1/6
Kilka minut po tym jak McGonagall zafiukała do Snape'a, ten zapukał do drzwi gabinetu. To przerwało milczenie.
-Proszę! - powiedziała profesor. Chwilę później drzwi otworzyły się i stanął w nich nie kto inny niż Snape.
-Wzywałaś mnie, Minerwo. - mężczyzna od razu przeszedł do rzeczy.
-Tak. - odparła kobieta. Wyglądała jakby miała jeszcze coś dodać, ale wtedy wtrącił się ten sam mężczyzna, ktróy przesłuchiwał mnie.
-Witam profesorze Snape. - powiedział. Mistrz Eliksirów przeniósł swój wzrok na niego. - Nazywam się Greogory Stevens
-Dzień dobry - odparł tylko prosfesor zimnym tonem. Widzać było, że nie jest zbyt zadowolony - z resztą nie inaczej niż zwykle.
-Czy mógłbym zadać panu kilka pytań? - poprosił uprzejmie.
-Po co się pan w ogóle pyta, panie Stevens - wycedził nauczyciel. - I tak je pan zada, więc proszę.
Auror popatrzył na niego lekko wystraszony.
-Oczywiście, profesorze. Więc pierwsze pytanie. Czy zna pan może miejsce, którego opis zaraz panu przeczytam: ciemna, zimna i wilgotna sala, w której nie ma żadnych mebli.
Snape uśmiechnął się drwiąco.
-Nie znam. - odparł. - Po za tym jest to raczej dość ogólny opis.
-Rozumiem - auror skinął głową. Było wyraźnie widać, że się denerwuje. - Więc jeśli można, kolejne pytanie. Czy był pan kiedyś śmierciożercą?
Snape popatrzył na niego swoim najstraszniejszym spojrzeniem, ale wycedził.
-Tak.
-Znał pan Lucjusza Malfoya?
-Owszem.
-Dostał pan od niego ostatnio list?
-Tak, dostałem.
-Poszedł pan na spotkanie, które zaoferował.
-Rzeczywiście poszedłem tam, ale nie miałem zamiaru z nim współpracować.
-Wie pan, gdzie może przebywać teraz dyrekotor Dumbledore?
-Może w tej ciemnej, zimnej i wilgotnej sali bez mebli? - zadrwił Snape.
-Emm tak... już na to wpadliśmy. - Stevens chyba nie załapał sarkazmu. - Ale jako, że był pan kiedyś śmierciożercą śmiem przypuszczać, że może pan podejrzewać gdzie to dokładnie jest.
-Nie. Mam. Pojęcia - warknął Snape. Wtedy coś mi się przypomniało. Czy to nie był opis jednego z tych ukrytych pokoi w moim domu? Rodzice zabraniali mi do niego wchodzić, ale jak kiedyś wyszli zrobiłam mały rekonesans i natknęłam się na jeden taki. Chciałam walnąć się w czoło. Że wcześniej na to nie wpadłam!
-To w moim domu! - wykrzyknęłam nagle, podrywając się z krzesła. Wszyscy zgormadzeni, nie licząc Snape'a, popatrzyli na mnie zdziwieni.
-Skąd wiesz, dziecko? - zapytał profesor Flitwick.
-Kiedyś znalazłam jedną raką salę. - wyjaśniłam. - Nie wiem czemu wcześniej tego nie skojarzyłam, ale jestem pewna, że to tam!
-Nie zaszkodzi sprawdzić. - westchnął pan Stevens. - Poinformuję Ministra Magii i za kilka godzin pódziemy tam.
-Wydaje mi się, że może pan nie trafić. - poinformowałam go. Auror spojrzał na mnie zdumiony.
-Ministerstwo magii ma zapisane wszystkie adresy, panno Roosevelt. - wytłumaczył z wyższością.
-Chodziło mi o to, że to jest ukryty pokój. -wyjaśniłam.
-Ukryty? - zapytał głupawo. Westchnęłam.
-Sama bym o nim nie wiedziała gdyby rodzice kiedyś mi o nim nie powiedzieli. - wzruszyłam ramionami.
-Nie możesz nam po prostu powiedzieć gdzie to jest? - zaproponowała młoda aurorka, która do tej pory się nie odzywała.
-Ten dom jest za duży. I tak państwo nie trafią... z resztą tą salę może otworzyć jedynie ktoś z mojej rodziny.
-Czy ty chesz iść z nami?! - oburzył się auror Stevens. - Nie ma mowy...
-Inaczej nie znajdziemy Dumbledore'a - uparłam się. Właściwie nie chciałam z nimi nigdzie iść, ale to było jedyne wyjście. Nie tylko po to, żeby odzyskać dyrektora, ale również mój pierścień.
-Niestety obawiam się, że Panna Roosevelt ma rację - McGonagall mnie poparła. - W tej sytuacji to jedyne wyjście.
Popatrzyłam na Freda i George'a. Ich miny wyrażały tylko jedno - zmartwienie. Uśmiechnęłam się do nich pokrzepiająco.
-Dobrze. - poddał się w tym samym czasie auror. - Weźmiemy ją ze sobą. Muszę to jeszcze tylko przedyskutować z Korneliuszem Knotem.
Po tych słowach teleportował się razem z innymi osobami z Ministerstwa.
-Flilusie odprowadź panów Weasley do dormitorium. - poprosiła McGonagall. - A ty Severusie zajmij się Lucjuszem Malfoyem.
-Oczywiście. - Mistrz Eliksirów skinął głową i szybko opuścił pomieszczenie. Zostałam sam na sam z profesor McGonagall.
-Panno Roosevelt, tylko proszę dla odmiany nie mieszać się w nic poważniejszego niż pani musi. - powiedziała.
Pokiwałam głową i lekko się uśmiechnęłam.
-Postaram się. - odparłam.
-Jeśli coś ci się stanie wiele osób będzie załamanych - kontynuowała profesor. - Choćby Molly i Artur. A znam też takie dwie osoby, które szcególnie by to przeżyły. Dlatego chciałam dać ci dodatkową różdżkę. - wyciągnęła z szuflady biurka przedmiot. Spojrzałam na nią zdziwiona. - Schowaj ją do buta, tak na wszelki wypadek - porosiła dając mi różdżkę. Posłusznie wykonałam jej polecenie. Chwile potem zapadła cisza. Zacisnęłam usta. Wcześniej jakoś nie pomyślałam o tym, że ktoś mógłby za mną rozpaczać. Mimo to musiałam tam pójść. Dumbledore i pierścień... te dwie rzeczy były cenne dla całego czarodziejskiego świata. Miałam właśnie powiedzieć to McGonagall, ale wtedy do głowy przyszła mi nieco inna myśl. Nie zastanawiając się dłużej, zapytałam.
-Kiedy Harry Potter przyjdzie do szkoły?
Kobieta popatrzyła na mnie zdumiona. Mimo to odparła.
-Nie powinnam ci tego mówić, Beatrice i gdybyś była kimkolwiek innym nie zrobiłabym tego, ale powiem ci. Przyjdzie tu już w przyszłym roku.
Popatrzyłam na nią z namysłem. Już miałam się zapytać co ma do tego to, że jestem kim jestem, ale w tej chwili po środku gabinetu pojawił się Gregory Stevens.
-Proszę za mną. - powiedział tylko i złapał mnie za ramię po czym aportowaliśmy się.----
Uff. Pierwsza część z maratonu! Kolejne wrzucę jeszcze dzisiaj. Będę się starała co godzinę, ale może mi się nie udać więc jeśli tak będzie to wybaczcie.
CZYTASZ
Fred, George i Ja
FanfictionCo by było gdyby do Freda i Georga dołączył ktoś jeszcze? A gdyby była to dziewczyna? Pochodząca z czystokrwistej, szlacheckiej rodziny. Rodziny, która nie akceptuje "zdrajców krwii" i "szlam". Ale gdyby ona miała inne zdanie od nich. Taka właśnie j...