41. Początek

1.2K 104 14
                                    

Był już kolejny rok w Hogwarcie. Razem z bliźniakami, Percym, który został prefektem, Ronem, który właśnie miał zacząć edukację, Ginny, która jeszcze nie jechała do szkoły oraz Molly i Arthurem staliśmy przed murem z naszymi kuframi.
-Percy, pobiegnij pierwszy. - zasugerowała pani domu Weasley'ów. Chłopak skinął głową i żwawym krokiem ruszył prosto na mur, za którym zaraz zniknął.
-Fred, George, Beat, może teraz wy. - powiedziała kobieta pokazując na nas po kolei.
-Jasne, Molly - zaczęłam.
-Ale to ja jestem George.
-A on to Fred.
-Oj, przepraszam, George, Fred. - zakłopotała się Molly
-Żartowaliśmy. - żucili bliźniacy jednocześnie.
-To on jest Fred.
-A on to George.
-I ty śmiesz nazywać się naszą matką - powiedzieli jednocześnie ze śmiechem bliźniacy i już, całą trójką chcieliśmy ruszyć prosto na mur, kiedy nagle usłyszałam czyiś głos i odwróciłam się na pięcie jednocześnie zatrzymując przyjaciół, którzy spojrzeli na mnie zdumieni, po czym poszli w moje ślady.
-Czy wie może pani, jak dostać się na peron 9 i....yyy...i 3/4? - mały, chudy chłopiec z czarnymi, potarganymi włosami, orągłymi okularami na nosie oraz niestarannym ubiorze stał przed Molly i zakłopotany pytał o drogę. Grzywka skutecznie przykrywała mu całe czoło. Ja jednak od razu go rozpoznałam. Nie miałam pojęcia skąd wiem, że to akurat on, ale byłam pewna, że jest Harrym Potterem.
-Oczywiście, kochaneczku. - Molly od razu rozpromieniła się i dodała po chwili. - Ty na pierwszy rok? - chłopiec pokiwał głową. - to tak samo jak mój Ron. - pokazała na małego rudzielca. - A jeśli chodzi o drogę to... no cóż. Beat, Fred, George, pokażcie mu. - mrugnęłam do bliźniaków porozumiewawczo i z rozbawieniem powiedziałam.
-Patrz i ucz się, Harry. - kruczowłosy spojrzał zdziwony i za pewne chciał zapytać skąd znam jego imię. Ja jednak nie dałam mu tego zrobić. Wepchnęłam swój kufer na wózek George, po czym razem z Fredem sami na nim usiedliśmy, a  George odepchnął pojazd z całej siły uwiesił się na "kierownicy". Chwilę później cali roześmiani staliśmy już na peronie 9 i 3/4. Ściągnęłam swój bagarz z wózka i, podobnie jak bliźniacy od razu weszłam do wagonu w poszukiwaniu wolnych przedziałów. Nie zajęło nam to długo. Wprawdzie w pomieszczeniu siedziały już dwie osoby - Lee i Angelina, ale nam było to na rękę. Brunetka widząc mnie podniosła się z podłogi i serdecznie uściskała.
-Beat! - krzyknęła - tak strasznie za tobą tęskniłam!
-Ja za tobą też! - oznajmiłam ze śmiechem. Po chwili Angelina wypóściła mnie ze swoich objęć i poszła uściskać bliźniaków. Ja tym czasem przywitałam się z Lee.
Kiedy wszyscy już usiedliśmy George zaproponował.
-Pograjmy w butelkę.
-Dobra. - zgodził się Lee. Ja, Fred i Angelina również przstanęłyśmy na ten pomysł. Po chwili na środku przedziału leżała butelka George'a, a Fred nią kręcił. Wypadło na Angelinę.
-Prawda czy wyzwanie? - zapytał chłopak.
-Wyzwanie. - wypaliła brunetka. Fred oparł głowę na dłoni i udawał, że myśli. Podkreślam UDAWAŁ.
-Wejdź do ósmego przedziału po lewej i krzyknij, że pod spojrzeniem jednej z osób, która tam siedzi cała płoniesz, a potem usiądź temu komuś na kolanach i spróbuj pocałować.
Angelina spojrzała na niego podejrzliwie i morderczo za razem.
-A jak tam będzie tylko dziewczyna? - zapytała.
-Mogę cię zapewnić, że nie. - poruszyłam znacząco brwiami, ledwo powstrzymując się od napadu śmiechu. Właśnie w tamtej chwili uświadomiłam sobie, kto siedzi w ósmym przedziale na lewo - nowy profesor od OPCM - Quirrel. Postanowiłam jednak nic nie mówić Angelinie.
-Chodź. - rozkazał Fred i wszyscy, w tym totalnie zestresowana brunetka, ruszyliśmy do odpowiedniego przedziału. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, a ja szybko wepchnęłam za nie Angelinę i lekko wychyliłam się żeby zobaczyć całą akcję.
-...cała płonę. - skończyła właśnie przyjciółka. Chwilę potem siedziała już na kolanach oszołomionego profesora który szybko wstał zrzucając tym zamym Gryfonkę na podłogę.
-P-Przy-przykro mi, ale n-nic z-z ttego. - wyjąkał i przestraszony szybko wybiegł z przedziału nawet nas nie zauważając. Chwilę potem całą piątką leżeliśmy na podłodze wyjąc ze śmiechu.
-Przez ciebie mam przrąbane na OPCM'ie. - jęknęła zrezygnowana Angelina, gdy już się opanowaliśmy.

Przez resztę drogi powtarzało się mnóstwo podobnych, idiotycznych sytuacji, które jednak skutecznie poprawiły nam humor. Na końcu rozweseleni wyskoczyliśmy z pociągu i wspólnie ruszyliśmy w stronę powozów.
Niecałą godzinę później wraz z bliźnkakami siedziałam już przy stole Gryfonów i wysłuchiwałam wypocin Tiary. Na całej sali co chwila rozlegały się okrzyki: Slytherin! Gryfindor! Ravenclaw! Hufflepuf!
Po nich następowały gromkie brawa. Normalnie nie zwracałam na to wszystko większej uwagi. Tym razem jednak czekałam na tą jedną osobę.
-Potter Harry! - rozległo się w końcu JEGO nazwisko, a w sali dało się słyszeszeć mnóstwo zaintrygowanych szeptów. Kruczowłosy niepewnym krokiem podszedł do Tiary i usiadł na stołku. Wtedy stało się coś, czego w żaden sposób się nie spodziewałam. Mój pierścień nagle rozbłysnął, co szybko ukryłam chowając rękę w szaty, a do moich uszu doleciały dziwnie głośne słowa.
-Hmm... pasowałbyś do Slytherinu. Tam najczyłbyś się jak postęować w tym świecie. Gdybyś do niego poszedł mógłbyś zostać kimś wielkim.
-Nie Slytherin... nie Slytherin - to był ewidentnie głos Harrego, a ten drugi, Tiary. Kompletnie nie rozumiałam co się dzieje.
-Nie? Jesteś pewien?
-Tak...
-Dobrze, więc niech będzie... GRYFINDOR!
W tej chwili na sali rozległy się oklaski i gromkie brawa, ale ja już ich nie słyszałam, bo w jednej chwili przestałam widzieć i słyszeć cokolwiek. Moje ręce próbowaly trafić na jakikolwiek ślad ludzkiego istnienia. Wtedy dotknęłam czegoś miękkiego... szata. Szata po mojej lewej! To musi być Fred. Chciałam się odezwać, spróbować zrobić cokolwiek, żeby się wydostać z tej ciemni, ale wtedy wszystko samo minęło. Gwałtowmie zamrugałam i nabrałam powietrza.
-Wszystko dobrze, Beat? - zaniepokoił się Fred. Ciągle ściskałam jegk szatę.
-Jasne. - uśmiechnęłam się i puściłam skrawek jego ubrania. Chyba wypadłam przekonująco, bo rudzielec nie drążył dalej. Popatrzyłam po sali. Harry siedział kilka miejsc ode mnie, na prawo. Patrzył w jakiś punkt sali nade mną. Podążyłam za jego wzrokiem i napotkałam ciemne oczy Snape'a. Przeszywał raz mnie, raz Harrego, dziwnym, nieodgadnionym spojrzeniem, od którego przeszły mnie zimne dreszcze. O co tu mogło chodzić? Nic nie rozumiałam.

Fred, George i JaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz