43. Znowu Snape

1.1K 101 5
                                    

Następnego dnia powiedziałam wszystko Fredowi. Ten zareagował na to podobnie jak jego brat. Nic jednak nie mogliśmy zrobić. Może Mapa faktycznie się myliła?  Pewnie zastanawiałoby mnie to, gdyby nie fakt, że w okół mnie zaczynały się dziać coraz dziwniejsze rzeczy - jak zwykle. Najpierw Harry dostał się do drużyny Quiddicha, mimo że był w pierwszej kalsie, a na dodatek zaproponowała to sama McGonagall. To było jednak najmniej dziwne... potem zaczynały się dziać coraz bardziej porąbane rzeczy.
Tym razem jednak nie były związane ze mną... no w każdym razie nie tylko.
Każda dziwna rzecz, która przytrafiała się mi, najczęściej przytrafiała się również Harry'emu. Z czasem coraz bardziej zaczęło mnie to zastanawiać. Przecież to on był wybrańcem, nie ja.
Kiedy jednak powiedziałam o tym bliźniakom ci powiedzieli, że poprostu ściągam na siebie kłopoty, a potem już poważnie dodali, że to sobie ubzudurałam. Może mieli rację. Szczerze mówiąc zaczynałam o tym powoli zapominać... do czasu pewnej lekcji OPCM'u...

Angelina siedziała czerwona jak burak, podobnie jak profesor, gdy tylko na nią spojrzał. Nie licząc tego faktu, w sumie nie byłoby w niej nic dziwnego, gdyby nie to, że w pewnym momencie, kilka minut przed końcem, do środka wpadł Snape.
-Mógłbym może poorosić Pannę Roosevelt ze mną? - zapytał chłodnym głosem.
-A-ależ o-oczywiście, pro-prof-fesorze - zająknął Quirrel. Często zastanawiałam się, czy on zwyczajnie nie bał się Snape'a. Wtedy jednak nie to było mi w głowie.
Zdziwona spakowałam rzeczy i szybko wyszłam zaraz za profesorem. Ten, natychmiast ruszył szybkim krokiem, zmierzając prosto do lochów. Chcąc nie chcąc musiałam iść za nim, choć wcale nie wiedziałam po co.
Droga zajęła nam kilka minut. Dopiero wtedy rozejrzałam się w około. Znajdowaliśmy się przed gabinetem profesora. Spojrzałam na niego, a on bez słowa otworzył drzwi i wszedł. W pierwszej chwili zaczęłam zastanawiać się czy nie zwiać. Pięć seknud potem stwierdziłam jednak, że to głupi pomysł, bo Snape i tak by mnie "dorwał". Niechętnie weszłam więc do środka. Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Byłam tam już wiele razy, ale jeszcze nigdy nie bez powodu. Nigdy dopóki nie zrobiłam czegoś niewłaściwego. Zastanawiałam się dłuższą chwilę po co profesor miał by mnie tam przysyłać? Przecież nie jestem mu raczej do niczego potrzebna. A może jednak zmienił zdanie i ma zamiar pomóc Voldemortowi? Moje rozmyślania jednak,  dość szybko przerwał Snape.
-Siadaj tutaj. - warknął wskazując ręką na twarde, drewniane krzesło ustawione przy biurku. Natychmiast wykonałam polecenie. Potem na krótki moment zapanowało milczenie. Ciekawość była jednak sliniejsza ode mnie i nie pozwalała mi milczeć.
-Po co mnie pan tu przysłał? - zapytałam. Snape przeszył mnie gorźnym spojrzeniem.
-Trochę cierpliwości, panno Roosevelt. - powiedział tylko lodowato. W myślach westchnęłam. Ponownie zapadła cisza. Tym razem jednak nie na długo.
-Chciałbym żebyś trzymała się blisko Pottera. - rzekł prosto z mostu.
-Że co? - zapytałam głupio.
-Wiesz albo nie, ale łączą was dość szczególne więzi. - ciągnął sarkastycznie Snape nie zwracając uwagi na moją minę. - Dlatego również czy chesz, czy nie... powinnaś się trzymać blisko niego.
-Niby dlaczego? - odpysknęłam. Profesor popatrzył na mnie złośliwie.
-Przykro mi, ale do tego, mimo tak małego, Gryfoniego móżdżka, będziesz musiała dojść sama. - odparł. - A teraz wynoś się i uwierz mi, jeżeli nie wykonasz mojego polecenia, będę o tym wiedział.
Popatrzyłam na profesora lekko wystrzaszona i przełknęłam głośno ślinę. Szybko chwyciłam torbę i posłusznie wyszłam na korytarz. Wydarzenie ostatnich dziesięciu minut ostro namieszało mi w głowie. O co mogło chodzić temu przeklętemu nietoperzowi? Przecież nieznosił Harry'ego, cała szkoła o tym wiedziała. Co mogła go więc obchodzić jakaś tam moja więź z nim? Nie miałam pojęcia. W tamtej chwili mialam ogólny mętlik w głowie. Musiałam z kimś o tym pogadać. Pierwsi na myśl przychodzili mi bliźniacy, ale oni byli teraz już na transmutacji... a ja nie mogłam czekać całą lekcję. Stwierdziłam, że wywabię ich z tamtąd.
Odłożyłam różdżkę na ziemię, po czym powiedziałam cicho,
-Reditum - chwilę potem stałam już pod postacią maga. Chwyciłam różdżkę i nie bardzo więdząc co właściwie może się stać, machnęłam nią w powietrzu, raz, drugi...

Perspektywa George'a

Siedzieliśmy z Fredem na lekcji  transmutacji zaczynając się trochę martwić o Beat. A jeżeli Snape jednak przeszedł na stronę Malfoy'a? A jeżeli chciał ją wydać jej rodzicom? Takie pytania męczyły mnie aż w pewnym momencie na mojej ławce zaczęły wypalać się jakieś litery, które układały się w słowa: "Przyjdźcie z Fredem do lochów. Muszę wam coś powiedzieć. Zerwijcie się jakoś z lekcji. To pilne, ale nie niebezpieczne.... przynajmniej na razie"
Pod spodem pojawił się również napis: od R do WW.
W pierwszej chwili chciałem usprawiedliwić się nagłą potrzebą, fizjologiczną, ale McGonagall nie puściłaby mnie w tym samym czasie co Freda... Chwilę później jednak wiedziałem już co robić. Szybko napisałem Fredowi, który siedział za mną, wiadomość na skrawku pergaminu i podniosłem rękę.
-Tak, panie Weasley? - zapytała McGonagall udzielając mi głosu.
-Mam okres proszę pani. - stwierdziłem dobitnie wzbudzając tym wesołość całej klasy. - Właśnie mi się zaczął i boję się, że poplamie sobie szatę, czy mógłbym może na chwilę wyjść i...no tego... yyyy... wie pani... ja po prostu... zgłaszam niedyspozycję! - krzyknąłem jednocześnie ukradkiem zerkając na Freda, który już przeczytał wiadomość, po czym natychmiast się dołączył.
-On bardzo źle przeżywa ten trudny okres podczas okersu proszę pani... ja chciałbym mu pomóc, więc czy mógłbym...
-Dość tego! - przerwała mu wkurzona McGonagall. - Jak zwykle to samo! Nie będę tego więcej tolerować! Do dyrektora, w tej chwili!- wrzasnęła, a ja w duchu zacząłem tańczyć ze szczęścia. Łatwo poszło.
-Ale... - zaczęliśmy w tym samym czasie z Fredem.
-Żadnych "ale" wynocha mi stąd! - ryknęła McGonagall. Oboje z bratem udając skruszonych spakowaliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z sali. Gdy tylko znaleźliśmy siś przed drzwiami westchnąłem uradowany i uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
-Kierunek, lochy! - krzyknęliśmy oboje z bratem chwilę później i popędziliśmy właśnie w tamto miejsce.

Fred, George i JaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz