W bibliotece panowała cisza. Zamknęłam drzwi od wewnątrz i zeszłam do piwnicy. Drzwi nie były zamknięte. Pomieszczenie, którego szukałam, znajdowało się po prawej stronie schodów. Złapałam za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Weszłam z powrotem na górę i skierowałam się do głównej sali, tej samej, w której pracowałam z Sam. Przeszukałam po kolei szuflady biurek w poszukiwaniu klucza do archiwum. Wszystko na nic, nie znalazłam go.
- Idiotka - powiedziałam do siebie i skierowałam się na korytarz.
Zeszłam z powrotem na dół i zatrzymałam się przed drzwiami. Wyciągnęłam dłoń i poczułam znajome już mrowienie w ciele. Po chwili zamek w drzwiach szczęknął, a drzwi uchyliły się powoli, niemiłosiernie przy tym skrzypiąc.
Weszłam do środka starając się przyzwyczaić oczy do ciemności. W środku unosił się zapach kurzu i wilgoci. Wyjęłam z kieszeni telefon i włączyłam latarkę. Po lewej stronie znajdował się włącznik światła. Przesunęłam go w górę, a pomieszczenie zalało delikatne światło. Było ono bardzo nikłe. Podeszłam do jedynej żarówki, która się tu znajdowała i przetarłam jej powierzchnię. Była cała zakurzona. Rozejrzałam się wokół i znalazłam kawałek materiału, który posłużył mi za ściereczkę. Po wytarciu żarówki, światło stało się wyraźniejsze. Rozejrzałam się po panującym tu bałaganie. Cały pokój zastawiony był metalowymi regałami, na których leżały stosy starych książek, a pod jedną ze ścian stały kartonowe pudła. W nich również były książki i stare dokumenty. Z każdej strony można też było znaleźć pajęczyny i brud. Nawet nie chciałam wiedzieć, ile pająków bym tu znalazła. Na samą myśl przeszły mnie ciarki, a ciało domagało się drapania.
Zignorowałam tą absurdalną potrzebę i zaczęłam przeglądać znajdujące się tu dokumenty. Minęły dwie godziny, nim natrafiłam na to, czego szukałam. Na jednej z dolnych półek znalazłam książkę o historii miasteczka i jego mieszkańcach - "Woodshill - od powstania do dziś", autor Bryan Albert. Przejrzałam spis treści. Pierwszy rozdział był zatytułowany "Robins i Blackwood - jak to się zaczęło".
- To jest to! - powiedziałam i spakowałam książkę do torebki. Przejrzałam też resztę leżących tu papierów i znalazłam też kilka pudeł ze starymi gazetami. Był to lokalny dziennik, wydający cotygodniową gazetę z najświeższymi informacjami z miasteczka. Zgodnie z tym, co było napisane na pudełkach, miały się tu znajdować egzemplarze gazety, drukowane w latach 1970 do 1985. Jednak było ich za dużo, a ja nie miałam samochodu. Musiałam, póki co, je tu zostawić albo poszukać ich w internecie. Chociaż szansa była nikła. Postanowiłam, że najpierw poszukam informacji w książce, a potem zajmę się gazetami.
Do domu dotarłam wieczorem. Na dworze panował już zmrok. Spojrzałam na lustro stojące w korytarzu. Od stóp do głów pokrywała mnie gruba warstwa brudu i kurzu, a we włosy wplątane było kilka pajęczyn. Nic dziwnego, że kierowca taksówki, którą dotarłam do domu, co chwilę zerkał w lusterko i spoglądał na mnie podejrzliwym wzrokiem. Wyglądałam strasznie.
Po kąpieli i kolacji zasiadłam z herbatą i książką na łóżku. Żołądek wciąż miałam ściśnięty ze strachu o Luke'a, ale wiedziałam, że jestem jego ostatnią nadzieją i nie mogę się załamywać. Musiałam działać, a nie zamartwiać się i rozkładać ręce. Otworzyłam książkę i zaczęłam czytać.
"Miasteczko Woodshill powstało w roku 1839. Swoje istnienie zawdzięcza ono dwóm rodzinom, które osiedliły się tu i doprowadziły je wówczas do świetności.
Rodziny Robins oraz Blackwood przekazały ogromne części swoich majątków, na budowy tartaków, kolei, szpitala oraz publicznej szkoły, dzięki której nawet najubożsi mieszkańcy miasta mogli zapewnić swoim dzieciom podstawowe wykształcenie. Po kilku latach od ich przybycia, większość z mieszkających tu osób, mogła cieszyć się pracą i poprawą stopy życiowej..."
Przeleciałam wzrokiem kilka stron i zatrzymałam się na jednej.
"...krążyły opowieści, że Angus Blackwood oraz Theodor Robins, byli zamieszani w tajemnicze zniknięcia mieszkańców wioski. Ludzie zaczęli podejrzewać ich o uprawianie czarnej magii, a ich dotychczasowa popularność zaczęła zamieniać się w ogólny strach i nienawiść. Sytuacji nie poprawiał fakt, że od dłuższego czasu nikt nie miał kontaktu z Evelyn Blackwood i Amber Robins. Wśród mieszkańców panowało przekonanie, jakoby obie kobiety zmarły w nieznanych okolicznościach. To samo, dotyczyło potomków obu rodów. W ich przypadku sytuacja, również nie jest znana do dziś. Przypuszcza się, że syn Robinsów i syn Blackwoodów opuścili Woodshill w roku 1845, przenosząc się do prywatnej szkoły z internatem mieszczącej się na obrzeżach Londynu. Ze wstępnych szacunków wynikało, że Patrick Robins miał wówczas 7 lat, a syn państwa Blackwood - Peter, miał lat 9. Nie istnieją, jednak żadne zapiski, które określałyby, co się z nimi stało".
Przerzuciłam kilka kolejnych rozdziałów, czytając pobieżnie zawarte w nich informacje. Większość dotyczyła rozwoju miasteczka. Opisano w nich również szlaki turystyczne i miejsca, które można zwiedzać. Nic przydatnego. Przyciągnęłam do siebie laptopa i w wyszukiwarce wpisałam imię i nazwisko autora książki. Okazało się, że Bryan Albert mieszkał tylko kilka kilometrów od Woodshill. Znalazłam nawet blog, który prowadził osobiście i numer telefonu, pod którym można się było z nim skontaktować. Pomyślałam, że warto by było umówić się z nim na spotkanie. Była 22:00, więc rozmowę postanowiłam odłożyć na następny dzień, w zamian za to zadzwoniłam do Roberta.
- Obudziłam cię? - zapytałam.
- Nie, Ell. Jakoś nie mogę zasnąć. Wszystko w porządku? - jeszcze nigdy nie słyszałam go tak przybitego.
- Wiem, że jutro niedziela, ale chciałam zapytać, czy mógłbyś podjechać do mnie rano i sprawdzić, co z moim samochodem? - było mi głupio prosić go o to, w czasie, gdy Luke...
- Jasne, nie ma sprawy. Ojciec wspominał mi, że twoje auto jest zepsute - odparł.
- A właśnie. Podziękuj mu jeszcze raz, za podwiezienie - powiedziałam.
- Nie ma sprawy. Trzymaj sie Ell. Widzimy się jutro - dodał i rozłączył się.
Wciąż nie mogłam zasnąć, więc postanowiłam, że poszukam w internecie gazety, która leżała w archiwum. Niestety, tak jak się spodziewałam, znalazłam tylko ogólne informacje dotyczące kolportażu gazety i jej założenia oraz zamknięcia w roku 1985. Nie pozostało mi nic innego, jak wyniesienie pudeł z archiwum i przejrzenie ich wszystkich w domu.
Wyłączyłam komputer i zgasiłam światło. Starałam się zasnąć, ale sen nie nadchodził. Wciąż zastanawiałam się, co zrobić, żeby uratować Luke'a i jego babcię. Po godzinie wpatrywania się w ciemność, usłyszałam dźwięk telefonu. Żołądek podjechał mi do gardła, a co jeśli to policja z informacją, że znaleźli ciało Luke'a. Chwyciłam komórkę leżącą na nocnym stoliku. Na wyświetlaczu widniało imię Luke'a. O cholera, to Luke! Podniosłam się do pozycji siedzącej i odebrałam połączenie.
- Luke! - krzyknęłam do słuchawki.
- Pudło - odezwał się kobiecy głos.
- Kim jesteś?! Gdzie jest Luke i Elizabeth?! - warknęłam do słuchawki.
- Jeszcze żyją, ale jeśli się nie pospieszysz to zabiję ich, a potem wezmę się za ciebie - kobieta odpowiadała spokojnie na moje pytania.
- Kim jesteś?! Chcę usłyszeć Luke'a! - powiedziałam.
Po drugiej stronie słuchawki coś trzasnęło i nagle usłyszałam zmęczony głos Luke'a.
- Elly, trzymaj się od tego z daleka, słyszysz?! - po moich policzkach spłynęły łzy, Luke brzmiał jak ktoś, kto pogodził się już ze śmiercią.
- Luke! - krzyknęłam, ale w słuchawce znów coś trzasnęło i ponownie usłyszałam kobiecy głos.
- Tak, jak powiedziałam. Nie zostało ci wiele czasu, więc lepiej weź się do roboty - powiedziała nieznajoma, po czym połączenie zostało przerwane.
Próbowałam oddzwaniać, ale telefon Luke'a był wyłączony. Wstałam z łóżka i nerwowo krążyłam po pokoju. Byłam jak w amoku.
- ZABIJĘ CIĘ SUKO! SŁYSZYSZ?! ZABIJĘ CIĘ! - wrzeszczałam tak głośno, że gardło zaczęło mnie palić od środka.
CZYTASZ
Testament
ParanormalWybór czytelników w kategorii Paranormalne w konkursie „Skrzydlate Słowa 2018". Rodzice Ellisy nie żyją od wielu lat. Dziewczyna wierzy w to, że od momentu trafienia do domu dziecka została na świecie sama. Jako wkraczająca w dorosłe życie młoda kob...