59. Filch i Początek Turnieju

1K 77 9
                                    

Następnego dnia, jako, że była niedziela i nie mieliśmy zajęć, zaraz po śniadaniu, razem z Fredem i George'm udaliśmy się w pobliże gabinetu woźnego.
-Nie mówcie, że będziecie tu stać i patrzeć jak się męczę... - jęknął załamany Fred.
-Czytasz nam w myślach, braciszku. - mruknął George i popchnął go lekko do przodu. Fred tylko wsytawił nam język i poszedł przed drzwi gabinetu Filcha. Chłopak wsadził ręke do kieszeni i wyciągnął z niej kilka kulek naszego wyrobu, które po rzuceniu nimi o podłoge wydawały dźwięk, przypominający huk zbroi rozpadających się na ziemi. Fred uśmiechnął się zadziornie i z całej pety rzucił wszystkimi pięcioma na raz, po czym jak najszybciej wbiegł z róg. W tym samym momencie po całym korytarzu rozległ się taki hałas, że nawet ja z George'm, mimo że staliśmy spory kawałek dalej, musieliśmy zatkać uszy. Niemożliwym więc było żeby Filch i jego wkurzająca kotka nie usłyszeli czegoś TAKIEGO. Nie myliliśmy się. Już po chwili drzwi odtworzyły się, a na korytarz wybiegł woźny razem z panią Norris, rozglądając się za bałaganem i oczywiście winowajcą.
-Pokaż się! - krzyknął. - I tak cię znajdę, cokolwiek zrobiłeś! - złożeczył woźny i chwilę potem pobiegł korytarzem w lewo, podczas gdy jego kotka w prawo, w stronę Freda, który tylko na to czekał. Czym, prendzej podbiegł do tego okropnego stworzenia i złapał je. Chwilę potem, użerając się z pazurami pani Norris i próbując ukryć jej miauczenie, Fred stał już przy nas.
-Szybko. - szepnął i ruszyliśmy całym pędem prosto do Pokoju Życzeń. Już po kilku minutach staliśmy przed mosiężnymi drzwiami z drewna, które osobiście wymyśliłam i przekraczaliśmy ich próg. Środek pomieszczenia był dość luksusowy. Miał dwie wielkie kanapy, szafkę pełną kociej karmy, ryb i wszystkich innych kocich przysmaków. Na środku pomieszczenia stała natomiast wielka, mosiężna klatka z dwiema miskami, miękkim posłaniem i drapaczką w środku. Fred czym prędzej podbiegł właśnie do niej, otworzył drzwiczki, wrzucił panią Norris do środka i zamknął ją na cztery spusty.
-I pierwsza część za mną. - westchnął z ulgą, otrzepując się z sierści kocicy.
-Nie martw się. Została jeszcze druga. - "pocieszyłam" Freda, na co ten tylko przewrócił oczami i ciężko usiadł na kanapie.
-To co teraz...
-Robimy?
-Nie wiem. - odparłam. - Ja tam chyba sobie poleżę. - dodałam po chwili i uwaliłam się na drugiej z kanap. George usiadł obok Freda, który nagle, nie wiadomo dlaczego, zaczął się śmiać.
-Co jest? - zapytałam zdumiona.
-Nic takiego... - wydyszał chłopak. - Po prostu przypomniałem sobie, jak w czwartej klasie, udawaliśmy wombaty przed Snape'm, żeby nie dostać szlabanu za chodzenie w nocy po korytarzach tylko za udawanie zwierząt.
Przypominając sobie tamte zdarzenie również zaczęłam głośno chichotać, podobnie jak George.
-To było genialne. - przyznałam, kiedy już trochę ochłonęłam.
-A pamiętacie jak przefarbowaliśmy Locartowi włosy na zgniły zielony?
-Oczywiście. - parsknęłam śmiechem. - Następnego dnia wszystkim rozpowiadał, że to jego nowy imicz i, że niedługo zgniłozielone włosy będą najnowszym krzykiem mody.
-To był totalny debil. - przyznali jednocześnie bliźniacy.
-A pamiętacie, jak wmawialiśmy McGonagall, że moja pseudo siostra to konik morski, który tak na prawdę przemienił się w człowieka, żeby gnębić świat?
-To było niezłe. - zaśmiał się Fred. - Albo jak usprawiedliwiłeś się okresem George...
-Co?! - krzyknęłam zdziwiona. - Kiedy to było?
-W dniu,
-W którym Snape bez powodu
-Wezwał cię do swojego gabinetu
-A ty wysłałaś do nas wiadmość
-Którą napisałaś na ławce na odległość
-I kazałaś nam się w niej wcześniej wyrwać z lekcji. - dokończył Fred.
-A! Pamiętam. - mruknęłam. - Ale o co chodzi z tym okresem?
-To było pierwsze
-Co wpadło George'owi do głowy.
-I krzyknąłem na całą klasę
-Że dostał okresu
-I że boje się, że poplamię sobie szatę
-No, a ja dodałem, że ciężko przeżywa...
-Ten okres podczas okresu
-I McGonagall wywaliła nas z lekcji.
Kiedy bliźniacy opowiedzieli tą historię do końca, parsknęłam śmiechem na całe gardło. Oni czasami nawet mnie zadziwiali.

Następnego dnia miało się odbyć pierwsze zadanie. Śniadanie minęło mi niesamowicie szybko, podobnie jak krótki czas przed moim "pojedynkiem" ze smokiem. Za nim się obejrzałam stałam więc za "ścianą" namiotu czekając na prowadzącego, który miał nam dać gatunek smoka do wylosowania. Kiedy mężczyzna w końcu przyeszdł ustawiliśmy się obok niego w półkolu, a on wyjął woreczek i zaczynając od Cedrika, a kończąc na mnie kazał nam losować. Kiedy więc nadeszła moja kolej został już ostatni egzemplarz, który wyciągnęłam i z lekkim przestrachem spojrzałam w jego miniaturowe ślepia.
-Rogogon Węgierski. - wyjaśnił prowadzący z napięciem w głosie. Ślicznie - pomyślałam ironicznie, a kiedy mężczyzna dokończył zdanie poczułam, że mam nogi jak z waty. - Jeden z najbardziej niebezpiecznych gatunków. Zieje ogniem i lata. Na dodatek jest jednym z najbardziej drapieżnych egzemplarzy.*
-Och... - wydusiłam tylko, ale w tym samym momencie rozległ się głos komentatora.
-Za chwilę turniej rozpocznie się, a pierwszym zawodnikiem, będzie reprezentant Hogwartu, Cedrik Diggory!

*nie pamiętam czy to, co napisałam jest słowo w słowo prawdą, ale załóżmy, że tak xd

Fred, George i JaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz