15. Prawdziwym błędem jest błąd popełnić i go nie naprawić

589 43 3
                                    

Ciemna listopadowa noc dawała się we znaki wszystkim londyńczykom. Niebo przykryła ciemna, ogromna chmura, z której leciał deszcz, zacinający w okna domów. Wiatr hulał na zewnątrz, przez co wszystkie liście fruwały po ulicach i chodnikach. Pomimo tak okropnej pogody, pewne małżeństwo siedziało w salonie przed telewizorem. Wtuleni w siebie i z uśmiechem na twarzy wpatrywali się w migające obrazy komedii romantycznej. W dłoniach trzymali kieliszki, zapełnione do połowy, czerwonym, wytrawnym winem.

Gdyby ktoś przyglądałby się im z ukrycia, na pewno nie powiedziałby, że obydwoje są już dawno po czterdziestce, ponieważ para zachowywała się jak nowożeńcy.

Kobieta posiadała rude włosy, które kręciły jej się na końcach, a do tego brązowe oczy, dzięki którym wyglądała naprawdę zmysłowo. Mężczyzna zaś miał burzę czarnych, krótko ściętych włosów i zielone oczy. Niby odmienni, a jednak bardzo do siebie pasują. W końcu przeciwieństwa się przyciągają, a to jest żywy przykład tego przysłowia.

Błogą ciszę przerwał głos pani domu:

- Marku – zaczęła przyciszonym głosem, przy okazji głaszcząc delikatnie męża po policzku. – To już nasza dwudziesta rocznica, a ja nadal mam wrażenie, że nasz ślub był parę dni temu – westchnęła i wtuliła się ufnie w mężczyznę jej życia. Ten, jednak nie wydobył z siebie żadnego głosu, tylko z zapałem wpił się w czerwone usta rudowłosej. Przez chwilę tak trwali, rozkoszując się chwilą, ale pomału zaczęli obdarowywać się lekkimi pocałunkami.

- Kocham cię, Karen – szepnął czarnowłosy w wargi kobiety, aby po chwili ponownie pocałować ją z lubością i pożądaniem. Minutę później oderwali się od siebie, jednak na ich ustach nadal gościł szeroki uśmiech, a do tego pojawiły się te wesołe iskry w oczach, które rozświetlały im twarze. Puknęli się delikatnie kieliszkami z trunkiem, po czym przytknęli je do ust, rozkoszując się smakiem.

Ten romantyczny nastrój przerwał donośny hałas, który dobiegał z ganku ich własnego domu. Spojrzeli na siebie zdziwieni, ciągle nasłuchując dalszych odgłosów, jednak poza głosem aktorów, którzy grali w filmie, nie było słychać nic niepokojącego. Kobieta westchnęła z ulgą i ponownie oparła głowę na ramieniu męża.

Kolejne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko i nim ktokolwiek zdążyłby zauważyć, oboje znajdowali się w wielkim niebezpieczeństwie. Otóż, gdy tylko huk się powtórzył, Evansowie wstali i trzymając się za ręce, podeszli do przedsionka. Nawet nie wiedzieli, że zrobili najgorszy błąd na jaki mogłoby ich stać.

We framudze drzwi wejściowych stał zamaskowany mężczyzna, który w szarej dłoni, trzymał długi patyk. Przez chwilę Mark chciał się zaśmiać, jednak szybko do głowy wpadła mu pewna myśl – czarodziej. Przełknął głośno ślinę, a w duchu modlił się, aby to był tylko zły sen.

Czarna peleryna gościa powiewała lekko na wietrze, a czerwone oczy wpatrywały się groźnie w panią Evans.

- Kim jesteś?! - spytał Mark, ściskając mocniej dłoń małżonki, instynktownie zasłaniając ją swoim ciałem. Nieznajomy uniósł nieznacznie różdżkę, a spod jego maski wydobył się złowrogi śmiech.

- Nie musisz wiedzieć. – Do ich uszu dobiegł męski głos, a ostatnie, co zobaczył Mark, to smuga zielonego światła i przerażone spojrzenie Karen.

Kobieta, widząc jak ciało męża osuwa się na podłogę, zaczęła krzyczeć, a z jej oczu nieświadomie popłynęły gorzkie łzy. Kucnęła obok martwego ciała ukochanego i złapała je w ramiona, tuląc do siebie bardzo mocno. Trwałaby tak jeszcze bardzo długo, gdyby nie usłyszała zachrypniętego barytonu, który wydobywał się wprost przy jej uchu. Wzdrygnęła się i z ociężałością odwróciła głowę w tamtym kierunku.

Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz