Rozdział 10

5.4K 394 11
                                    

Powoli zamknęłam za nami drzwi i w ciszy wskazałam Luke'owi drogę do salonu. Sama udałam się do kuchni w celu zabrania ze sobą czegoś do picia. Czułam, że ta rozmowa nie będzie należała do łatwych, toteż zabrałam z lodówki dwa piwa i również skierowałam się w stronę salonu. Usiadłam w fotelu na przeciw Luke'a podając mu schłodzoną butelkę. Milczałam, widząc jak bierze kilka łyków i nerwowo zaciska dłonie wokół szyjki butelki. Czekałam, aż on pierwszy zacznie mówić.


- Na prawdę chcesz słuchać tych bzdur? - zapytał z nadzieją, że zdoła przekonać mnie bym zmieniła zdanie. Nie zmieniłam.

- Tak, Luke. Chcę tego wysłuchać. Mam dosyć dziwnych spojrzeń obcych ludzi i odzywek typu wiedźma czy czarownica! - powiedziałam z naciskiem.

Luke westchnął i upił jeszcze kilka łyków złotego płynu.

- Dobrze, opowiem ci, ale chcę żebyś potraktowała te opowieści jak brednie, którymi zresztą są. - zaczął.

Kiwnęłam głową, lecz myślałam tylko o tym by w końcu usłyszeć o co chodzi.

- A więc niech będzie. Wiesz, że dwieście lat temu, nasze miasteczko podobno założyła grupa wiedźm? - powiedział to wręcz ze wstydem, a przynajmniej tak mi się wydawało.

- Wiedźm? - powtórzyłam. - Takich prawdziwych, latających? - dodałam, łącząc dłonie w geście, w którym wyglądałam jakbym trzymała miotłę między swoimi nogami.

Luke zaśmiał się i pokręcił przecząco głową.

- Nie, wariatko - odparł z uśmiechem. - Tylko tak ich nazywano. "Na prawdę" - tu zrobił w powietrzu gest palcami -  byli grupą bogatych i  niezwykle wykształconych osób. Przybyli tu z większego miasta z ogromnymi fortunami i w zasadzie ufundowali i wybudowali tu wszystko co stoi po dziś dzień.

- Dlaczego zatem nazywano ich wiedźmami? - zapytałam, siadając ze skrzyżowanymi nogami w fotelu, układając na nich poduszkę. Zapewne wyglądałam jak mała dziewczynka, która słucha historii o nawiedzonym zamku.

- Cóż, można powiedzieć, że zaczęli traktować mieszkańców, jak swoją własność. W tamtych czasach ludzie byli zabobonni, a po ich przybyciu, w miasteczku zaczęli ginąć ludzie. Niektórych znajdowano później martwych w lesie, a inni przepadli na zawsze. Myślę, że ludzie oskarżali ich bo każda osoba, która zaginęła była w jakiś sposób związana z nimi.

- Ok, na razie nadążam. Ale jak to wszystko wiążę się ze mną? - zapytałam nie mogąc znaleźć rozwiązania dla tej zagadki.

- Chodzi o to, że wiedźmy to nie była grupa szalonych kobiet, machających różdżkami - zawahał się, a ja to zauważyłam.

- Ale...? - dodałam, ponaglając go ruchem ręki.

- To były dwie, bardzo potężne i bardzo bogate rodziny.

- Czyli? - niecierpliwiłam się.

- Czyli ród Robinson'ów i ród Blackwood'ów - dodał. Myślę, że to stąd te bzdury na twój temat. Jesteś potomkinią jednej z rodzin, tak samo jak twoja babcia i jej krewni.

- A ci Robinsonowie? - rzekłam starając się ukryć szok, jaki wywołały we mnie jego słowa - Czy to ktoś z twojej rodziny?

- Tak. - powiedział - Ja - to jest podobno - jestem kolejny w kolejce do tronu...

Zatkało mnie. Wyglądało na to, że ja i Luke jesteśmy potomkami założycieli miasta, którzy mieli nierówno pod sufitem.

- Ale skąd te opowieści o wiedźmach, przecież skoro ludzie ginęli to bardziej pasowałby im przydomek morderców - zdziwiłam się.

- Niby tak, ale wiesz, krążyły opowieści o tym, że w ich domach, były odprawiane rytuały. Takie z oddawaniem ofiar i czarną magią i w ogóle wszystkim. Takie ich all inclusive - dodał śmiejąc się. Potem powiedział coś, co zmroziło mi krew w żyłach.

- Podobno odprawiali te rytuały na poddaszach domów. Wiesz, czasem śniłem o tym, że wchodzę na poddasze, a za mną podąża babcia. Czasem nawet, gdy się budziłem wydawało mi się, że słyszę dźwięk otwieranych drzwi, ale zawsze to były tylko wyobrażenia - dokończył, wypijając piwo i odstawiając butelkę na stół.

Przełknęłam ślinę czując łomotanie serca na samo przypomnienie snu, który miałam. Zaśmiałam się nerwowo nie patrząc na Luke'a.

- A gdzie były ich domy - zapytałam, chcąc zająć myśli czymś innym.

- No... Tu - odparł.

- Ale, jak tu? - zapytałam z nadzieją, że nie myślę o tym, o czym myślał Luke.

- No, twój dom to ich dom, A mój dom... Ta sama bajka. Ten stary młyn, również był ich własnością, więc można powiedzieć, że jest nasz - dodał.

Jak na komendę, zupełnie jakbym już i tak była mało wystraszona, światło w pokoju zaczęło migać po czym zgasło. Odruchowo uskoczyłam z fotela i usiadłam obok Luke'a, wtulając się w jego ramię.

- No i widzisz - zerknął na mnie - naopowiadałem ci głupot, a teraz się boisz - powiedział ze śmiechem. - Pewnie bezpieczniki nawaliły, pójdę do piwnicy i włączę je. Poczekasz? - zapytał.

- Nigdy w życiu - powiedziałam, kręcąc energicznie głową. - Nie zostanę tu sama.

Po chwili jednak i jemu uśmiech spełzł z ust.

- Ciii, słyszysz to - zapytał przykładając mi palec do ust.

Słyszałam, dźwięk skrzypiących, otwieranych drzwi i ciężkie kroki tuż nad naszymi głowami. Jeszcze mocniej wtuliłam się w Luke'a.

- Ktoś tu z tobą jest? - szepnął do mnie.

- Nie - odparłam drżącym głosem. Byłam tak samo przerażona, jak podczas koszmaru, który miałam.

Gdy myślałam, że wszystko ucichło, dźwięk kroków rozległ się na schodach. Siedzieliśmy tak, że widać było długi korytarz ciągnący się tuż obok schodów. Luke chwycił metalowy pogrzebacz wiszący obok kominka i nakazał mi stanąć za nim. Posłusznie wykonałam polecenie, trzymając się jego ręki i wyglądając zza jego ramienia. Staliśmy tak wyczekując, gdy kroki stawały się coraz głośniejsze.

- Widzisz to Ell? - zapytał po chwili z przerażeniem w oczach.

- O Boże... - odparłam, czując, że za chwilę stracę przytomność.


TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz