19. Pierścień

2.3K 177 7
                                    

Do zakończenia roku zostało już tylko kilka dni. W między czasie byłam u dyrektora, który, ku mojej wielkiej radości, oznajmił mi, że państwo Weasley zgodzili się przyjąć mnie na wakacje. Kiedy powiedziałam to bliźniakom, ucieszyli się tak bardzo, że postanowili urządzić przyjęcie na moją cześć. Wszystko wydawało się idealnie układać... oprócz jednej rzeczy. Eleonora ciągle za mną chodziła i gdy tylko zostawałam sama podchodziła żeby przekonać mnie do oddania pierścionka. Ja oczywiście nie ustępowałam.
Tak było i tym razem. Siedziałam w bibliotece i odrabiałam zadanie domowe na eliksiry. Bliźniaków nie było, bo tak jak połowa szkoły, poszli oglądać mecz Quidicha. Początkowo chciałam iść z nimi, ale zrezygnowałam, gdyż zależało mi na dobrej ocenie z eliksirów. Właściwie kończyłam już mój esej, kiedy podeszła do mnie Elelnora.
-Znowu będziesz mnie dręczyć swoimi namowami? - warknęłam, nawet na nią nie patrząc. Kątem oka spostrzegłam jednak, że usiadła obok mnie.
-Nie tym razem - odparła ze złośliwym uśmieszkiem. - Dasz pierścień albo powiem rodzicom, że jesteś złodziejką i że tacy jak ty zasługujom tylko na śmierć.
-Powiedziała ta, która twierdziła, że wcale nie chce mnie już nękać - odparowałam.
-Ja cię już nie nękam. Mówię tylko, że to twoja ostatnia szansa.
-Moja odpowiedź się nie zmieni - powiedziałam twardo. Wiedziałam, że rodzice i tak chcieliby mnie zabić, więc co to była za różnica?
-Jak chcesz - odparła obojętnym tonem Eleonora wstając - Ale pamiętaj, że cię ostrzegałam.
Gdy odeszła od stołu, schowałam napisany już esej do torby i ruszyłam na stadion. Z tego co widziałam przez okno, mecz się jeszcze nie skończył i miałam sznsę na zobaczenie chociaż części, a co do Eleonory... Nie zamierzałam się nią przejmować.
Kiedy dotarłam na trybuny od razu zobaczyłam Freda i George'a. Podeszłam do nich i wepchnęłam się pomiędzy braci. Widząc mnie szeroko się uśmiechnęli i powiadomili o dotychczasowym wyniku meczu. Okazało się, że wygrywaliśmy 110 do 90 ze Ślizgonami. Byłam uradowana i zaczęłam kibicować wspólnie z innymi.
Dopiero po pół godzinie naszemu szukającemu udało się złapać znicz. Byliśmy bardzo rozradowani i do końca dnia w ogóle nie myślałam już o Eleonorze.
Dopiero o poranku, kilka dni później, kiedy myłam zęby i spojrzałam na pierścień świecący na moim palcu, przypomniałam sobie o całej historii. Wydawało mi się, że ozdoba błyszczy się bardziej niż zwykle. Zignorowałam to jednak, bo pomyślałam, że pewnie tak akurat pada światło. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Fred i George siedzieli już przy stole i jedli posiłek.
-Cześć - rzuciłam siadając obok George'a.
-Cześć - odparli równocześnie. Ten ich synchron był dla mnie często bardzo śmieszny.
-Jak tam przygotowania? - spytał Fred.
-Do czego? - zdziwiłam się. Bliźniacy spojrzeli na siebie porozumiewawczo i uśmiechnęli się.
-Nie miałaś przypadkiem jechać do nas na wakacje? - zasugerował George. Walnęłam się ręką w głowę.
-No tak! - wykrzyknęłam - Przecież już jutro koniec roku!
Roześmialiśmy się. Przez chwilę rozważałam czy nie powiedzieć przyjaciołom o sytuacji z Eleonorom i jej groźbie, ale stwierdziłam, że będę miała na to jeszcze mnóstwo czasu.
Po śniadaniu ruszyłam razem z Fredem i George'm na pierwszą lekcję ostatniego dnia w szkole. Były to eliksiry. Snape akurat rozdawał eseje. Dostałam Z! Byłam przeszczęśliwa.
Na kolejnych lekcjach nie robiliśmy raczej już nic ciekawego. Dopiero na kolacji w Wielkiej Sali coś zaczęło się dziać. A konkretniej coś z moim pierścionkiem. Jadłam sobie spokojnie grzankę i gadałam z bliźniakami, kiedy spostrzegłam, że wszyscy na Sali umilkli i patrzą się na mnie, a konkretniej na moją rękę. Podążyłam za ich spojrzeniami i o mało nie spadłam z krzesła. Mój pierścień błyszczał tak mocno, że zdziwiłam się jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć. Przerażona wstałam i odeszłam kilka kroków od stołu. Spojrzałam na moją siostrę. Ona jednak patrzyła podobnie jak wszyscy. Była bardzo zaskoczona. Więc to nie mogła być jej sprawka. Odwróciłam wzrok na nauczycieli, ale oni też patrzyli zdezorientowani. Może Dumbeldore wiedziałby co robić, ale akurat na tej uczucie go nie było. Moje spojrzenie padło spowrotem na pierścień i o mało nie zemdlałam. Moja ręka zaczynała błyszczeć się podobnie jak on! Usiłowałam ściągnąć go z palca, ale tak, jak wcześniej zawsze był za luźny, teraz nie mogłam go przesunąć ani o milimetr. Podbiegła do mnie McGonagall.
-Panno Roosevelt! - wykrzyknęła - Co to ma znaczyć?!
-Ja...j-ja nie wiem. - wyjąkałam coraz bardziej przerażona, gdyż moja dłoń została już całkowicie pokryta przez światło z pierścienia.
-Idziemy do dyrektora, panno Roosevelt - zarządziła lekko zdezorientowana profesor.
-Idziemy z nią! - wykrzyknęli Fred i George.
-W żadnym wypadku! - zdenerwowała się kobieta po czym pociągnęła mnie za nie świecącom rękę. Ruszyłam wraz z nią w kierunku gabinetu.
Gdy stanęłyśmy przed kamienną himerą, moje lewe ramię było już całe pokryte tajemniczym światłem.
-Cytrynowe Dropsy - powiedziała McGonagall, a posąg odsunął się. Weszłam za profesor na ruchome schody, a następnie do gabinetu. W środku Dumbeldore tylko spjrzał na moją rękę i powiedział.
-A więc to ty?
Stanęłam jak wryta. Nie miałam pojęcia o czym on mówi.

Fred, George i JaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz