31. Konsekwencje

1.4K 117 0
                                    

Od kilku dni chodziłam kompletnie padnięta. Razem z bliźniakami musiałam oprócz nauki chodzić na trwające często po trzy-cztery godziny szlabany. W prawdzie robiliśmy na nich dość dziwne rzeczy. Np. Wyrabianie jakiś pogmatwanych, dziwnych eliksirów leczniczych, obrona przed klątwami i ich rzucanie. Nie byłoby źle gdyby nie to, że wszystkiego tego uczyli chyba dopiero na jakimś 6, czy nawet 7 roku, a my byliśmy na 2! Oprócz tego w mój plan zajęć wchodziło również dalsze obserwowanie Dumbledore'a... a razczej Lucjusza Malfoya. Tak. Mimo zakazów Snape'a nie zrezygnowaliśmy z naszej "misji". W prawdzie przez to chodziliśmy jak zombie, ale wiedzieliśmy, że będzie się to nam opłacać. Tak też było... no, w pewnym sensie. Raz profesor zatrzymał mnie po szlabanie. Tylko mnie. Bliźniakom kazał pójść.
-Panno Roosevelt, proszę na chwilę. - odezwał się zminym głosem. W pierwszej chwili przestraszyłam się, ale musiałam wykonać polecenie. Usiadłam więc na krześle, na przeciwko nauczyciela. Gdy to zrobiłam ten, zaczął przeszywać mnie swoim lodowatym spojrzeniem, a po chwili odezwał się.
-Nie zastanawiałaś się może, dkaczego na szlabanach uczę was takich rzeczy, jak zaawansowane zaklęcia, a nie karzę sprzątać klasę i myć kociołki, Roosevelt?
Trochę mnie zamurowało, ale pokiwałam głową.
-Tak, panie profesorze - dodałam.
-Ale jak widać nie doszliście do żadnych sensownych wniosków. - uśmiechnął się jadowicie. Pokręciłam głową.
-Jeszcze nie, panie profesorze - odparłam.
-Mieliście rację co do Lucjusza Malfoya. Faktycznie podszywa się pod dyrektora.
Spojrzałam na Snape'a jak na idiotę. Nie mogłam uwierzyć, że ON to powiedział. Po chwili ciszy Mistrz Eliksirów ponownie odezwał się sarkasrtcznym tonem.
-Jeśli Lucjusz Malfoy będzie chciał zaatakować waszą trójkę to po was. Rozumiesz, Roosevelt?!
Chwilę siedziałam w milczeniu patrząc się w niego bez słowa. Dopiero po kilku sekundach dotarł do mnie sens tych słów.
-Tak, rozumiem, proszę pana. - odparłam i faktycznie rozumiałam. Snape był po naszej stronie. Nie wiedziałam tylko dlaczego, po co i jak to możliwe? Profesor widząc mój wyraz twarzy wstał i zminym tonem powiedział.
-Skoro już wszystko pani zrozumiała, panno Roosevelt, może już pani wyjść.
Tak też zrobiłam. Podniosłam się z krzesła. Drżącymi rękami wzięłam moje rzeczy i starając się nie zwracać uwagi na Snape'a, przeszyswającego mnie ostrym spojrzeniem jak najszybciej wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu od razu ruszyłam biegiem prosto do naszego dormitorium. Gdy tylko się tam znalazłam od razu dostrzegłam bliźniaków i chciałam pobiec w ich stronę, ale niestety siedzieli na kanapie z Angeliną. No nie! - pomyślałam. Jeśli ona tam była to znaczyło, że nie mogłam im nic teraz powiedzieć. Lubiłam Angelinę i ufałam jej, ale nie chciałam, żeby wiedziała. I tak by nie uwierzyła. Oprócz tego poczułam ukucie zazdrości. Bądź co bądź Fred i George byli moimi jedynymi, na prawdę bliskimi, przyjaciółmi. To ja zawsze zajmowałam miejsce, na którym teraz siedziała Angelina - pomiędzy chłopakami. Zrobiło mi się koszmarnie smutno. Nagle poczułam, że jeśli zostanę tu chwilę dłużej na pewno się rozbeczę. Bliźniacy, ani Angelina jeszcze mnie nie zauważyli więc jak najszybciej wycofałam się i wyszłam z dormitorium. Na zewnątrz usiadłam zaraz obok obrazu Grubej Damy i próbowałam wszystko sobie poukładać, starając się nie myśleć o mojej dziwnej zazdrości ani jej przyczynach. Musiałam zrobić ten kawał Malfoyowi, żeby wszyscy dowiedzieli się że nie jest dyrektorem Dumbledore'm. Nie mogłam go jednak zrobić sama. To po prostu nie wchodziło w grę. Musiałam poprosić Freda i George'a i to jak najszybciej. Tylko, że teraz oni siedzieli z Angeliną, a nie chciałam wzubudzać podejrzeń biorąc ich na słówko. Gdy tak siedziałam i myślałam, nagle ktoś upadł prosto na mnie i przefikołkował się na drugą stronę uderzając mnie przy tym prosto w brzuch. Szybko podniosłam się, mimo bolącego żołądka i spojrzałam w stronę, na którą przewróciła się ta osoba.

Fred, George i JaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz