53. Uczniowie z Beuxbatons i Durmstrangu.

999 90 18
                                    

Kilka dni później do Hogwartu miały przyjechać dwie szkoły na Turniej Trójmagiczny. Razem z Fredem i George'm postanowiliśmy zrobić im kawały na coś w rodzaju... chrztu bojowego. Siedzieliśmy więc w Pokoju Życzeń zastanawiając się co możnaby wykombinować. W końcu wpadliśmy na pomysł, że po pierwsze podłożymy im słodycze naszego wyrobu. Po drugie, jak będą wchodzić do Wielkiej Sali, zostaną oblani różowym lukrem (po który postanowiliśmy pojść do Zonka pod niewidką). Po trzecie zrobimy karteczki, na których będą napisane różne przezwiska i rzucimy na nie czar, żeby w odpowiednim momencie uczty przykeliły się do każdego, ze względu na jego charakter lub wygląd, a co po niektóre zaprogramowaliśmy specjalnie dla naszych znajomych (nawet nauczycieli). Tylko my mieliśmy być w tym wszystkim oszczędzeni.

Następnego dnia pojawiły się nasze "ofiary". Uczennice z Francji, przyleciały powozem, który napędzały pegazy, a uczniowie z Rosji przypłyneli gigantycznymi łodziami. Razem z Fredem i Geroge'm siedzieliśmy już w Wielkiej Sali czekając na ich przyjście. O dziwo nikt nie domyślał się, że chcemy zrobić im kawały. Kiedy jednak tylko drzwi od Wielkiej Sali uchyliły się i zaczęły wchodzić do niej uczennice Beuxbatons różowy lukier, który powielsiliśmy pod sufitem w samonapełnaijącym się wiadrze zaczął wylewać się prosto na ich głowy. Przerażone dziewczyny zaczęły głośno piszczeć, a ja parsknęłam niepochamowanym śmiechem.
-To dopiero początek, Beat. - szepnął mi Fred do ucha, a George dokończył.
-Nie zdradź nas przed McGonagall. Chcemy zobaczyć ich reakcję na nasze toffi.
Na ten konentarz jeszcae bardziej zaczęłam się śmiać. W tym czasie zszokowane uczennice zostały posadzone przy stole Puchonów, którzy próbowali im zmyć lukier. Wiadro, które wisiało nad drzwiami, w tym czasie zniknęło, ale kiedy uczniowoie Durmstrangu chcieli już przejść ponownie się pojaiwło i oni również zostali brutalnie oblani lukrem i zaczęli krzyczeć. Nie byłam pewna, czy nawet nie głośniej niż dziewczyny. Już wtedy miałam ochootę eksplodować śmiechem, a to była dopiero pierwsza część. Pośpiesznie rozejrzałam się po stole nauczycieli. McGonagall siedziała cała czerwona ze złości, Snape miał pokerface'a, Sprout czerwieniła się ze wstydu, Treawleny chyba nic nie zauważyła, Flitwick wyglądał na głęboko zamyślonego, Moody spoglądał na nas... jakby się domyślił... a inni byli po prostu zawstydzeni. Tylko Dumbledre miał w oczach iskierki, a na twarzy uśmiech.
-A więc. - zaczął przemowę dyrektor. - Na początku chciałbym serdecznie przeprosić za... - ale nie zdąrzył dokończyć, bo w tamtej sekundzie wszyscy usłyszeli czyjś krzyk przerażenia. Otóż jakaś dziewczyna właśnie zjadła toffi... a konkretniej duża większość zaczęła już je jeść i po chwili prawie cała Wielka Sala (za równo ucznioiwe, którzy byli gośćmi, jak i Hogwartczycy) miała podwójne podbródki i pozaklejane buzie. Wyglądało to tak komicznie, że nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się spazmatycznie śmiać.
-Beat. - zaczął Geroge łapiąc mnie za ręke.
-Uspokuj się. - dokończył Fred trzymając moją drugą dłoń.
-Tak za chwilę. - wydusiłam, po czym wszyscy zaczęliśmy się śmiać. W tym samym momencie jednak w Wielkiej Salk pojawiło się multum karteczek. Każda z nich zaczęła szybować w powietrzu i po chwili docierała do swojego właściciela. Po kilku minutach, w których kilka uczniów, bezskutecznie próbowało uciekać przed goniącymi ich papierkami, wszyscy byli już poobklejani. Na plecach mieli napisy od "lizus", "perfectprefekt", "zawziętus", po  "wypatroszony", "kanibal", "egzorcysta", czy "rupieć" i wiele, wiele innych. Wtedy razem z bliźniakami po prostu umieraliśmy ze śmiechu. Dopiero po kilku minutach skapnęliśmy się, że wszyscy są już cicho i patrzą tylko na nas. No to wpadliśmy. Wściekła profesor McGonagall podeszła do nas szeleszcząc za sobą kartką z napisem "piękny koczek, pani profesor" i odezwała się.
-Wasza trójka... - zaczęła, ale dyrektor jej przerwał, łagodnym i pogodnym tonem.
-Minerwo, zaprowadź ich do mojego gabinetu. Ja się tym zajmę. - powiedział, na co odetchnęliśmy z ulgą. Profesor, tylko wściekle skinęła głową i zaczęła wyprowadzać na z sali. Za nim wyszłam jednak jeszcze raz spojrzałam za siebie i złapałam wzrok Harry'ego, który mówił "nie żyjesz, Beat", ponieważ na plecach miał karteczkę z napisem "fajny tyłek, Harry", a co horsza, tak, jak wszyscy, nie mógł jej odkleić. I nie wiedziałam, że nie będzie mógł przez nqjbliże 24h.

Kilkanaście minut później, kiedy wygodnie siedzieliśmy sobie w gabinecie Dumbledre'a, ten wszedł do środka, po czym usiadł za swoim biurkiem i zaczął mówić.
-Niezywkły kawał. - uśmiechnął się. - Śmiesznie było na to popatrzeć moi drodzy. Już dawno nie miałem takich uczniów jak wy, którzy rozweseliliby każdego. Ostatni byli... Huncwoci. - tu popatrzył na mnie znacząco. No tak. Przecież mój ojciec był Huncwotem.
-Dziękujemy, za gratulacje. - odparli zgodnie bliźniacy i ledwo stłumili śmiech kiedy Dumbledore się na chwilę odwrócił. Na plecach miał on napisane bowiem "gdzie pan kupił te okularki?" i prawdopodobnie przypomnieli sobie jak wymyśliliśmy to hasło.
-A więc. - kontynuował dyrektor, kiedy już się do nas odwrócił. - Mam dla was propozycję.
Spojrzeliśmy na dyrekotra z zaciekawieniem.
-Jaką? - zapytałam niecierpliwie.
-Otóż nie dam wam szlabanu. - oznajmił. - W zamian za jedną rzecz.
-Co mielibyśmy zrobić? - spytałam.
-Otóż Czara na ogół wybiera dobrze, ale czasami zdarzają sie różne... wypadki.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, a Dumbledore kontynuował.
-Można jednak zamienić się z daną osobą do kilku minut po wyborze. Trzeba mieć tylko powyżej 16 lat. Gdyby więc coś takiego się stało...
-Któreś z nas ma ją zastąpić. - zgadywałam.
-Tak. - rzekł dyrektor. - Co wy na to?
Popatrzyłam po sobie nawzajem z Fredem i George'm, po czym jednocześnie odpowiedzieliśmy.
-Wchodzimy w to.

Fred, George i JaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz