, tato.

– Ona nie wróci, James. Zostawiła nas samych. Jesteśmy sami – mówił cicho pod nosem. – Nie ma jej. Ona...

Słowo „umarła" zawisło niewypowiedziane w powietrzu.

– Mama nas kochała, tato. Ona nas kochała – powiedział pewnym głosem Jim, po czym bez słowa przygarnął ojca w ramiona. Charles nadal płakał, co chwilę wypowiadając imię żony, ale wydawał się o wiele spokojniejszy. Poczuł, że miał wspólnika w cierpieniu, że nie był samotny. James tak długo głaskał ojca po włosach i plecach, dopóki tamten nie zasnął. Przelewitował więc Charlesa na łóżko, przykrył szczelnie kołdrą i zszedł na dół do kuchni. Swoją drogą, za każdym razem, gdy przekraczał jej próg, wyobrażał sobie Doreę stojącą na środku i wymachującą żartobliwie drewnianą łyżką lub wałkiem. Wystarczyło jednak zamknąć oczy, bo po ich otwarciu obraz znikał.

Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz