36. Zdrada?

1.2K 109 2
                                    

2/6

Obraz rozmazał się, a kiedy znowu stanęłam normalnie na ziemi okazało się, że jestem na dziedzińcu przed moim domem. Spojrzałam zdziwona na Stevensa.
-Ma pan zamiar po prostu zapukać do drzwi i zapytać czy może pan przeszukać dom? - spytałam.
-Takie są procedury - mężczyzna wzruszył ramionami. Od razu wydawało mi się, że zachowuje się jakoś dziwnie. Mimo to zaczęłam go ostrzegać.
-Oni pana nawet nie wpuszczą!
-Muszę zapukać. - upierał się mężczyzna i podszedł do drzwi.
-To może pana nawet... - zaczęłam ale nie zdążyłam dokończyć, bo auror zapukał do drzwi. Zamilkłam. W progu stanęła moja matka. Nie obdarzyła mnie jednak nawet jednym spojrzeniem.
-Witam - uśmiechnęła się do Stevensa.- Co pana tutaj sprowadza? - zainteresowała się.
-Chciałem oddać pani zgubę - wskazał na mnie i znienacka wepchnął do środka. Byłam w takim szoku, że w pierwszej chwili nawet nie spostrzegłam, że drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Moment później jednak skoczyłam na równe nogi. Przede mną stała matka. Odwróciłam się chcąc uciec. Okazało się jednak, że z drugiej strony drogę zastąpił mi ojciec. Byłam otoczona. Wyciągnęłam różdżkę. To była już moja ostatnia szansa.

Perspektywya Freda
Wyszliśmy z gabinetu McGonagall z profesorem Flitwickiem. Szliśmy w milczeniu aż do naszej Wieży. Dopiero przed nią zatrzymaliśmy się.
-Wejdźcie już do środka - poprosił nauczyciel. - I nie wychodźcie w nocy ani nad ranem.
Pokiwaliśmy głowami, ale oboje wiedzieliśmy, że gdyby była tylko z nami Beat to na pewno byśmy tak nie zrobili. Nie chcieliśmy jednak robić nic bez niej.
-Panie profesorze - powiedział nagle George. - Gdzie właściwie trzymacie Lucjusza Malfoya?
Flitwick spojrzał na nas podejrzliwie i odparł.
-Nie musicie tego wiedzieć, chłopcy. A teraz bardzo bym was prosił...
-Nigdzie nie pójdziemy dopóki nam pan nie powie. - przerwałem mu. Sam nie wiedziałem czemu mi tak bardzo na tym zależy, ale miałem przeczucie. Profesor zaklęć spojrzał na nas rozdrażniony.
-Skoro już musicie wiedzieć to w lochach. Profesor Snape go pilnuje. Tylko żadnych głupich wybryków. - rozkazał.
-Oczywiście profesorze. - zgodziliśmy się równo z bratem po czym weszliśmy do dormitorium. Było ono zapełnione rozprawiającymi żywo uczniami, którzy gdy nas zobaczyli, dosłownie rzucili się na nas. Wszyscy zadawali mnóstwo pytań, ale my nie mogliśmy prawie żadnego z nich zrozumieć. W końcu jednak, gdy udało nam się wyplątać z tłumu ruszyliśmy prosto do naszego pokoju. Obojgu nam wydawało się, że coś ważnego się teraz dzieje, ale nie tutaj. Nie tutaj, ale w miejscu, w którym przebywa Beat. Gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi odezwałem się.
-On musiał zwiać.
-Jak Snape wyszedł. - uzupełnił George. Pokiwałem głową.
-Czy myślisz o tym samy co ja?
-Jasne. - odparł mój brat bliźniak i przybił mi piątke. Potem oboje otworzyliśmy drzwi i wyszliśmy z naszego dormitorium.

Perspektywa Beatrice
-Drętwota! - rzuciłam zaklęciem w stronę matki. Ona jednak je odbiła i już przygotowywała się do ciśnięcia we mnie następnym. Zaczęłam intensywnie myśleć. Czego uczył nas Snape na tamtych zajęciach...?
-Expelliarmus! - krzyknęłam w ostatniej chwili w stronę ojca, który już prawie wypowiedział "Crucio". Ku mojemu zdziwieniu, udało mi się to, co nigdy nie udawało mi się podczas zajęć - jego różdżka wylądowała w mojej dłoni. Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam do matki.
-Impedimenta! -rozkazała kobieta trafiając mnie prosto w środek brzucha. Chciałam rzucić na nią Rictumsempra, ale byłam zbyt wolna. - Levicorpus - matka wskazała na mnie różdżką i już po chwili, bezbronna, wisiałam pod sufitem do góry nogami. Obie różdżki wypadły mi z rąk i leżały teraz na podłodze. W prawdzie miałam jeszcze jedną, tą którą dała mi McGonagall, schowaną w bucie, ale nie mogłam do niej dosięgnąć będąc w takiej pozycji. Przynajmniej zaklęcie Impedimenta już straciło swoją moc. Ojciec podszedł i wziął swoją oraz moją różdżkę. Tą drugą pomachał mi przed nosem i powiedział.
-Chyba nie będzie ci już potrzebna. - po czym przełamał ją na pół. Skrzywiłam się lekko. Gdybym tylko miała czas pewnie bardziej bym się tym martwiła, ale nie teraz.
-Chciałaś nas odwiedzić, słoneczko? - zapytała przesłodzonym głosem matka podchodząc do mnie.
-Sądze, że odwiedzić to złe słowo - burknęłam. - Raczej okraść.
-Och. Nie ładnie dziecko. - rzekł tata podobnym tonem co kobieta.
-Jeśli teraz powiesz, że należy mi się nauczka, to pomyślę, że jestem w środku jakiejś mugolskiej książki akcji. - zripostowałam. Ojciec uśmiechnął się triumfalnie.
-Niestety nie. - rzekł. - Ale chyba powinniśmy ci coś oddać. Wydaję mi się, że to zgubiłaś. - powiedziawszy to wyjął z kieszeni coś srebrnego z czarnym kamyczkiem. To był przecież mój pierścień!
-Oddaj mi to! - wrzasnęłam i spróbowałam mu wyrwać swoją własność. Na darmo.
-Przecież sama podarowałaś go Eleonorze. - zaśmiał się mężczyzna.
-Niczego jej nie dawałam! - zaprotestowałam bez namysłu.
-Wygląda na to, że masz amnezje - warknął i odsunął się kilka kroków. - Podejrzewam, że nie przyszłaś tu po pierścień. Skoro tak bardzo chcesz mogę cię zaprowadzić do tego starego Dropsa. - zaoferował po czym wyciągnął różdżkę i za pomocom magii zaczął mnie lewitować do TEJ sali. Stanął przed jedną ze ścian i dotknął jej wskazującym palcem. Otworzyło się tajemne przejście. Ojciec wepchnął mnie do sali i zdjął zaklęcie. Spadłam na podłogę twarzą w dół. Potem usłyszałam już tylko jakieś słowa i zatrzaskiwanie się drzwi, chwilę potem nastała całkowita ciemność.

Fred, George i JaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz