Rozdział 49

3.5K 276 1
                                    


Szłam już od prawie dziesięciu godzin. Byłam zmęczona i spocona, a nogi i stopy odmawiały mi posłuszeństwa. W końcu dałam za wygraną i usiadłam pod jednym z drzew. Cieszyłam się, że zabrałam ze sobą zapasy jedzenia i wody. Chciałam odpocząć tylko przez kilka minut, ale zmęczenie sprawiło, że siedziałam pod drzewem niemal godzinę. Postanowiłam, że czas ruszać dalej, ale każdy krok sprawiał mi ból. Odszukałam na mapie punkt, w którym się znajdowałam i obliczyłam, że do jaskiń zostało mi jeszcze, jakieś piętnaście kilometrów. Wiedziałam, że nie zdołam dojść tam dziś. Może, gdybym była w lepszej kondycji fizycznej, jednak teraz, gdy moje nogi ważyły tonę, a ja padałam ze zmęczenia, nie było na to szans. Zresztą nie mogłam iść nocą, a już za kilka godzin miało się ściemnić. Nie miałam ze sobą żadnego namiotu, bo nie miałam takiego w domu. Uznałam, że użyję swoich mocy do zbudowania prowizorycznego szałasu. Zanim jednak miałam to zrobić, musiałam przejść jeszcze chociaż kilka kilometrów, nie chciałam spędzać tu większej ilości czasu, niż było to konieczne. Szłam jeszcze przez dwie godziny. Jednak słońce zaczęło szybko zniżać się ku zachodowi, a ja musiałam jeszcze znaleźć schronienie na noc. Z ledwością pozbierałam większe gałęzie i ułożyłam je w stos. Usiadłam na przeciw nich i zamknęłam oczy. Od kilku godzin nie czułam znajomego mrowienia, zupełnie tak, jakby moja moc mnie opuściła. Skupiłam się na tyle, na ile potrafiłam i poczułam energię. Zaczęłam tworzyć szałas, ale nie wychodziło mi to najlepiej. Stwierdziłam, że będzie szybciej, jeśli zbuduję go ręcznie. Było już ciemno, gdy skończyłam, ale udało się. Miałam coś na kształt szałasu, w czym mogłam się schronić na noc. Rozpaliłam małe ognisko, tym razem przy pomocy magii i zdjęłam buty. Stopy mi pulsowały. Miałam ze sobą dużo wody, więc wyjęłam małą butelkę i oblałam nią stopy. Była to ulga nie do opisania. Zobaczyłam, że moje nogi są opuchnięte i poobcierane. Nie mogłam kontynuować podróży z takimi stopami.

- Pieprzony demon! - krzyknęłam.

Echo mojego głosu rozeszło się po całym lesie. Ile on mógł mi zaoszczędzić bólu i czasu. Ale, oczywiście musiał pokazać kto rządzi i wystawić mnie do wiatru w najmniej odpowiednim momencie.

- I to ja mam niby humory?! - znów krzyknęłam, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Nie licząc, huczącej nieopodal mnie sowy.

Stwierdziłam, że dalsze krzyki nie mają sensu, więc znów coś zjadłam i postanowiłam się położyć. Było mi zimno, bo zgasiłam ognisko, żeby przypadkiem nie ściągnąć żadnej dzikiej zwierzyny. Wokół mnie zapanowała ciemność, a mnie obleciał strach. Dziękowałam Bogu, że zabrałam ze sobą cienki koc, bo bez niego bym chyba zamarzła. Starałam się zasnąć, ale każdy szelest i każdy szmer, który usłyszałam, sprawiał, że od razu podnosiłam się do pozycji siedzącej. W końcu, padłam ze zmęczenia. Nie zawracałam uwagi na zimno, chociaż trzęsłam się na całym ciele, jak osika.

Rano zbudził mnie trzask łamanych gałązek. Wyjrzałam po cichu ze swojego szałasu, okrywając się kocem. Okazało się, że to tylko mała sarna, która szukała jedzenia. Wygrzebałam się z mojego "namiotu" i dorzuciłam gałązek do zgaszonego wczoraj paleniska. Byłam w miarę wypoczęta, toteż z powrotem czułam w sobie mrowiącą energię. Rozpaliłam ognisko, żeby ogrzać się przed dalszą drogą. Zostało mi około ośmiu, może dziewięciu kilometrów do przejścia. Moje nogi wciąż były spuchnięte, więc znów używając swojej mocy wyleczyłam większość zadrapań i pozbyłam się opuchlizny. Teraz mogłam iść dalej.

Wczesnym popołudniem dotarłam do wejścia jaskini. Z powrotem byłam zmęczona, ale nie tak jak wczoraj. Postanowiłam, że nie będę brać wszystkiego, co mam w plecaku, więc wszystkie mniej ważne rzeczy upchałam w koc, pod którym spałam, zawinęłam je i ukryłam za dużym kamieniem. Wyjęłam latarkę i skierowałam się do wejścia. Przeszłam obok małej tabliczki, na której widniał napis WSTĘP SUROWO ZABRONIONY!

Wewnątrz było mokro, ciemno i ponuro. Zewsząd dochodziły do mnie odgłosy kapiącej wody i echo moich kroków, zwielokrotnione przez szereg korytarzy, jakie się tu znajdowały. Weszłam kilkaset metrów wgłąb i stanęłam w czymś w rodzaju przedsionka, od którego odchodziło sześć korytarzy. Nie wiedziałam, którędy iść. Bałam się, że zabłądzę i nie będę w stanie odnaleźć wyjścia. Światło latarki nie dawało zbyt dużego blasku, więc tym bardziej bałam się zapuszczać głębiej. A co, jeśli Luke'a tu nie ma, co jeśli jest w zupełnie innym miejscu, a ja umrę tu z pragnienia, jeśli się zgubię. Tak naprawdę, nie miałam żadnej pewności, że on tu jest. A z drugiej strony, co jeśli zrezygnuję, wrócę do domu, a okaże się, że byłam blisko, ale przez swój strach i niepewność skazałam go na śmierć.

Pomału zaczynałam odczuwać desperację, nie wiedziałam, czy Luke w ogóle żyje, bo od dłuższego czasu kobieta, która go uprowadziła, nie odzywała się.

- Luke?! - wrzasnęłam, a echo rozniosło mój głos po wnętrzu jaskini.

Odczekałam kilka sekund, aż znów będzie cicho i ponownie krzyknęłam.

- LUKE?!

Zero odpowiedzi. Wciąż tylko te krople wody i świst wiatru. Miałam ochotę położyć się i płakać. Usiadłam na ziemi i wpatrywałam się w nikłe światło latarki.

Nagle po mojej lewej stronie coś zaszurało. Podniosłam się gwałtownie z ziemi i poświeciłam w tamto miejsce latarką. Nikogo nie zobaczyłam, ale co chwilę słyszałam szelest, jakby coś niewidzialnego przybliżało się do mnie.

- Kto tu jest?! - rzuciłam w panice.

Strach ogarniał moje ciało, a ja wymachiwałam latarką raz w lewo, raz w prawo, ale nikogo nie widziałam.

- Kto tu jest?! Luke, czy to ty?! - panika w moim głosie, była coraz bardziej słyszalna.

Miałam gęsię skórkę na całym ciele, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Nagle poczułam, że za moimi plecami ktoś stoi. Bałam się odwrócić, bo nie wiedziałam, co mogę ujrzeć. Stałam sama pośrodku jaskini, wokół panowała ciemność, a najbliższa forma jakiejkolwiek cywilizacji była dobre trzydzieści kilometrów ode mnie.

Zebrałam się jednak na odwagę i powoli zaczęłam się odwracać. Nikogo za mną nie było, a przynajmniej tak myślałam, bo nagle poczułam przeszywający ból z tyłu głowy, po czym osunęłam się na ziemię.

Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam był dźwięk upuszczanej latarki i ciemność, jaka wokół mnie potem zapanowała.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz