Rozdział 7

7K 436 9
                                    

Długo się nie zastanawiając założyłam bransoletę i  wystawiając rękę przed siebie podziwiałam kunszt i misterność wykonania. Na prawdę była piękna. Podniosłam się z kolan i wyszłam z pokoju babci zamykając za sobą drzwi.

Kilka dni później

Doprowadziłam dom do względnego porządku, oczywiście w środku. Na zewnątrz ratowały mnie tylko kilka puszek świeżej farby i porządny stolarz. Od kilku dni miałam dziwne sny. Śniłam o poddaszu i o gronie dziwnych, nieznanych mi osób. Witali mnie, zupełnie jakbym dołączała do jakiegoś rodzaju klubu... Przez to wszystko chodziłam z podkrążonymi oczami. Zresztą nie miałam teraz czasu o tym myśleć, musiałam pojechać do miasta na kolejne zakupy. Pogoda znów dopisywała, założyłam więc swoje ulubione jeansowe szorty, koszulkę i kolorowe trampki i zabrałam ze sobą portfel. Wyglądałam dosyć dziwacznie w tym stroju i zdobnej, złotej bransoletce. Poza tym, ostatnim razem zapomniałam kupić szamponu do włosów więc moja fryzura była raczej kiepska. Pomyślałam, że czapka z daszkiem świetnie je zakryje. Wsiadłam do auta i odjechałam.

W sklepie był tłum ludzi, a co najważniejsze nikt mi się już tak nie przyglądał. Chyba ludzie oswoili się z moją obecnością, albo ja przestałam zwracać na nich uwagę. Szukając swojego ulubionego szamponu i potupując nogą w rytm piosenki lecącej właśnie w moim iPodzi'e zauważyłam ciekawie wyglądającego chłopaka. Zwrócił moją uwagę swoim tajemniczym wyglądem. Był wysoki - uwielbiałam to w facetach bo sama byłam dosyć... rosła. Miałam około 170 cm wzrostu, co w połączeniu  z moją szczupłą sylwetką dawało ciekawy efekt. Jego kilkudniowy zarost w zestawie z ciemnymi, rozczochranymi włosami prezentował się uroczo. Chcąc przyjrzeć mu się z bliska, wrzuciłam do koszyka pierwszy lepszy szampon i udałam się w jego kierunku. Stał właśnie przy regale z winami więc podeszłam obok niego udając, że również wybieram jedno z win.

- Wiesz może, które z nich jest dobre? - Zagadnęłam patrząc na niego z uśmiechem.

- To zależy czego oczekujesz od wina, które chcesz wypić... - odpowiedział mierząc moje ciało od stóp do głów, przez co zrobiło mi się gorąco.

Boże drogi, ten głos i piękne błękitne oczy. Czułam jak w moim żołądku zaczynają się dziać dziwne rzeczy...

- Powiedzmy, że chciałabym coś słodkiego, lekko musującego - powiedziałam uśmiechając się zalotnie.

- Hmm, myślę, że powinnaś spróbować tego - powiedział podając mi którąś z wielu stojących tu butelek. Aż tak źle? - Zapytał po chwili.

Kompletnie nie rozumiałam o co mu chodzi, do momentu, w którym skinął głową na mój koszyk. Zamiast swojego szamponu, wzięłam szampon do włosów siwiejących dla mężczyzn 50+. Spojrzałam ponownie na mój ideał i poczułam czerwień wstępującą na moje policzki.

- Yyy... To przez pomyłkę... Ja... - Elli zamknij się do jasnej cholery!

- Rozumiem - odrzekł i puścił mi oczko uśmiechając się przy tym od ucha do ucha, po czym odszedł zostawiając mnie czerwoną jak pomidor.

Stałam w kolejce do kasy ze spuszczoną głową.

- Jeśli chcesz mogę polecić ci dobrego fryzjera, może coś zaradzi.

Aż podskoczyłam na dźwięk tych słów. Odwróciłam się i zobaczyłam, że stał tuż za mną wykładając swoje zakupy na taśmę i znów posyłając mi ten łobuzerski uśmiech.

- Myślę, że na razie podziękuję - powiedziałam znów czując gorąc na twarzy.

- Jak chcesz, jeśli zmienisz zdanie to mieszkam na 7 Oak Street - odparł.

Nie od razu skojarzyłam adres. Dopiero po chwili zrozumiałam, że ten sam adres widnieje na wizytówce, którą dostałam od Elizabeth.

- Mieszkasz z Elizabeth Robins? - Zapytałam marszcząc brwi.

- Skąd wiesz? - Zapytał zaciekawiony.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - odparłam, zadziornie się uśmiechając.

- Ty na moje też - i znów ten słodki uśmiech.

Zebrałam zakupy, bo ludzie w kolejce zaczęli się niepokoić, ale poczekałam na mojego towarzysza. Musiałam wiedzieć kim dla niego była Elizabeth.

Gdy skończył pakować swoje rzeczy i skierował się do wyjścia, doszłam do niego.

- No więc? Jak to jest, że mieszkasz z Elizabeth?

Popatrzył na mnie oceniając stopień mojej ciekawości. Chwycił moją torbę z zakupami i wzrokiem ponaglił mnie, abym pokazała mu, które auto jest moje.

- To moja babcia - powiedział, wkładając moje zakupy na tylne siedzenie samochodu. Mechanicznie wręcz zatrzasnęłam drzwi i poszłam za nim w stronę jego samochodu.

- Twoja kolej? Skąd znasz moją babcię?

- Była przyjaciółką mojej babci - powiedziałam.

Stanął jak wryty na środku sklepowego parkingu, aż musiałam cofnąć się o kilka kroków, żeby się z nim zrównać.

- Stało się coś? - Zapytałam.

- Nie, tylko... A więc to ty jesteś Elisa Blackwood. - Powiedział to tak, jakby odkrył właśnie nową planetę, albo raczej całą galaktykę.

- No, właściwie to tak. I dlaczego mam wrażenie, że mówisz to jakimś dziwnym tonem?

Wydaje ci się - powiedział i ponownie ruszył w stronę samochodu.

- A jak ty masz na imię? - Zapytałam.

- Och, wybacz. Nazywam się Lucas Robins. Możesz mówić do mnie Luke. - Uśmiechnął się i odstawiając zakupy na ziemię wyciągnął dłoń w moją stronę.

- Miło mi Luke. Ty możesz mówić do mnie Elli. - Odwzajemniłam uścisk.

Widziałam jak kątem oka zerka na moją bransoletę.

- Ciekawa... ozdoba - wydukał po chwili, wskazując głową na mój nadgarstek.

- Co? A, tak. Dostałam od babci na urodziny - powiedziałam i znów utkwiłam wzrok w moim nowym nabytku. Mam pytanie - powiedziałam po chwili.

- Jakie? - Wydawał się być zaciekawiony.

- Czy ty albo twoja babcia mielibyście coś przeciwko, gdybym do was przyszła któregoś dnia? Nie znam tu nikogo, a znudziło mnie siedzenie samej w domu. - Nie chciałam wspominać o dziwnym liście, który otrzymałam kilka dni temu od pana Wright'a.

- Nie ma sprawy, wpadaj kiedy chcesz. Wiesz jak do nas trafić?

- Przyznam się, że nie bardzo... - rzekłam zgodnie z prawdą.

Po wytłumaczeniu mi drogi, pożegnałam się z Lukie'm i pojechałam w stronę domu. Widziałam jego auto jadące z tyłu, jednak po dłuższej chwili zniknęło w uliczce ginącej w gęstwinie tutejszych lasów. Nie pozostało mi nic innego jak odwiedzić nowych sąsiadów i dowiedzieć się kilku rzeczy, o które chciałam zapytać lecz nie miałam kogo. No i jeszcze perspektywa spotkania Lucasa napawała mnie dodatkowym optymizmem.


TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz