Rozdział 24

4.6K 332 6
                                    


Minęło kilka dni odkąd spotkałam w swoim pokoju Hakael'a. Nie pojawił się póki co, a i ja nie chciałam go spotkać. Nie powiedziałam Luke'owi nic na jego temat. I chociaż pytał mnie kilka razy dlaczego wciąż jestem zamyślona, ja udawałam, że nie wiem o co mu chodzi i zrzucałam wszystko na zmęczenie. Od momentu, gdy spotkałam demona, bezustannie zastanawiałam się czy powinnam spalić tę piekielną księgę. Z jednej strony było mi żal, a z drugiej i tak nie rozumiałam tego, co się w niej znajduje. Na poddasze również nie miałam zamiaru wchodzić. Myślałam o tym, czy nie porzucić całkiem dążeń do poznania historii mojej rodziny. Było mi tu dobrze i ludzie w miasteczku w końcu zaakceptowali moją obecność. Bałam się, że jeśli bardziej się w to zagłębię to moje dotychczasowe starania o normalne życie pękną, jak bańka mydlana.

Z moich rozmyślań wyrwał mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Była sobota, godzina 8 rano. O tej porze mogły dzwonić tylko dwie osoby. Sam albo Luke. Chwyciłam telefon i ze zdziwieniem spojrzałam na imię wyświetlające się na ekranie. Robert. Czego on mógł chcieć ode mnie? Przez chwilę w głowie pojawiła mi się myśl, że może coś stało się Sam albo Luke'owi. Odebrałam więc połączenie, czując lekki strach.

- Tak? - mój głos zdradzał zdenerwowanie.

- Hej piękna - w słuchawce rozległ się wesoły głos Roberta. Ten człowiek był, aż nazbyt szczęśliwy o każdej porze dnia i nocy.

- Coś się stało? - wciąż nie potrafiłam ukryć drżenia w głosie.

- Co? A nie, nic się nie stało - odparł, rozumiejąc chyba, że jego telefon mnie zaskoczył.

- No więc co tam? - teraz byłam już wyluzowana.

- Wiesz, Sam ma za tydzień urodziny. Chciałem jej urządzić przyjęcie niespodziankę, ale nie bardzo wiem jak się do tego zabrać - chyba proszenie o pomoc nie przychodziło mu łatwo.

- Chcesz, żebym ci pomogła?

- Jeśli byłaby pani tak łaskawa. Wiesz, wy się kumplujecie. I w ogóle. Pomyślałem więc, że jesteś jedyną osobą w całym tym cholernym miasteczku, która może mi pomóc. Co prawda, na początku pomyślałem o Amalie, ale one nie spędzają ze sobą aż tyle czasu - jego głos brzmiał niczym błaganie.

- Jasne, nie ma problemu. Ale jak mogę ci pomóc? - zapytałam. Perspektywa pomocy przy urządzaniu urodzin dla Sam, poprawiła mi nieco humor i pozwoliła odciągnąć myśli od problemów.

- Jesteś wielka kobieto! To co ty na to, żebym wpadł do ciebie za około godzinę i wszystko ci wyjaśnił?

- Świetny pomysł - odparłam - czekam!

Odłożyłam telefon i powoli zwlekłam się z łóżka, w którym wciąż leżałam. Za oknem była piękna pogoda. Ubrałam pierwsze ciuchy, jakie wpadły mi w ręce i poszłam umyć zęby. Po godzinie zjawił się Robert.

- No witam łaskawą panią - powiedział z teatralnym ukłonem, po czym uniósł do góry reklamówkę z piwami.

- Robert jest dopiero po 9 - powiedziałam ze śmiechem - a ty chcesz już pić piwo? Może najpierw zrobię nam herbaty?

- Mój żołądek nie trawi herbaty - dodał ze śmiechem i wszedł do domu. Od razu skierował się w stronę werandy, więc chcąc nie chcąc zamknęłam drzwi frontowe i poszłam za nim.

Robert rozsiadł się wygodnie na jednym ze starych, zdezelowanych krzeseł, które znalazłam jakiś czas temu za domem. Wystarczyła odrobina wody i płynu i póki co, można było z nich korzystać. Usiadłam obok niego. Robert podał mi butelkę piwa, ale ja pokręciłam głową. Chłopak wzruszył ramionami i otworzył jedną z butelek dla siebie.

TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz