Rozdział 34

4K 280 2
                                    


Robert zjawił się u mnie o 8:00 rano, przez co, dość długo czekał pod drzwiami bo ja zasnęłam dopiero nad ranem i teraz byłam nieprzytomna. Po zwleczeniu się na dół otwarłam mu drzwi.

- Wyglądasz strasznie - powiedział widząc mnie.

- Też się cieszę, że cię widzę - odpowiedziałam.

Odsunęłam się na bok i pozwoliłam mu wejść. Zatrzasnęłam drzwi i weszłam za nim do kuchni.

- Siadaj, ja zrobię kawę - powiedział.

Usiadłam na krześle, a głowę położyłam na stole. Oczy same mi się zamykały. Ledwo słyszałam to, co dzieje się wokół mnie. Prawie zasnęłam, ale obudził mnie głośny dźwięk stawianego przede mną kubka. Podniosłam się i chwyciłam kubek parującego napoju.

- Źle spałaś? - zapytał Robert.

Nie zamierzałam odpowiadać na to głupie pytanie. Posłałam mu tylko wymowne spojrzenie, a w odpowiedzi Robert skinął głową i odparł.

- Rozumiem. Ja też ledwo zmrużyłem oczy - wierzyłam w to. Normalnie, nikt nie zwlekłby Roberta z łóżka w niedzielę o 8:00 rano.

- Ciągle myślę, o tym gdzie jest Luke i jego babcia. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę - dodał.

- Ja też - szepnęłam, przypominając sobie wczorajszą rozmowę telefoniczną.

Najbardziej bolał mnie fakt, że nie mogłam z nikim podzielić się tym, co wiem. Nie chciałam wplątywać w to nikogo. W końcu nie miałam do czynienia ze zwykłym porywaczem, ale z kimś, kto znał naszą historię i być może był silny. A przynajmniej silniejszy ode mnie.

Po wypiciu kawy, ja poszłam się ubrać, ponieważ do tej pory siedziałam w piżamie, a Robert wyszedł na dwór i teraz grzebał przy moim samochodzie. Wyszłam na zewnątrz i usiadłam na schodach. Obserwowałam, jak Robert na przemian skubie w silniku, a potem siada na miejscu kierowcy i próbuje odpalić samochód.

- Pomóc ci? - zapytałam.

- A lubisz, gdy ktoś wtrąca się, kiedy coś gotujesz? - odpowiedział pytaniem.

- Nie bardzo - powiedziałam.

- No to już masz odpowiedź - odparł.

- Pójdę po coś do picia - dodałam, puszczając mimo uszu jego uwagę.

Złapałam się na tym, że notorycznie spoglądam w telefon z nadzieją, że ten znów zadzwoni. Niestety, komórka milczała jak zaklęta. Przyniosłam Robertowi piwo, a sama wypiłam kolejną kawę. Po około dwóch godzinach mój samochód znów był sprawny.

- Dziękuję ci. Może zapłacę albo coś? - zapytałam.

- Ell, ty tak serio? - powiedział Robert, patrząc na mnie z politowaniem.

- Po prostu mi głupio, że wyrwałam cię z domu w niedzielę, żebyś naprawił mi auto - odparłam.

- Dzięki temu miałem powód, żeby choć na chwilę oderwać myśli od... Zresztą, niech to będzie rewanż za pomoc w przygotowaniu urodzin dla Sam - odpowiedział.

- Za te urodziny, powinnam ci jeszcze chyba dopłacić - zażartowałam.

- No co ty, Ell. Było jedzenie, picie i pokaz magii. Zupełnie jak na kinder balu - powiedział i po raz pierwszy odkąd tu był, posłał mi uśmiech.

Ja również się roześmiałam. Choć na chwilę wrócił mi dobry nastrój. Oczywiście nie trwało to długo. Robert dopił piwo, wyrzucił butelkę i rzucił w moją stronę kluczyki do auta.

- Gdyby się coś działo, dzwoń. O każdej porze - powiedział i wsiadł do swojego auta.

Pomachałam mu na pożegnanie i weszłam do domu. Przypomniałam sobie o pisarzu, do którego miałam zadzwonić. Pobiegłam na górę po laptopa i wbiłam numer telefonu w komórkę.

- Tak, słucham - powiedział męski głos.

- Dzień dobry, nazywam się... Anna Frederic - skłamałam, wolałam nie ujawniać swojego prawdziwego nazwiska.

- W czym mogę pani pomóc, panno Frederic? - zapytał.

- Czy rozmawiam z panem Bryane'm Albertem? - upewniłam się.

- Tak, to ja - odpowiedział.

- Dzwonię, bo chciałam pana zapytać, czy zgodziłby się pan na krótki wywiad? - skłamałam.

- Wywiad? - mój rozmówca był wyraźnie zdziwiony.

- Piszę pracę do szkoły na temat Woodshill. Natrafiłam na pana książkę i pomyślałam, że moja praca wiele by zyskała, gdybym mogła umieścić w niej wywiad z panem - znów skłamałam, aż dziw, że mój nos nie urósł, zupełnie jak u Pinokia.

- Muszę przyznać, że mnie pani zaskoczyła - przyznał.

- Pytanie tylko, czy pozytywnie? - mężczyzna roześmiał się do słuchawki słysząc moje pytanie.

- Myślę, że tak - dodał po chwili.

- A zatem, czy mogę liczyć na pańską pomoc? - zapytałam.

- Oczywiście. Będzie mi niezmiernie miło. Możemy umówić się jutro o godzinie 14:00. Kończę wtedy wykłady na uniwersytecie - mężczyzna podał mi adres, który zanotowałam. Podziękowałam mu za rozmowę i rozłączyłam się.

Kolejną osobą, do której zadzwoniłam była Sam.

- Halo? - odezwała się.

- Sam, czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli wezmę jutro dzień wolny? - zapytałam.

- Jasne, że nie, Ell. Nawet nie chcę wiedzieć, co czujesz - powiedziała, błędnie zakładając, że potrzebuję wolnego dnia, żeby pobyć w samotności. Nie miałam zamiaru tłumaczyć, że jest inaczej.

- Dzięki Sam, jesteś wielka - powiedziałam.

- Nie ma problemu. Gdybyś potrzebowała czegoś jeszcze, to dzwoń - dodała.

- Jeszcze raz dziękuję - odparłam i rozłączyłam się.

Wzięłam laptopa na dół i usiadłam z nim w kuchni. Musiałam też przejrzeć książkę Bryan'a bardziej szczegółowo. Wypisałam na kartce pytania, które chciałam mu zadać. Wszystko musiało wyglądać tak, jakbym naprawdę chciała przeprowadzić wywiad. Musiałam też zastanowić się nad tym, jak wyciągnąć inne, bardziej szczegółowe informacje. Pytanie tylko, na ile ten mężczyzna znał historię Robinsów i Blackwoodów. I czy będzie skłonny coś o nich powiedzieć.

Następnego dnia spakowałam jego książkę, z zaznaczonymi w niej stronami, na których były rzeczy, o które chciałam zapytać. Wzięłam też laptopa i kartkę z pytaniami. Ubrałam się tak, by wyglądać jak typowa kujonka. Miałam nadzieję, że dzięki temu, mój rozmówca będzie bardziej skłonny uwierzyć w to, że nasz "wywiad", faktycznie znajdzie swoje miejsce w ważnym dla mnie wypracowaniu.

Po upewnieniu się, że mam wszystko, co potrzebne, ruszyłam w drogę. Trasa, którą miałam do pokonania nie była odległa, ale chciałam dotrzeć na miejsce punktualnie. Toteż wyjechałam dwie godziny przed umówionym czasem. W duchu modliłam się też o to, żeby ten mężczyzna, choć trochę przybliżył mnie do rozwiązania zagadki i znalezieniu Luke'a.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz