Rozdział 35

3.4K 289 1
                                    


Na miejsce dotarłam niecałą godzinę przed czasem. Kampus uczelni nie należał do największych, ale dzięki swojemu ubraniu, idealnie wpasowywałam się w otoczenie. Weszłam do budynku uczelni. Obok wejścia siedział mężczyzna w ubraniu strażnika. Podeszłam do niego.

- Dzień dobry - powiedziałam.

Brak reakcji.

- Dzień dobry - powtórzyłam, nieco głośniej.

Znów bez rezultatu. Nachyliłam się nieznacznie i dopiero teraz usłyszałam, że mężczyzna pochrapuje. Nie zauważyłam tego wcześniej, gdyż czapka z daszkiem na jego głowie idealnie maskowała fakt zamkniętych oczu.

- Dzień dobry - powiedziałam głośno, jednocześnie delikatnie szturchając faceta.

- Co? - mężczyzna podniósł głowę i zaspanym wzrokiem rozejrzał się dookoła.

- Przepraszam, ze przeszkadzam, ale szukam pana Bryana Alberta - dodałam.

- Pani wejdzie na drugie piętro. Pokój 330 - mówiąc to mężczyzna ziewnął, ukazując mi, nie najlepszy stan swojego uzębienia.

Skrzywiłam się na ten widok, ale starałam się to ukryć.

- Dziękuję - odparłam i skierowałam się ku schodom.

Po kilku minutach odnalazłam właściwe drzwi. Była dopiero 13:20, zatem na pewno trwał wykład. Usiadłam na ławeczce na przeciw sali. Z torebki, którą miałam ze sobą, wyjęłam listę pytań, które przygotowałam w domu.

Czas dłużył mi się niemiłosiernie. W końcu nadeszła 14:00. Wiedziałam to nawet bez patrzenia na zegarek, bo gdy tylko wybiła właściwa godzina, drzwi sali otworzyły się z rozmachem i na korytarz wyszło wielu studentów. Śmiejąc się i rozmawiając, nawet nie zwracali uwagi na biegnącego za nimi mężczyznę, który za wszelką ceną starał się im coś przekazać.

- Proszę przeczytać rozdział dwudziesty! To będzie na egzaminie! - jego próby dotarcia do idącej we własnych kierunkach masy sprawiły, że zrobiło mi się go żal.

Podniosłam się z miejsca i dopiero teraz, mężczyzna zauważył mnie.

- A, panna Frederic jak mniemam? - powiedział z uśmiechem, wyciągając do mnie dłoń.

- Zgadza się. Miło mi pana poznać - odwzajemniłam uścisk i również się uśmiechnęłam.

- Zapraszam do środka - dodał i gestem ręki wskazał drzwi.

Sala była duża. Spokojnie zmieściło by się w niej sto osób. Mój rozmówca zamknął drzwi, przez co szum rozmów z korytarza był ledwo słyszalny. Następnie usiadł przy masywnym, mahoniowym biurku i wskazał mi ręką jedno z krzeseł stojących obok.

- Niech pani siada - powiedział.

Przygotowując się do "wywiadu" miałam czas, by mu się przyjrzeć. Był niewysoki, ubrany w ciemnobrązowe spodnie i zieloną marynarkę. Siwe włosy miał zaczesane do tyłu, a na nosie okulary w cienkiej złotej oprawce. Na mój gust miał około siedemdziesięciu lat.

Rozłożyłam wszystko, co potrzebne na stoliku obok biurka i wyjęłam telefon.

- Pozwoli pan, że nagram naszą rozmowę? - zapytałam.

- Oczywiście - odpowiedział Bryan.

Usiadłam i poczułam stres. Bałam się, że mój rozmówca zorientuje się, że cały ten wywiad to szopka, a ja jestem oszustką. Co miałabym wtedy powiedzieć?

- Niech pani mi jeszcze powie, co to za praca, którą pani pisze?

- W zasadzie, to jest to praca na konkurs. Każdy z biorących udział, miał sam wymyślić temat i napisać o nim wypracowanie - skłamałam.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz