47.Nic tak nie przypomina przyjaźni jak związki pielęgnowane w interesie miłości

328 30 13
                                    

~ Jean de La Bruyere

Od przyjazdu o Hogwartu minęły trzy tygodnie, w przeciągu których James i Lily prawie w ogóle nie mieli czasu dla siebie i swojego związku. Dziewczyna stuprocentowo poświęciła się nauce do OWTMów, bez przerwy czytając notatki czy książki sprzed lat. Szło jej nieco opornie, z czym rzadko się spotykała, ale przypominanie aż tak obszernej ilości materiału nie należało do zadań łatwych. Swoją drogą, czuła irytację, że udało jej się zapomnieć o tylu sprawach, które kiedyś mogła wyrecytować podczas snu, a teraz ledwo dukała. James zaś coraz ciężej ćwiczył do zbliżającego się wielkimi krokami meczu quidditcha z Hufflepuffem. Od tego wyniku zależało, czy Gryfoni będą mieli szansę zawalczyć o puchar, czy jedynie o trzecie miejsce w klasyfikacji domów. Mocno się przejmował, szczególnie że to był jego ostatni rok jako kapitana drużyny, więc Gryffindor musiał wygrać. Przez takie podejście często obrywało mu się od nauczycieli, ale na szczęście jeszcze nie dostał żadnego szlabanu.

Właśnie dlatego ta sobota była aż tak wyjątkowa.

Wreszcie udało im się znaleźć chwilę, więc postanowili wymknąć się wieczorem na Wieżę Astronomiczną, by pobyć razem.

A raczej James postanowił.

– Jim, zawróćmy, to głupi pomysł – psioczyła szeptem Lily, lecz mimo to posłusznie dreptała obok chłopaka. – Jak nas złapią, będziemy mieli przechlapane...

– Jesteś prefektem naczelnym, Liluś, możesz wymyślić jakąś dobrą wymówkę, dlaczego szwendamy się po korytarzach.

Panna Evans popatrzyła na Jamesa spod byka.

– Okej, ja – zaakcentowała – jeszcze mogę się wytłumaczyć, ale ty? Niby po co mi towarzyszysz?

– To proste.

– Chyba jednak nie, bo dalej nie wiem...

– Chcemy przecież pobyć razem. – Potter wyszczerzył się do dziewczyny, która w odpowiedzi jedynie głośno westchnęła. Czasami rozmowy z Jamesem były cholernie trudne, już nie wspominając o zrozumieniu jego dziwnego toku myślenia. Odkąd się z nim związała, parokrotnie zastanawiała się dlaczego. Najwyraźniej serce nie sługa i w gumochłonie też można się zakochać...

Lily co krok odwracała się za siebie, zaniepokojona nienaturalną ciszą. Odnosiła wrażenie, jakby ktoś ich śledził, tylko czekając na odpowiedni moment na doniesienie Dumbledore'owi lub, co gorsze, McGonnagall.

James nagle stanął, przez co dziewczyna mimowolnie na niego wpadła.

– Przestań się tak dziko zachowywać – parsknął. – Wyglądasz, jakbyśmy robili coś nielegalnego. Liluś, my tylko idziemy na wieżę. To nie przestępstwo.

– Ale zabronione jest wychodzenie z pokoju wspólnego po ciszy nocnej.

– Może postaraj się rozluźnić i po raz pierwszy w życiu przestać się wszystkim przejmować? – zaproponował Jim z nadzieją w głosie, która raptownie wyparowała pod czujnym spojrzeniem dziewczyny. Poddał się więc z dalszymi próbami przekonania Lily do własnych racji, chwycił ją za dłoń i pociągnął za sobą. Z początku ewidentnie stawiała opór, ale po przejściu korytarza zaniechała. Wzmocniła uścisk, przysunęła się bliżej Jamesa i z miną skazańca podążyła jego śladem.

Po około pięciu minutach dotarli na miejsce.

– I co? Było aż tak strasznie? – spytał prześmiewczo Potter, przepuszczając Lily na schody, by szła pierwsza.

– Tak.

– Daj spokój – prychnął. – Nie masz czasem ochoty zrobić czegoś szalonego lub nie do końca zgodnego z regulaminem? Nie chcesz poczuć adrenaliny?

Fortuna kołem się toczy || HP, Huncwoci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz