Rozdział 43

3.7K 291 43
                                    


Zamarłam z słuchawką przy uchu. Byłam w takim szoku, że postanowiłam zatrzymać auto na poboczu.

- Jak to? - zapytałam.

Słyszałam łamiący się głos Sam i sama poczułam, że moje oczy powoli wypełniają się łzami. Nie płakałam ze smutku. Płakałam ze złości, że to być może przeze mnie Elizabeth straciła życie. Płakałam dlatego, że zdałam sobie sprawę, że Luke nawet o tym nie wie i nie będzie mógł pożegnać się z osobą, która go wychowała i którą kochał. A przede wszystkim płakałam dlatego, że bałam się, iż Luke może skończyć w podobny sposób. Ta myśl przerażała mnie najbardziej...

- Moja ciocia dzwoniła, mówiła, że jej organizm był za słaby - mówiła Sam.

Milczałam i słuchałam, jak Sam wyjaśnia mi szczegóły. Po chwili zebrałam się w sobie.

- Kto zajmie się pogrzebem? - zapytałam.

- Chyba moi rodzice. Luke i Elizabeth nie mieli nikogo bliskiego tutaj - odparła.

- A rodzice Luke'a?

- Nie mam pojęcia, Ell. Nikt nie wie, gdzie są, ani jak się z nimi skontaktować. Luke nigdy o nich nie mówił - odparła.

Kiwałam głową w zamyśleniu, jak gdyby Sam była w stanie mnie zobaczyć.

- Rozumiem - dodałam.

- Dasz radę przyjechać do mnie? - zapytała.

- Jasne. Jestem poza miastem, ale już wracam. Będę u was niedługo - powiedziałam i rozłączyłam się.

Ruszyłam w dalszą drogę. Moje myśli, co chwilę eksplodowały jak małe, rażące bomby. Po rewelacjach, jakie usłyszałam od Anny i po telefonie od Sam, nie mogłam skupić się na jeździe. Byłam totalnie przerażona i wściekła. Dotarło do mnie, że jeśli okaże się, że za tym wszystkim stoi Carol, to żadna smutna historia życia nie tłumaczy jej zachowania. W końcu moje życie też nie było sielanką. Od szóstego roku życia wychowywał mnie system, system domów dziecka. Nikt nie przejmował się moją osobą, zawsze musiałam dbać sama o siebie. I pomimo tego nie porywałam ludzi i nie torturowałam ich, doprowadzając ostatecznie do ich śmierci. Wściekłość, która we mnie szalała znów sprawiła, że moja moc, niekontrolowanie zaczęła dawać o sobie znać. Radio w samochodzie zaczęło szwankować i przeskakiwać z jednej stacji na drugą. Co chwilę włączało się ogrzewanie, które musiałam wyłączać, a moje ciało aż parzyło mnie od mocy, która we mnie szalała. Miałam wrażenie, że za każdym jej niekontrolowanym wybuchem, moja moc przybiera na sile.

Dojechałam do domu przyjaciółki godzinę po rozmowie telefonicznej. W jadalni przy stole spotkałam całą rodzinę Sam. Był nawet Taylor. Tata Sam, co chwilę dzwonił w różne miejsca i umawiał się na załatwianie formalności pogrzebowych. Mama mojej przyjaciółki widząc mnie wstała i podeszła do mnie.

- Witaj skarbie - powiedziała i przytuliła mnie.

I znów naszedł mnie lęk o życie Luke'a, a czując ciepło tej kobiety, rozkleiłam się jak dziecko. Łzy spływały po mojej twarzy strumieniami, a mama Sam przytuliła mnie jeszcze mocniej.

- Tak się boję o Luke'a - wychlipałam w jej ramię.

- Cii... Wiem - powiedziała.

Taylor przytulał Sam, która widząc, że i mnie brakło już sił, również się rozpłakała, a Robert siedział ze spuszczoną głową. Wiedziałam, że on też jest przerażony, ale stara się to ukryć. Zostałam u nich przez godzinę, po czym zebrałam się do domu.

- Może zostaniesz na noc? - zapytała Sam.

- Nie. Muszę coś jeszcze zrobić, ale widzimy się jutro w pracy - powiedziałam i uścisnęłam przyjaciółkę.

Pożegnałam się z resztą i ruszyłam do auta. Płacz i ciepło, jakie okazała mi mama Sam sprawiło, że ból i strach nieco zelżał. Ale pozostała wściekłość i bezradność, musiałam coś z tym zrobić i właśnie taki miałam zamiar. Weszłam do domu. Panowała w nim niesamowita cisza, która wręcz brzęczała mi w głowie. Weszłam do salonu i zapaliłam lampę. Stanęłam na środku pokoju i rozejrzałam się wokół.

- Ok, zgadzam się! - krzyknęłam z całych sił.

Nic.

- Słyszysz! ZGADZAM SIĘ! - ponowiłam krzyk.

Znowu cisza.

Usiadłam i schowałam głowę w dłoniach.

- Na co się zgadzasz? - zapytał znajomy głos. Nareszcie, pomyślałam.

Demon siedział w fotelu obok mnie, bawiąc się medalikiem wiszącym na jego szyi. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Wyglądał inaczej niż zawsze. Jego mina była poważna, wpatrywał się we mnie w skupieniu. Nie żartował i nie uśmiechał się.

Wstałam i stanęłam na przeciw niego. Patrzyłam na niego z góry.

- Nie udawaj, że nie wiesz, co się stało. Mogę się założyć, że przez cały czas tu byłeś i mnie obserwowałeś - powiedziałam.

- Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty, tylko siedzenie z tobą i obserwowanie, jak jesz, śpisz czy chodzisz do kibla? - zapytał, mrużąc oczy.

Zbił mnie trochę z pantałyku, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- Sam mówiłeś, że jestem cenna, więc nie udawaj, że nagle straciłeś zainteresowanie - dodałam.

Bałam się jego reakcji. Drażniłam go i wiedziałam o tym, ale skończyły mi się pomysły na to, jak ratować Luke'a. Było mi już wszystko jedno. I tak o to stałam na przeciw demona i wystawiałam jego cierpliwość i swoje życie na próbę.

Hakael odetchnął i zaplótł ręce opierając je na kolanach.

- Może i jesteś cenna, ale mam dość twoich humorów. Nie zapominaj, że pomimo swojej mocy jesteś też zwykłym człowiekiem. Robakiem, który jak każdy się starzeje i w końcu umrze. A ja będę trwał dalej, nawet gdy twoje ciało zgnije w ziemi. Dokładnie tak, jak niebawem zgnije ciało Pani Robins - mówił to wszystko, ale nie uśmiechał się, nie drwił.

Nie wiedziałam, że on może być tak poważny. Dotarło do mnie, że traktowałam go w zasadzie, jak człowieka. Bezsilnego i denerwującego, ale prawda była taka, że był istotą z innego wymiaru, czy też jak kto woli, piekła. Mógł w każdej chwili mnie zabić i nikt nawet nie wiedziałby, co się ze mną stało.

- Ja... - zająknęłam się.

- Co ty, Elliso? - zapytał.

Stałam, jak słup soli. Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale po chwili przypomniało mi się spotkanie z Anną i historia, którą mi opowiedziała. Przypomniał mi się wieczór w szpitalu i pokój na końcu korytarza. I szok, którego doznałam na widok udręczonego ciała Elizabeth. I telefony od kobiety, która miała Luke'a, jej śmiech i drwienie z mojej bezradności. I wściekłość, której doznawałam za każdym razem, gdy wiedziałam, że jestem bezsilna.

- Co ty, Elliso? - powtórzył demon.

- Zgadzam się - szepnęłam.

Hakael patrzył na mnie przez chwilę, po czym wstał i stanął na przeciw mnie. Dosłownie kilka centymetrów ode mnie. Czułam jego zapach i jego oddech na swojej twarzy. Jego źrenice były teraz prawie czarne, a skóra niesamowicie blada. Czarne włosy delikatnie opadły na jego czoło. Czułam ciarki na plecach.

- Na co się zgadzasz Elliso? Powiedz to, głośno - wyszeptał.

Zebrałam się na odwagę i spojrzałam mu prosto w oczy.

- Zgadzam się na twoją pomoc. Chcę, żebyś pokazał mi, jak mam posługiwać się swoją mocą i chcę, żebyś pomógł mi odnaleźć Luke'a - powiedziałam tak głośno, jakbym wygłaszała przemówienie na wiecu wyborczym.

Demon odetchnął i uśmiechnął się.

- Dobrze, ale musimy to przypieczętować, jak pakt - powiedział.

- Mam coś podpisać? - zapytałam z głupią miną.

Hakael się roześmiał i pokręcił przecząco głową.

- Nie jestem biurokratą. Mam swoje, hm, ciekawsze sposoby - dodał i przyciągnął mnie do siebie sprawiając, że nasze usta połączyły się w pocałunku.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz