Rozdział 2

10.2K 519 9
                                        

Dochodziła 8:00 rano. Nie miałam nic do roboty oprócz posprzątania w tym wielkim, starym i zakurzonym domu. Wprowadziłam się, hmm cóż, od razu po pogrzebie. Nic nie trzymało mnie w Londynie. Praca, którą tam miałam nie była szczytem właściwie niczyich marzeń, bo któż chciałby prowadzić karierę kelnerki w tanim barze z fast-foodami? Pieniądze, które również przypadły mi w spadku powinny na jakiś czas wystarczyć, poza tym miałam też swoje oszczędności. Teraz musiałam pojechać do jakiegoś sklepu bo w zasadzie nie miałam nic co było potrzebne do życia (patrz jedzenie i środki czystości - jakiejkolwiek).

Nie podobał mi się ten pomysł, ludzie stąd dziwnie na mnie patrzyli, przynajmniej takie wrażenie odniosłam na pogrzebie. Nikt nie podszedł do mnie i nie złożył kondolencji. Szeptali między sobą i zachowywali się tak, jak gdyby ich obecność była raczej formą grzeczności z ich strony, a nie chęcią pożegnania zmarłej. Pewnie większość z nich uważała mnie za wyrodną wnuczkę, która pojawiła się dopiero po odbiór spadku.

- Raczej nie nawiążę tu zbyt wielu przyjaźni - znów mówię do siebie, wcześniej nigdy tak nie robiłam, ale z drugiej strony nigdy nie byłam tak długo sama w tak odludnym miejscu.

Pogoda nie poprawiała się od kilku dni. Dobrze, że miałam tu chociaż swój samochód. Był stary i obdrapany, ale przynajmniej on wpasowywał się w tutejsze widoki bardziej ode mnie. Ja nie pasowałam tu zupełnie ze swoimi długimi rudymi włosami wiązanymi zawsze w luźny kok, zielono złotymi oczami i szerokimi, pokrytymi różnymi wzorami bluzami. Wyglądałam raczej jak osoba sprawiająca kłopoty w szkole. I fakt, skończyłam tylko liceum i to też z niezbyt wyszukanymi wynikami. Zupełnie nie wiem jak mogłam być córką moich rodziców.

Oni byli utalentowanymi fotoreporterami, podróżowali po całym świecie, zawsze razem od czasów studiów. Byli znani w swojej branży zarówno pod względem zawodowym, jak i towarzyskim. Kochałam na nich patrzeć, gdy siadali wieczorami w salonie oglądając zrobione razem zdjęcia. Początkowo zabierali mnie ze sobą, ale z czasem wspólne wyjazdy były coraz rzadsze. Ja nie chciałam zostawiać przyjaciół, a oni nie chcieli brać mnie w tereny ogarnięte wojnami domowymi i konfliktami. Zostawałam więc z panią Walsh - moją opiekunką. Do dziś pamiętam jej wyraz twarzy, gdy przyszło jej się zmierzyć z zadaniem wytłumaczenia sześciolatce, dlaczego nie spotka się więcej ze swoją mamusią i swoim tatusiem. Jej słowa do dziś brzęczą w mojej głowie:

- Elisa, kochanie muszę ci coś powiedzieć.

- Tak pani Walsh? - odparłam, czesząc włosy lalce, którą trzymałam w rękach.

- Widzisz, dzwonił pewien pan. Mówił o twoich rodzicach. - dało się wyczuć jej zdenerwowanie.

- Mama i tata? Przyjeżdżają? Suuuuper! Nareszcie!

- Nie kochanie. Usiądź koło mnie - rzekła dziwnym tonem. - Dzwonił bo stało się coś złego.

Pamiętam, że ledwo powstrzymywała łzy, a ja widząc jej minę odruchowo zaczęłam płakać.

- Nie płacz skarbie, wszystko się ułoży. Mama i tata mieli poważny wypadek. Już tu nie wrócą. Poszli do nieba.

Mówiła mi to kołysząc moje drobne ciało w ramionach. Strach, jaki mnie wtedy ogarnął był nie do opisania. Kilka godzin później zjawili się jacyś ludzie, którzy powiedzieli pani Walsh, że rodzice nie wyznaczyli nikogo na mojego opiekuna w razie, gdyby coś im się stało więc trafię do domu dziecka. Widocznie ojciec wiedział jak palić za sobą mosty bo nikt nigdy nie dotarł do mojej babki lub po prostu nikt nie szukał.

I tak skończyło się moje dzieciństwo bez trosk i problemów. W domu dziecka nie potrafiłam się przystosować i szybko zaczęli mieć ze mną problemy. Potem było coraz gorzej, z nikim nie nawiązywałam bliższych kontaktów, a moje częste ucieczki kończyły się odstawieniem mnie pod drzwi sierocińca przez patrol policyjny.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz