- Witam ponownie - powiedział Luke, stając w drzwiach. Była punkt dwudziesta.
- No proszę, proszę, jaki punktualny - powiedziałam, gestem zapraszając go do środka i ciesząc wzrok jego osobą. - Daj mi pięć minut i będę gotowa - dodałam z przepraszającym uśmiechem.
- Nie ma sprawy, dla ciebie wszystko - dodał z tym swoim rozbrajającym uśmiechem. Miałam ochotę go pocałować, ale się powstrzymałam. Zamiast tego skupiłam się na dopracowywaniu mojego wyglądu, a w zasadzie tylko włosów. Nigdy nie byłam typem strojnisi, toteż mój dzisiejszy strój nadawałby się równie dobrze na spacer po lesie, czy na zakupy w pobliskim warzywniaku. Po dopracowaniu, czy jak kto woli, rozczesaniu moich długich włosów stwierdziłam, że jestem gotowa do wyjścia. Luke siedział na schodach przy drzwiach frontowych, co chwilę wymownie zerkając to na zegarek to na mnie stojącą przed lustrem.
- Już - powiedziałam uśmiechając się.
- Nareszcie! - odparł również się uśmiechając. Przewrócił przy tym oczami, za co zarobił kuksańca w bok. - Ejj... - oburzył się dla żartu i chcąc mi oddać złapał moją rękę i przyciągnął mnie do siebie. Zrobiło mi się gorąco w różnych miejscach, więc starałam się sprowadzić całą sytuację do żartu.
- No wiesz, tak bez drinka - powiedziałam, uświadamiając sobie, że dolałam tylko oliwy do ognia.
- O, a to bez drinka nie da rady? - zapytał puszczając mi oczko.
- Ekhm... - odchrząknęłam spuszczając wzrok i udając, że zaglądam do torebki, sprawdzając czy wszystko mam.
Złapał aluzję i nie ciągnął tematu. W aucie tylko się uśmiechał. Było mi już wystarczająco niezręcznie więc, zapytałam go o to kto będzie na spotkaniu.
- Będzie Amalie i Robert - odparł, a gdy dalej milczałam wyjaśnił - Robert to mój najlepszy kumpel, tak samo jak Amalie. Znamy się wszyscy od dziecka, chodziłem nawet z Amalie, ale nie wyszło.
Mimo, że powiedział to obojętnym tonem, ja i tak poczułam ukłucie zazdrości. Nie chciałam o to pytać, ale nie mogłam się powstrzymać.
- Czy wy... Kiedy... Kiedy ze sobą chodziliście? - wydukałam w końcu. Na jego ustach błądził uśmiech, gdy patrząc przed siebie zaczął odpowiadać na moje pytanie.
- Dawne czasy, jeszcze w liceum, teraz to już będzie jakieś 6, może 7 lat temu. Ale lubimy spędzać wspólnie czas. Zobaczysz, polubicie się, dodał.
Niestety, nie polubiłyśmy się. Już na początku spotkania dawała mi jasno do zrozumienia, że moja obecność jest, co najmniej niepożądana.
- To ty jesteś ta, Blackroot prawda? - zapytała oglądając mnie przy tym jak małpę w zoo.
- Blackwood - poprawiłam ją, zaciskając pod stolikiem pięści.
- Ah, no tak. Wybacz. Czyli Emily Blakwood - upewniła się, wprawiając przy tym każdy nerw mojego ciała w niewyobrażalną wściekłość. Wiedziałam bowiem, że tylko udaje, że nie zna mojego imienia i nazwiska, bo Luke podobno mówił im kim jestem.
- Ellisa Blakwood, nie Emily - powiedziałam zaciskając usta w sztucznym uśmiechu. Luke i Robert mieli niezły ubaw patrząc, jak Amalie próbuje mnie ośmieszyć, a ja stawiam się jak jeżozwierz na polu bitewnym.
- No tak, przepraszam - zachichotała głupio. Jednak, jedno trzeba jej było przyznać. Była piekielnie piękna. Wysoka, szczupła, z krągłościami we właściwych miejscach. Była typem wampa. Blada cera, długie, kruczoczarne włosy, szare oczy okalane gęstwiną długich czarnych rzęs. Usta miała jak lalka, pełne, czerwone i - jestem tego niemal pewna - nie była to szminka, lecz ich naturalny kolor. Śliczna dziewczyna. Robert był za to chłopakiem, który kojarzył się dziewczynom z typem imprezowego pajaca. Wygadany, zabawny i na swój sposób przystojny. Jego od razu polubiłam. Z tego co się dowiedziałam, miał siostrę w moim wieku. Nawet zaprosił mnie do siebie, żebym ją poznała.
CZYTASZ
Testament
ParanormalWybór czytelników w kategorii Paranormalne w konkursie „Skrzydlate Słowa 2018". Rodzice Ellisy nie żyją od wielu lat. Dziewczyna wierzy w to, że od momentu trafienia do domu dziecka została na świecie sama. Jako wkraczająca w dorosłe życie młoda kob...