Rozdział 8

6.2K 401 5
                                    

- Stary młyn, stary młyn... - powtarzałam to zdanie jak mantrę szukając miejsca, o którym mówił mi Luke, kiedy tłumaczył mi drogę do swojego domu - Nie widzę tu żadnego cholernego młynu! - krzyknęłam poirytowana.

Błądziłam już od dobrej godziny, wciąż mijając to samo miejsce. Świetnie, kręciłam się w kółko. W dodatku, nie miałam numeru Luke'a, więc nie miałam jak zapytać go o dalszą drogę. Nagle, zza rozłożystego dębu wyjechał ktoś na rowerze. Mężczyzna, wyglądał na miejscowego i choć nie byłam tego pewna, jego postawa tylko utwierdziła mnie w moich przypuszczeniach. Zatrzymałam auto i odkręciłam szybę.

- Przepraszam pana! - krzyknęłam, a facet o mało co nie spadł z roweru próbując utrzymać równowagę machając kierownicą raz w lewą, a raz w prawą stronę.

- Co do... Czego chcesz wiedźmo?! - aha, na pewno miejscowy.

- Przepraszam PANA bardzo - grzeczność w moim głosie była, aż nadto przesadzona - ale chyba zgubiłam drogę. Szukam domu pani Robins. Czy byłby Pan tak uprzejmy wskazać mi drogę? - zapytałam już nieco łagodniejszym głosem. W końcu chciałam dotrzeć na miejsce, a ten lokalny pijaczek mógł mi w tym pomóc.

Mężczyzna popatrzył na mnie spode łba chwilę się zastanawiając, po czym zapytał.

- A czego ty chcesz od Elizabeth?! - warknął.

- Od niej nic - skłamałam. - Jadę na spotkanie z jej wnukiem.

Zastanowił się dłuższą chwilę, po czym skinął głową.

- Musisz pojechać za ten znak - tu wskazał palcem dość odległe miejsce na leśnej ścieżce. - Potem skręć w lewo i jedź pod górę, aż dojedziesz do starego młyna. A tam już niedaleko do domu Elizabeth.

- Dziękuję panu za pomoc - odparłam.

Mężczyzna mruknął coś pod nosem i odjechał chwiejąc się na boki w towarzystwie brzęku pustych butelek, które najwyraźniej wiózł ze sobą w reklamówce. Droga, którą mi wskazał była jedyną, której nie wypróbowałam, choć sama nie wiem czemu. Faktycznie od młynu do domu Luke'a było tylko kilkaset metrów. Podjechałam pod dom, który wyglądem przypominał mój. Z tą różnicą, że ten był zadbany.

- No kogo moje oczy widzą - z szopy koło domu wyszedł Luke. - Zastanawiałem się kogo licho przyniosło. Twoje auto słychać było już przed młynem. W zasadzie to słychać je chyba w całej okolicy - droczył się.

- Nie bądź taki dowcipny - odparłam siląc się na nonszalancki ton. - Poza tym, to auto to moje dziecko, kupiłam je za własne, zarobione w pocie czoła pieniądze - dodałam z dumą.

- Jeśli tak, to przepraszam - powiedział szczerząc zęby w uśmiechu. - Chodźmy do środka. Babcia na pewno się ucieszy, że przyjechałaś, w końcu jesteś wnuczką jej najlepszej przyjaciółki.

Wchodząc za nim po schodach, obserwowałam jak seksownie wyglądał, ubrany w znoszone jeansy i czarną koszulkę. Widocznie coś naprawiał, bo jego ręce zdobił, aż po same łokcie jakiś ciemno brązowy smar.

- Wszystko w porządku? - zapytał znów się szczerząc kiedy zorientował się, że patrzę na jego tyłek.

- Eee... Jak najbardziej - odparłam czując, że pąsowieje na całej twarzy.

- Babciu - krzyknął kiedy weszliśmy do środka - zejdź na dół, mamy gościa!

- Jeśli to Bernadette to powiedz jej, że śpię, albo że mnie nie ma.

- Albo, że jesteś na innej planecie?!

- Właśnie! Tak jej powiedz! - powiedzieli jednocześnie, ona głośno, on pod nosem.

- Kto to Bernadette? - zapytałam, tłumiąc wybuch śmiechu.

- Koleżanka babci z klubu książki - powiedział, również starając się zachować powagę. - Babcia jej nie cierpi, a ona ciągle tu przychodzi i siedzi całymi dniami.

- To dlaczego twoja babcia jej nie wyprosi? - zapytałam wciąż się uśmiechając.

- Babcia? Wyprosić kogoś? Zlituj się! Ona nie wyprosiłaby za drzwi nawet najgorszego wroga - mówił, przewracając przy tym oczami. Ok, a teraz daj mi pięć minut, muszę to z siebie zmyć - skinął głową na swoje ręce. Czuj się jak u siebie - dodał i zniknął w głębi domu.

Weszłam do salonu, rozglądając się po jego wnętrzu zauważyłam, że na kominku stoją fotografie. Podeszłam bliżej i zobaczyłam zdjęcia Elizabeth i mojej babci. Niektóre były zrobione jeszcze w czasach szkolnych. Obejrzałam każdą po kolei, na większości babcia miała bransoletę, tą samą, którą teraz odruchowo złapałam drugą ręką. Gdy skończyłam oglądać zdjęcia, przeniosłam swój wzrok na starą biblioteczkę, jedna z książek zwróciła moją uwagę. Był to wielki tom, oprawiony w skórę zabarwioną na czarny kolor, z rozmaitymi zdobieniami na grzbiecie i  na obu stronach okładki. Ważył chyba ze cztery kilo i wyglądał na, co najmniej dwieście lat, jeśli nie więcej. Rozglądając się czy nikt nie patrzy, usiadłam na pobliskim fotelu kładąc księgę na kolanach. Chciałam ją otworzyć, ale okładka tak mocno trzymała się stron, że nie mogłam jej ruszyć. Zaczęłam, więc oglądać książkę z każdej strony w poszukiwaniu jakiegoś ukrytego zamka, jednak nic takiego nie znalazłam. Spróbowałam więc, otworzyć ją po raz kolejny. Użyłam przy tym tyle siły, że aż zbielały mi kostki na dłoniach.

- Nie otworzysz jej w ten sposób - usłyszałam.

- Boże drogi! - krzyknęłam, tak się przy tym wystraszyłam, że upuściłam książkę wprost na swoje stopy. Bolało niemiłosiernie...

W drzwiach do salonu stała Elizabeth. Lekko przygarbiona, z okularami zawieszonymi na brzegu zadartego nosa.

- Mówiłam ci, że lepiej dla ciebie jeśli stąd wyjedziesz - powiedziała swoim cichym głosem, zupełnie innym niż, gdy krzyczała z góry wymówkę dla Bernadette.

- Mam już dość tego, że ciągle ktoś mnie stąd wyrzuca! - wiedziałam, że nie powinnam się unosić, ale miałam dość ciągłego przeganiania mnie z kąta w kąt. Było tak od chwili, gdy trafiłam do sierocińca i jak widać trwało do dziś.

- Nie zrozum mnie źle dziecko, po prostu uważam, że twoje miejsce powinno być z daleka od tego miasteczka.

- A ja myślę, że to nie do pani należy decyzja - niemal warknęłam. - Przepraszam za książkę - syknęłam jeszcze, odkładając tomisko na stolik i ruszając w stronę wyjścia. Zebrało mi się na płacz. Na swoje nieszczęście, w korytarzu wpadłam na Luke'a. Zachwiałam się, więc przytrzymał mnie za ramię, przez co zauważył łzy w moich oczach.

- Co się tu dzieje? - spytał zerkając raz na mnie, a raz na babcię.

- Nic, muszę już iść - mruknęłam pod nosem, wyrywając rękę z jego uścisku.

- Zaczekaj - powiedział ruszając za mną. - Co się stało, Ell? - Przytrzymał mnie w momencie, gdy miałam wsiadać do auta.

- Zapytaj swojej babci - powiedziałam. Miałam odsuniętą szybę od strony kierowcy, więc gdy tylko zamknęłam drzwi, on przykucnął przy aucie, zaglądając do środka.

- Nie bądź dzieckiem Ell i powiedz co się stało? - spytał tracąc cierpliwość.

- Nieważne - uspokoiłam się. Po prostu muszę już jechać - odparłam siląc się na słaby uśmiech.

- Na pewno? - spytał unosząc jedną brew. Wyglądał przy tym tak śmiesznie, że nie potrafiłam powstrzymywać dłużej śmiechu.

- Tak, na pewno - dodałam, już szczerze się uśmiechając.

- Idę wieczorem ze swoimi znajomymi na piwo do tutejszego baru. Masz ochotę dołączyć? - zapytał znów unosząc brew.

- Czy ja wiem, będę wam tylko przeszkadzać - powiedziałam z wahaniem w głosie.

- Daj spokój, w końcu musisz poznać więcej osób. Będę po ciebie o dwudziestej. - dodał głosem nie znoszącym sprzeciwu.

- W porządku, w takim razie do wieczora - odparłam i odjechałam w stronę domu.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz