52. Przyszłość zaczyna się dzisiaj, nie jutro

344 31 5
                                    

~ Jan Paweł II

No, i stało się. Ostatni rozdział, proszę Państwa. W przeciągu tygodnia dodam jeszcze epilog i oficjalny koniec. Wreszcie, nie? :)

Nareszcie nadeszły dni tak bardzo wyczekiwane przez siedmiorocznych, przed którymi ciągle ostrzegali nauczyciele i które spędziły wielu uczniom sen z powiek.

Owutemy zgodnie z tradycją trwały równy tydzień. Najstarszy rocznik codziennie zbierał się w Wielkiej Sali, która nie wyglądała już jak przy śniadaniu. W równych rzędach rozstawione zostały pojedyncze ławeczki z krzesełkami, opatrzone w kałamarz, tuzin czystych pergaminów, dwa pióra oraz barierę ochronną niepozwalającą ściągać. W zależności od dnia i zdawanego przedmiotu w sali znajdowało się mniej lub więcej zestresowanych uczniów. Gdy ktoś zamierzał napisać więcej niż siedem egzaminów, wówczas odwiedzał Wielką Salę również wieczorami. W każdym razie McGonagall wraz z dwoma urzędnikami tak rozplanowali terminarz, że żadne zdublowanie nie wchodziło w grę.

Ponadto z niektórych przedmiotów poza wiedzą teoretyczną, sprawdzano również praktyczną. Robiono to na boisku od Quidditcha, w szklarniach, a nawet w lochach pod czujnym wzrokiem nauczycieli i egzaminatorów bezpośrednio powołanych z Ministerstwa Magii.

Na teście umiejętności z eliksirów kazano uczniom wylosować z urny karteczkę z nazwą eliksiru, który mieli uwarzyć. Na obronie przed czarną magią zdający zostawali zamknięci w klatce, z której trzeba było się wydostać, a później musieli ukończyć tor przeszkód złożony z niebezpieczeństw na różnym stopniu zaawansowania. Zielarstwo wymagało dosłownego ubrudzenia rąk, czyli przesadzanie roślin, opowiadanie o ich właściwościach czy nawet w niektórych przypadkach ujście z życiem, gdy trafiło się na wyjątkowo wredny chwast. Egzamin z zaklęć wydawał się najniebezpieczniejszy, ponieważ postawiono dwóch zdających naprzeciwko i kazano im rzucać w siebie zaklęciami, bronić się i kontratakować. Parę razy skończyło się na posłaniu kumpla do Skrzydła Szpitalnego ze złamaniem bądź krwotokiem, co Flitwick kwitował gromkimi brawami. Transmutacja więc wypadała szaro na tle reszty, bo czymże była zamiana długopisu w pióro albo stolika w płaszcz?

Kiedy więc owutemy dobiegły końca, niemal każdy siedmioroczniak odetchnął z ulgą. Niektórzy postanowili poświęcić cały dzień na sen, pozostali spotkać się w Trzech Miotłach na piwko lub coś mocniejszego, a jeszcze inni spędzić czas w gronie najbliższych przyjaciół.

– Moje marzenie się spełniło, Liluś. Mogę już umierać.

James przyciągnął bliżej dziewczynę, napawając się zarówno jej bliskością, jak i zapachem. Lily uniosła się na łokciu.

– Twoim marzeniem był seks? – spytała z uniesionymi brwiami, nieznacznie się rumieniąc.

– Tak. A konkretnie seks z tobą.

Lily wywróciła oczami, choć na jej usta wstąpił delikatny uśmieszek. Znów ułożyła głowę we wgłębieniu szyi chłopaka, mocniej się przytulając. Z początku czuła się skrępowana, ale teraz kompletnie nie przeszkadzała jej ich nagość zakryta jedynie połami kołdry.

Po ostatnim porannym egzaminie postanowili urządzić sobie romantyczny obiad, który później przerodził się w kolację. Siedzieli w dormitorium Lily, popijali miód pitny, rozkoszowali się własnym towarzystwem. Zaczęli się całować, a potem już nie potrafili się od siebie odkleić. Zdążyli jedynie zasłonić kotary łóżka i rzucić wyciszające zaklęcie.

– Dobrze wiesz, jak lubię egzaminy, ale cieszę się, że owutemy mamy już za sobą.

– Do teraz nie jestem w stanie pojąć, jak udało ci się tego wszystkiego nauczyć.

Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz