Rozdział 13

5.3K 367 15
                                    

Wróciłam do domu późnym wieczorem, bo mama Sam zaprosiła mnie na kolację, po tym jak odwiozłam jej córkę do domu po pracy. Robert i Sam mieli wspaniałych rodziców. Czuło się u nich atmosferę gościnności. Wypytali mnie o moją rodzinę, więc opowiedziałam im o tym, że rodzice zginęli wiele lat temu w Australii. Przygotowywali nowy reportaż. Na miejscu, w wyniku pogody, jeep, którym jechali uległ wypadkowi, spadając z wysokiego urwiska. Opowiedziałam, jak zabrano mnie do domu dziecka i jak radziłam sobie rok po odejściu z niego, dopóki nie trafiłam tutaj. Widać było, że mi współczuli, a Sam i Robert wpatrywali się posępnie w swoje talerze. Zapewniłam ich, że wszystko jest w porządku, po czym podziękowałam za kolację i wróciłam do siebie. Od dłuższego czasu nic dziwnego się nie działo, toteż ponowne bycie samemu, w tym wielkim domu nie sprawiało mi problemu. Byłam wykończona dzisiejszym dniem, ale całe szczęście dziś był piątek i jutro był dzień wolny. Zamknęłam za sobą drzwi, a torebkę i kurtkę odwiesiłam na wieszak znajdujący się w korytarzu, po chwili wróciłam jednak do torebki bo zostawiłam w niej telefon. Wyjęłam go i sprawdziłam. Miałam jedną wiadomość - "Hej, nie odzywasz się, więc piszę pierwszy. Jutro sobota, może się spotkamy?" - wiadomość była od Luke'a. Faktycznie, cały dzień nic do niego nie napisałam. To pewnie przez opowieść Sam.

"Przepraszam, ale miałam dużo pracy. Chętnie się z tobą spotkam. Dobranoc :)"

Mama Sam tak mnie dokarmiła, że jedyne na co miałam siłę to pójście na górę i położenie się spać. Zgasiłam więc wszystkie światła na dole i zaczęłam wspinać się po schodach. Padłam na łóżko i w przeciągu kilku sekund zasnęłam. Znów miałam sen o rodzicach i babci, którzy próbowali namówić mnie do wejścia na poddasze. Kolejny raz ostrze zatopiło się w moim brzuchu. Po raz kolejny przebudziłam się z krzykiem i usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Usiadłam na łóżku, wciąż byłam w ubraniach. Postanowiłam, że zostanę na miejscu. Chociaż trzęsłam się ze strachu, zapaliłam tylko nocną lampkę i czekałam. Nie słyszałam kroków jak poprzednim razem, ale po chwili zobaczyłam, że klamka w moich drzwiach porusza się. Patrzyłam, jak w zwolnionym tempie opada na dół, po czym usłyszałam charakterystyczny odgłos odskakującego zamka. Wiedziałam już, że drzwi są otwarte. Pytanie tylko, kto stał po drugiej stronie?

Nagle do pokoju wpadł podmuch lodowatego powietrza. Zupełnie jakby ktoś nagle otworzył okno w środku siarczystej zimy. Przez chwilę skuliłam się w rogu łóżka chcąc zasłonić się przed chłodem. Do pokoju płynnym krokiem weszła kobieta. Miała ziemistą cerę i starodawne ubranie. Jej oczy zasłonięte były bielmem, takim jak u nieboszczyków, którzy nie żyją już od przynajmniej kilku dni. Usta sine i lekko rozchylone nadawały jej upiornego wyglądu, a na czole, policzkach i dekolcie rysowały się fioletowe żyły. Wyglądały jak małe błyskawice znajdujące się tuż pod skórą. Na jej nadgarstku widniała bransoleta, bransoleta, którą ja również miałam na sobie. Mój prezent urodzinowy... Zjawa skierowała swój mętny wzrok na mnie, wyciągając przed siebie ręce starała się mnie dosięgnąć. Siedziałam na łóżku jak sparaliżowana, gdy zbliżała się coraz bardziej w moją stronę.

- Ellisaaa... - wychrypiała, przeciągając nieco moje imię.

Poczułam chłód jej dłoni na swoich ramionach. Zbliżyła swoją trupią twarz do mojej, a ja przekręciłam głowę w bok zaciskając oczy. Miałam ochotę krzyczeć, ale język ugrzązł mi w gardle.

- Ellisaaa... - powtórzyła.

- Czego chcesz?! - krzyknęłam zaciskając wciąż oczy.

- Uwolnij nas... - powiedziała, zaciskając swoje dłonie coraz mocniej. W miejscu, gdzie mnie dotykała czułam niesamowity chłód, był tak intensywny, że niemal bolesny.

- Uwolnić? Kogo? - zapytałam drżącym głosem.

Postać nie odpowiedziała tylko zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Był to tak okropny dźwięk, że mimowolnie zacisnęłam dłonie na uszach. Po kilku sekundach znów zostałam sama. Jednak w miejscu, w którym mnie dotykała pozostały mi fioletowe odbicia palców. Wyglądały jak odmrożenia. Zeszłam z łóżka i weszłam do łazienki. Stanęłam nad umywalką i odkręciłam wodę, patrząc w swoje odbicie w lustrze. Ochlapałam twarz zimną wodą i wytarłam ją ręcznikiem. Potem usiadłam na brzegu wanny z telefonem w ręku. Była prawie czwarta rano. Zastanawiałam się czy zadzwonić do Luke'a i poprosić go żeby przyjechał. Wahałam się kilka minut lecz ostatecznie stwierdziłam, że rano pójdę do niego i powiem mu o tym co się stało. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem, a Luke kilka dni temu pokazał mi skrót do siebie drogą przez las.

Gdy trochę się uspokoiłam, wzięłam prysznic, ubrałam się i zeszłam na dół. Zegary pokazywały piątą. Świetnie, nie ma to jak w wolny dzień wstawać jeszcze wcześniej niż w normalne dni pracy. Weszłam do kuchni by zrobić sobie kawy i z kubkiem pełnym gorącego napoju udałam się do salonu. Na dworze było już całkiem widno i dzień zapowiadał się pogodny. Żeby uspokoić nerwy podeszłam do drzwi prowadzących na taras i otworzyłam je. Były tak schowane za regałem i ciężką kotarą, że prawie nie było ich widać. Dlatego wcześniej nie zauważyłam tego wyjścia. Przez otwarte drzwi wpadł podmuch świeżego, letniego powietrza, któremu towarzyszył śpiew ptaków.

Na stoliku obok sofy wciąż leżała księga, której nie mogłam otworzyć. Przybliżyłam ją do siebie. Nie starałam się jej otworzyć, po prostu jeździłam po jej powierzchni palcami, badając jej fakturę. Okładka była zrobiona z czarnej skóry i pokryta była różnymi zdobieniami i dziwnymi znakami. Była chyba taka sama, jak ta w domu Luke'a, jednak nie miałam okazji przyjrzeć się bliżej tamtej drugiej księdze. Babcia Luke'a chyba wciąż nie do końca była dla mnie takim sprzymierzeńcem, jakim miała być w wyobrażeniach mojej babci. Nie wiedziałam więc czy będzie mi dane obejrzeć ten drugi tom.

Dopiłam kawę i poszłam zrobić sobie śniadanie. Dochodziła dziesiąta, gdy wychodziłam z domu, kierując się w stronę lasu, a raczej w stronę domu Luke'a. Droga przez las była świetnym pomysłem. Było tu coś magicznego, coś co sprawiało, że czuło się tu niesamowitą energię. Nagle poczułam, że robi mi się słabo. Zachwiałam się i upadłam. Miałam wrażenie, że coś ściska moją głowę. Po chwili otworzyłam oczy i znalazłam się w zupełnie innym miejscu. Las był ten sam, ale czasy nie. Widziałam kilkoro ludzi ubranych w stroje pochodzące raczej z innej epoki. Stali pod rozłożystym dębem. Byli skuci łańcuchami, ich twarze i plecy pokryte były wciąż krwawiącymi ranami. Stali boso na ściółce leśnej. Obok nich na koniach krążyło dwoje mężczyzn w średnim wieku. Wyglądali na bogatych, ubrani w bogato zdobione stroje z szeregiem pierścieni i łańcuchów zdobiących ich ciała. Jeden z nich wyjął pistolet. Taki, który można by z powodzeniem obejrzeć teraz w muzeum broni palnej. Nabił go nabojem i strzelił jednemu ze stojących mężczyzn w głowę. Reszta odwróciła przerażony wzrok, a ci dwaj na koniach roześmiali się głośno. Tylko jeden ze stojących uniósł wzrok i krzyknął.

- Będziecie potępieni! Szczególnie ty, Robins! - po czym on też został postrzelony, tym razem przez drugiego jeźdźca. Przyjrzałam się mu dokładniej, kogoś mi przypominał. Nagle moje oczy rozszerzyły się z przerażenia. Drugi jeździec wyglądał zupełnie jak mój ojciec!


TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz