Rozdział 39

3.9K 280 17
                                    


Była sobota, dni ciągnęły mi się niemiłosiernie. Dalej nie miałam żadnych informacji od ciotki Sam i wątpiłam, żebym je w ogóle uzyskała. Nie wiedziałam, co robić dalej. Popołudniu miała do mnie wpaść Sam bo Taylor wyjechał na weekend, więc uznałyśmy, że skorzystamy z tego i posiedzimy razem. Nie miałam pojęcia, co będziemy robić bo żadna z nas nie miała ochoty na zabawę. Musiałam też jechać na zakupy, co w zasadzie też mi nie odpowiadało, ale nie miałam już w lodówce nic, co nadałoby się do jedzenia. Ubrałam byle jakie ubranie i pojechałam. W sklepie, jak zresztą zawsze, było mnóstwo ludzi. Jednak dziś, ten tłok przeszkadzał mi bardziej niż zwykle. Chodziłam między regałami i bezmyślnie wrzucałam do koszyka produkty. Wiedziałam, że po przyjeździe do domu, znajdę kilka rzeczy, które nie były mi kompletnie potrzebne, ale było mi wszystko jedno. Po godzinie błądzenia między regałami, stanęłam w kolejce. Przede mną było kilka osób, toteż wyjęłam z koszyka gazetę i zaczęłam ją przeglądać. Nawet nie wiem, w którym momencie zakupów, wrzuciłam ją do koszyka. Nie odłożyłam jej z powrotem, tylko skupiłam się na treściach, jakie w niej znalazłam. Byłam w trakcie czytania artykułu o nowej metodzie odchudzania, gdy moją uwagę przyciągnęła rozmowa dwóch kobiet przede mną.

- Słyszałaś, że z Elizabeth jest coraz gorzej? - powiedziała pierwsza z nich.

Wątpiłam, żeby mnie widziały, bo miałam na głowie czapkę z daszkiem, która skrywała moją twarz.

- Skąd wiesz? - zapytała druga.

- Syn Clary leży w szpitalu ze złamaną nogą. Clara była u niego wczoraj i spotkała znajomą, która pracuje tam, jako sprzątaczka. Podobno lekarze nie dają jej szans - odparła pierwsza z kobiet.

- I dobrze. Cała jej rodzina jest przeklęta. Stara Blackwood już się doigrała - syknęła druga kobieta.

- Robins pewnie niedługo się z nią spotka - dodała pierwsza i obie roześmiały się po cichu.

Krew się we mnie zagotowała. Z początku starałam się opanować, ale po chwili zrezygnowałam.

- Niech panie lepiej uważają, co i gdzie mówią. W końcu nie wszyscy Blackwoodo'wie umarli - powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko odsłaniając twarz.

Kobiety patrzyły na mnie jak rażone piorunem. Na ich twarzach pojawiły się rumieńce. Pierwsza z kobiet odwróciła się gwałtownie w stronę kasy, a druga wciąż na mnie spoglądała. Wytrzymałam jej wzrok. Po chwili kobieta odezwała się.

- Jesteś nasieniem szatana. I kiedyś spotka cię za to kara! - odparła i splunęła pod moje nogi.

Większość osób stojących nieopodal przyglądała się tej dziwacznej sytuacji. Jedni patrzyli ze strachem, zupełnie tak, jakby obawiali się, że za chwilę położę kobietę trupem, jakimś magicznym zaklęciem. Inni patrzyli z wyrazem zszokowania na twarzy, a jeszcze inni patrzyli na nas z politowaniem. Był nawet młody chłopak, który uśmiechał się pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem.

Kolejka ruszyła dalej, a ja zajęłam się na powrót czytaniem, ignorując rzucane przez kobietę przede mną, złowrogie spojrzenia.

Po wyjściu ze sklepu skierowałam się do auta. Wyjechałam z parkingu i pod wpływem impulsu postanowiłam pojechać na cmentarz. Zatrzymałam samochód, zgasiłam silnik i wysiadłam. Dziś pogoda była paskudna. Wiał zimny wiatr, a niebo zasłane było gęstymi, ciemnymi chmurami. Ruszyłam do wejścia na cmentarz. Prowadziła do niego wysoka brama z kutego żelaza, którą zdobiły rzędy wygiętych gałęzi i małych listków. Była 10:00 rano, więc na cmentarzu nie było wielu osób. Szłam powoli alejkami wysypanymi ozdobnym żwirkiem, który przy każdym moim kroku chrzęścił pod moimi stopami. Większość znajdujących się tu grobów była bardzo stara. Nagrobki były powykrzywiane i porośnięte mchem, przez co wydawało się, że są zielone. Wokół nich rosło też wiele rozłożystych dębów, które tworzyły nad cmentarzem swoisty naturalny dach. Liście powoli zaczęły żółknąć, a spora ich część leżała już na nagrobkach i pomiędzy nimi. Cisza i spokój, jakie tu panowały sprawiły, że na chwilę odnalazłam swój własny spokój. Dotarłam wreszcie do grobu babci. Ne pierwszy rzut oka widać było, że jest świeży. Nie pokrywała go warstwa mchu, a nagrobek stał prosto. Usiadłam na ławeczce obok grobu i patrzyłam na napisy na płycie nagrobkowej.

"Margaret Blackwood

żyła lat: 83

urodzona: 20.11.1933

zmarła: 18.05.2017."

Było nawet epitafium, ale nie wiem, kto je wybrał. Podeszłam bliżej i odgarnęłam liście, by móc odczytać napis.

"Na zawsze ze mną, nawet po śmierci.

Bóg cię ukochał lecz me serce cierpi.

Jednak, na końcu znów cię zobaczę.

A moje serce już nie zapłacze."

Usiadłam z powrotem na ławce. Kilka grobów dalej, jakiś staruszek sprzątał grób. Wyglądał na bardzo skupionego. Przez chwilę zastanawiałam się, czyj grób sprząta. Może żony, a może własnego dziecka, które zmarło przedwcześnie? Rozejrzałam się wokół. Ileż tragicznych historii zawierało w sobie to miejsce? Ile ludzkich istnień zakończyło swoją drogę tutaj? Czy moje życie też się tutaj zakończy? A może los sprawi, że zakończę je gdzieś indziej, może nawet setki kilometrów stąd? Tego nie wiedziałam, ale tego nie wie przecież nikt.

Zrobiło mi się zimno, więc postanowiłam wracać. Wstałam z ławki i odwróciłam się. Za mną stał staruszek, którego jeszcze przed chwilą obserwowałam. Wystraszył mnie.

- Znałem twoją babcię, dziecko - odezwał się chrypiącym głosem.

Stałam i patrzyłam na niego. Nie odpowiedziałam mu nic. Staruszek minął mnie i usiadł na ławce, którą przed chwilą zajmowałam. Usiadłam obok niego czując, że chce powiedzieć mi coś jeszcze.

- To była dobra kobieta. Szkoda, że życie obeszło się z nią tak niesprawiedliwie. Nie przejmuj się tymi plotkami na temat waszej rodziny. Ludzie potrafią pleść różne głupstwa, gdy nudzą się własnym życiem - powiedział.

Byłam ciekawa ile wiedział na temat życia mojej babci, ale nie zapytałam go. Wolałam nie powiedzieć czegoś, czego nie był świadomy.

- Dziękuję - odparłam.

Staruszek uśmiechnął się do mnie.

- Czyj grób pan sprzątał? - zapytałam z ciekawości.

Mężczyzna spojrzał w jego kierunku.

- Mojej żony. Zmarła kilka lat temu, miała raka - odpowiedział ze smutnym uśmiechem.

- Przykro mi - odparłam.

- Taka kolej rzeczy, ale Bóg mi świadkiem, że każdego dnia za nią tęsknię. Przychodzę tu prawie codziennie. Dzięki temu mniej odczuwam tęsknotę - dodał.

- Rozumiem - powiedziałam.

- Na mnie już pora - stwierdził i podnosząc się poklepał mnie po ramieniu, po czym odszedł, zostawiając mnie znów samą.

Czułam rosnącą w gardle gulę. To, jak opowiadał o swojej zmarłej żonie bardzo mną poruszyło. Musiał ją strasznie kochać, ale choroba zadecydowała inaczej i rozdzieliła ich. Czy ja też czułabym taką tęsknotę po stracie Luke'a? Pewnie tak. Kochałam go, ale podczas naszej ostatniej rozmowy, gdy powiedział, że mnie kocha, nie odpowiedziałam tym samym. Byłam zbyt zajęta dociekaniem, tego co się z nim dzieje. Nie wiedziałam czy dane mi będzie, jeszcze kiedykolwiek mu o tym powiedzieć. Modliłam się w duchu, żeby los pozwolił mi na to. Nie chciałam go stracić, sama myśl o tym sprawiała, że w moim żołądku zaciskała się pętla, a serce waliło ze strachu.



TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz