Rozdział 40

3.8K 276 9
                                        


Gdy obudziłam się w niedzielę rano, czułam, że wczorajsze popołudnie z Sam da mi się we znaki. Spędziłyśmy je na podłodze w salonie, topiąc smutki w dwóch butelkach czerwonego wina. Nie byłyśmy pijane, jednak nie byłyśmy też przyzwyczajone do picia. Sam pojechała do domu około 2:00 w nocy. Robert po nią przyjechał. Wciąż czułam w ustach smak wina, a głowa bolała z każdą chwilą coraz bardziej. Zwlekłam się z łóżka przypominając sobie, że w lodówce miałam sok. Zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni. Wyjęłam zimny sok, usiadłam na krześle i zaczęłam pić prosto z kartonu. Piłam tak łapczywie, że niewielka ilość płynu spłynęła po mojej brodzie i wsiąkła w T-shirt, który miałam na sobie. Oderwałam usta od napoju i odstawiłam karton na stół. Poczułam, że w moim żołądku zaczynają dziać się niedobre rzeczy. Wstałam i biegiem puściłam się do łazienki. Zwróciłam resztki wczorajszej pizzy i wina, które w połączeniu z sokiem postanowiły sprawić mi psikusa. Spuściłam wodę, a twarz ochlapałam zimną wodą. Umyłam też zęby, żeby choć na chwilę pozbyć się tego ohydnego posmaku w ustach. Wytarłam twarz ręcznikiem i usłyszałam, że mój telefon dzwoni. Rzuciłam się biegiem w stronę pokoju. Chwyciłam telefon i odebrałam.

- Halo? - rzuciłam zdyszana.

- Dzień dobry. Z tej strony Cathrine Doe, ciotka Sam - powiedziała kobieta.

- Dzień dobry - powiedziałam wstrzymując oddech. Czyżby moje prośby zostały wysłuchane?

- Dzwonię, bo mam dla pani informacje dotyczące osoby, której pani szuka - powiedziała po chwili.

- Anna Bright? - upewniłam się

- Tak - dodała ciotka Sam.

- Jakie to informacje? - zapytałam.

- Czy mogłabyś przyjechać do szpitala?

Bałam się wsiąść w takim stanie do auta, ale nie chciałam też żeby ta kobieta myślała, że nie zależy mi na tych informacjach. Zresztą, chciałam je mieć tak bardzo, że byłam w stanie iść tam nawet na nogach, byleby tylko je zabrać.

- Tak - odpowiedziałam w końcu.

- Świetnie. Mam zmianę do 14:00. Gdy będziesz już na miejscu, zadzwoń do mnie pod ten numer - powiedziała i rozłączyła się.

W pośpiechu ubrałam się i wybiegłam z domu. Dojazd zajął mi prawie godzinę, ze względu na to, że starałam się jechać niezwykle przepisowo i ostrożnie. Na parkingu zaczekałam chwilę w aucie. Wykręciłam numer i czekałam na połączenie.

- Słucham? - powiedziała kobieta.

- Jestem pod szpitalem - odparłam.

- W porządku. Podejdź do tylnego wejścia dla personelu i poczekaj tam na mnie - rzuciła i rozłączyła się.

Schowałam telefon i wysiadłam. Podeszłam do tylnego wejścia. Było niezbyt widoczne, bo zasłaniały go wielkie kosze na śmieci. Przystanęłam pod drzwiami, na których widniał napis Wstęp tylko dla personelu szpitala i osób upoważnionych! Po chwili, drzwi się otworzyły i wyszła z nich ciotka Sam. Pod pachą trzymała zieloną, poniszczoną teczkę. Wyjęła z kieszeni narzuconego na uniform swetra paczkę papierosów, po czym odpaliła jednego. Rozejrzała się wokół i upewniwszy się, że nikogo prócz nas tu nie ma, podała mi teczkę.

- Nie masz tego ode mnie - powiedziała stanowczym głosem.

- Jasna sprawa - odpowiedziałam i wcisnęłam teczkę do torby, którą miałam ze sobą. W duchu cieszyłam się, że tym razem nie wzięłam ze sobą torebki, tylko uprzedziłam fakty i wzięłam coś, do czego mogłam schować więcej rzeczy.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz