Od ostatniego snu stwierdziłam, że muszę pogodzić się z bliźniakami. Nie mogę ich tak ignorować. Za dużo dla mnie znaczą. To po protu ponad moje siły. Postanowiłam więc ich poszukać. Zaczęłam od Pokoju Wspólnego. Nie widząc ich nigdzie pytałam wszystkich tam obecnych, ale ci nie wiedzieli więcej ode mnie. Chwilę później okazało się, że nie ma ich również w dormitorium. Zaintrygowana postanowiłam pójść w kierudnku błoni. W prawdzie nie był to ciepły dzień, ale kto ich tam wie? Gdy wyszłam przed zamek początkowo nikogo nie dostrzegłam. Owinęłam się jednak szczelniej szatami i poszłam szukać dalej. Po kolejnych kilkunastu minutach jedyną żywą duszą oprócz mnie, którą widziałam była jakaś Puchonka z trzeciej klasy, która siedziała pod drzewem i czytała książke. Podeszłam do niej i z nadzieją zapytałam.
-Widziałaś gdzieś może bliźniaków Weasley? Takich dwóch identycznych rudych.
Dziewczyna spojrzała na mnie i po chwili namysłu odparła cicho.
-Właściwie to tak... - zawachała się - dyrektor ich do siebie poprosił.
-Dzięki - powiedziałam lekko poddenderowana i pobiegłam z powrotem w stronę zamku. Po drodze zastanawiałam się co mogli znowu przeskrobać? Zdenerwowana wypowiedziałam hasło i szybko wskoczyłam na schody. Gdy już zawiozły mnie na górę, szybko załomotałam i, nie czekając na odpowiedź weszłam do środka. Ku mojemu zdziwieniu siedzieli tam bliźniacy i Ślizgoni - ci sami, którzy napadli na nas wcześniej i rzucili na braci Crucio. W pierwszej chwili pomyślałam, że dyrektor postanowił w końcu ich ukarać. Moje złudne przypuszczenia rozmyły się jednak, gdy zobaczyłam ich miny - wyszczerzone we wrednych uśmiechach Ślizgonów (w tym mojej siostry, na której palcu lśnił MÓJ pierścień) i raczej nie tęgie Freda oraz George'a.
-Yyy... Dzień dobry - wymamrotałam spoglądając nagle niepewnie na Dumbledore'a.
-Witaj, moja droga - odparł tamten dobrotliwie. - Właściwie dobrze, że przyszłaś. Jesteś nam potrzebna.
-Co się stało? - zdziwiłam się wchodząc dalej do pomieszczenia.
-Twoi przyjaciele chyba coś przeskrobali. - tu, o dziwo, uśmiechnął się.
-Co? - nie byłam w stanie logicznie myśleć.
-Wygląda na to, że chcieli wrobić tych tutaj obecnych Ślizgonów w coś okrpnego - rzekł.
-Ale... yyy w co? - wciąż nie byłam w stanie się w ogóle połapać.
-W rzucenie zaklęcia niewybaczalnego - wyjaśnił spokojnie.
-Oni je rzucili! - wykrzyknęłam, nagle pojmując w pełni co się właściwie dzieje. - Na prawdę! Byłam przy tym!
-Właściwie, Panno Roosevelt, Panna również jest zamieszana w to... bardzo poważne i fałszywe z resztą oskarżenie.
-Ono nie jest fałszywe! - nie potrafiłam się uspokoić.
-Proszę cię, spuść z tonu - prosił łagodnie dyrektor.
-Kiedy mówię prawdę! - byłam na granicy wytrzymałości, kiedy nagle bliźniacy również przystąpili do działania.
-Najszczerszą! - poparł mnie Fred.
-Jak inaczej chce pan wyjaśnić nasz długi pobyt w skrzydle szpitalnym? - chciał udowodnić George.
-Jest wiele sposobów na racjonalne wytłumaczenie tego, panie...
-Nie, nie ma! - przerwałam mu ku jego i mojemu największemu zdziwieniu.
-Dosyć panno Roosevelt! - wykrzyknął, takim tonem, jakby już długo hamował złość. Jeszcze nigdy nje widziałam go w takim stanie. I dopiero wtedy pojełam. To nie był prawdziwy Dumbledore, a mój sen nie był zwykłym snem. On musiał wydarzyć się na prawde! Nie miałam pojęcia jakim cudem przyśniło mi się coś takiego, ale nie było innej opcji!
Z rozmyślań wyrwał mnie nagły trzask, taki jak przy aportacji. Spojrzałam w stronę, z którego dobiegał. Ujrzałam tam dziwnych gości w czarnych pelerynach. Wyglądali tak samo jak tamci, których widziałam przed Norą. Poczułam, że jestem w gigantycznym niebezpieczeństwie. Ja, Fred, George i mój pierścień! Nie miałam pojęcia skąd to wiem, ale byłam pewna, że Eleonora zaraz da go jednemu z tych ludzi. Nie myliłam się. Chwilę późnjej cały gabinet rozbłysł oślepiającym światłem, ale gdy znikło ani mnie, ani Freda, ani George'a nie było już w środku. Uciekaliśmy ile sił w nogach gdzie kolwiek - byle daleko.
CZYTASZ
Fred, George i Ja
FanfictionCo by było gdyby do Freda i Georga dołączył ktoś jeszcze? A gdyby była to dziewczyna? Pochodząca z czystokrwistej, szlacheckiej rodziny. Rodziny, która nie akceptuje "zdrajców krwii" i "szlam". Ale gdyby ona miała inne zdanie od nich. Taka właśnie j...