Rozdział 51

3.7K 266 3
                                    


Czas przestał mieć dla mnie znaczenie. Wszechobecna ciemność sprawiła, że zupełnie zatraciłam jego poczucie. Byłam wycieńczona fizycznie i psychicznie. Pragnienie, które odczuwałam sprawiło, że byłabym w stanie zabić za szklankę wody. Głodu i zimna już nawet nie odczuwałam, a ciało miałam zdrętwiałe i sztywne. Oczy były tak spuchnięte, że nie potrafiłam ich otworzyć, a gardło paliło mnie niemiłosiernie. Nawet głos nie był w stanie się przez nie wydobyć. Co kilka minut traciłam przytomność, a tak przynajmniej mi się wydawało.

W końcu, ponownie usłyszałam kroki i szczęk otwieranego zamka. Nie wiedziałam, kto tym razem wszedł do pomieszczenia, bo stan moich oczu nie pozwalał na zobaczenie jakiegokolwiek obrazu. Usłyszałam tylko ciche kroki zbliżające się w moja stronę.

Chwilę później poczułam, że ktoś gwałtownie chwyta mnie za brodę i przystawia coś do moich ust. Z początku próbowałam walczyć, bałam się, że może ten ktoś próbuje podać mi jakąś truciznę, ale poczułam, że płyn który spłynął mi po brodzie to prawdopodobnie woda. Przestałam się rzucać i uchyliłam spieczone wargi. Do moich ust dostał się płyn. Łykałam go tak łapczywie, że po chwili, gardło dało o sobie znać. Zaczęłam kaszleć i dusić się, ale nie przerywałam picia. W końcu ktoś oderwał szklankę od moich ust, a ja na oślep wyciągałam szyję do przodu, by zdobyć jeszcze choć odrobinę płynu. Nie udało się, ale moje gardło przestało mnie piec. Myśląc, że zostałam sama zwiesiłam głowę i pozwoliłam, by moje ciało zawisło całym ciężarem na dłoniach zakutych w łańcuchy. Nie byłam jednak sama. Nieznajomy ponownie podniósł moją głowę i szybkim ruchem chlusnął mi zimną cieczą w twarz. Płyn dostał się do oczu, przez co odruchowo zaczęłam mrugać i nieznacznie odzyskałam wzrok. Tym razem pomieszczenia nie spowijała ciemność, ani ledwie widzialny blask światła z zewnątrz. Teraz, dzięki kilku palącym się świecom, mogłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wyglądało ono, jak piwnica starego domu, z tą różnicą, że nie było tu starych bezużytecznych mebli. Było to duże pomieszczenie. Powierzchnią przypominało piętro domu lecz bez pokoi i okien. Ściany wokół były z kamienia, tak samo jak podłoga. Po lewej i prawej stronie stało kilka kamiennych filarów, które wspierały sufit. Niedaleko mnie stał dziwny metalowy stojak, z metalową podpórką. Przypominał stojak na nuty lub coś w tym rodzaju. Na środku znajdował się kamienny blok, kształtem przypominający stół lub łóżko, tyle tylko, że z kamienia. Po boku, wyryte były dziwne symbole. Dopiero teraz zrozumiałam, że widziałam gdzieś te symbole.

I wtedy sobie przypomniałam. Takie same znaki widniały w księdze, którą kiedyś otworzyłam za pomocą klucza w mojej bransolecie. W tej samej księdze, którą spaliłam. W księdze, którą dawno temu, moim przodkom podarował Hakael...

W głowie mi wirowało, a serce waliło tak, że słyszałam jego dudnienie w uszach. Osobą, która weszła do pomieszczenia okazała się być ta sama postać, która wcześniej już tu była. Jednak teraz mogłam się jej przyjrzeć dokładniej. Była nieco niższa niż zapamiętałam i lekko zgarbiona. Jej ruchy były ociężałe i wyglądała, jakby utykała na jedną nogę. Niestety twarz dalej skrywana była pod maską. Tak samo, jak reszta ciała, skrywała się pod długą czarną peleryną, z kapturem narzuconym na głowę. Postać nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi tylko krzątała się po pomieszczeniu, układając na kamiennym stole gliniane miski wypełnione rożnymi substancjami i ziołami. Ewidentnie ten ktoś przygotowywał jakiś rytuał. Poczułam jeszcze większy strach, ale nie wiedziałam, co zrobić, żeby wybrnąć z sytuacji, w  której się znalazłam.


W tym samym czasie


Ell dalej się do mnie nie odzywała. Postanowiłam, że nie będę dłużej siedzieć z założonymi rękami. Po pracy byłam umówiona z detektywem Waltere'm. Rob i Taylor próbowali przekonać mnie, że głupio robię idąc do niego, ale miałam to gdzieś. Czułam, że coś się stało z Ellisą i nie miałam zamiaru uczestniczyć w kolejnym pogrzebie. Siedząc w pracy, co chwilę zerkałam na zegarek. Chciałam zamknąć już bibliotekę i jechać na komisariat. O siedemnastej wystrzeliłam do samochodu z prędkością światła. Chciałam jak najszybciej spotkać się z policjantem, który zajmował się sprawą Luke'a i Elizabeth. Kwadrans później byłam już na miejscu. Weszłam do budynku i skierowałam się w stronę biura pana Waltera. Zapukałam do drzwi.

- Wejść! - dobiegł mnie głos policjanta.

Otworzyłam drzwi i wsunęłam głowę do środka. Chciałam upewnić się, że dobrze trafiłam.

- Panna Doe, zapraszam - policjant siedział za biurkiem.

Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi, po czym usiadłam na krześle na przeciw detektywa.

- Dzień dobry - przywitałam się.

- W czym mogę pani pomóc? Przez telefon wydawało mi się, że ma pani do mnie jakąś ważną sprawę - powiedział.

Skinęłam głową nie bardzo wiedząc od czego zacząć.

- Otóż moja przyjaciółka Ellisa, zaginęła - rzuciłam jednym tchem.

Policjant uniósł brwi ze zdziwienia i oderwał się od oparcia krzesła, krzyżując swoje ręce na blacie biurka.

- Panna Blackwood? A skąd taki pomysł, panno Doe? - zapytał.

- Nie ma z nią kontaktu od kilku dni. Wyjechała. Nie wiem, co się z nią dzieje. Myślę, że coś jej się stało. Musi mi pan pomóc - wyrzucałam z siebie zdanie za zdaniem.

- Powoli, panno Doe. Proszę mówić po kolei - powiedział detektyw, unosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej.

Przerwałam potok słów i zaczerpnęłam powietrza.

- W niedzielę wieczorem, Ellisa zadzwoniła do mnie, że przez kilka dni nie będzie jej w pracy. Mówiła, że musi pojechać do Londynu załatwić, jakąś pilną sprawę. Chodziło, o coś z czasów, gdy jeszcze tam mieszkała. Minął prawie tydzień, a jej telefon jest wciąż wyłączony. Nie zadzwoniła ani razu od momentu, kiedy wyjechała. Boję się, że coś jej się stało i może to mieć coś wspólnego ze zniknięciem Luke'a i jego babci - zakończyłam swoją opowieść.

Detektyw patrzył na mnie przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.

- A może po prostu wróciła do Londynu. Może nie wytrzymała presji ostatnich wydarzeń i postanowiła wyjechać. Gdyby chciała zerwać kontakty byłoby naturalnym, że jej telefon jest nieosiągalny - powiedział policjant.

- Niemożliwe. Nie zna pan Ellisy - zaprzeczyłam.

- A pani? Jak długo ją pani zna? - zapytał.

To prawda, nie znałyśmy się długo, jednak wewnątrz czułam, że Ellisa nie zrobiłaby czegoś takiego.

- To nie ma znaczenia. Ellisa nie wyjechałaby tak po prostu. Nie zrobiłaby tego, choćby przez fakt, że Luke wciąż nie został odnaleziony. Ona go kocha, są ze sobą. Wiem, że nie zrobiłaby nic takiego - powiedziałam stanowczo.

Detektyw ponownie odchylił się na oparcie krzesła. Dłuższą chwilę się nie odzywał, a wzrok utkwił w dokumentach leżących na biurku. Minuty się ciągnęły, a ja odczuwałam złość, że policjant opiera się żeby mi pomóc.

- Czy pomoże mi pan czy może dwie sprawy prowadzone jednocześnie przerastają pana doświadczenie zawodowe? - wypaliłam.

Nie wierzyłam, że powiedziałam coś takiego. Nigdy wcześniej nie odezwałam się tak do nikogo, a tym bardziej nie do policjanta. Przestraszyłam się, że mogłam go urazić i teraz na pewno mi nie pomoże.

Detektyw kolejny raz uniósł brwi ze zdziwienia, otworzył na chwilę usta, po czym znów je zamknął nie wiedząc, co powiedzieć.

- P-przepraszam - wydukałam i spuściłam wzrok na swoje kolana.

Walter skinął głową na znak przyjętych przeprosin.

- Dobrze, panno Doe. Jeśli ma pani zamiar wątpić w moje umiejętności, to nie chcę przykładać do tego ręki i pomogę pani - odparł w końcu.

Porozmawiałam z nim jeszcze kilka minut i opuściłam komisariat. Walter obiecał mi, że spróbuje się czegoś dowiedzieć i da mi znać za parę dni.



TestamentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz