Po rozmowie z Anną Bright, nie czekałam dłużej tylko wsiadłam w samochód i ruszyłam do Ravenhall. Droga zajęła mi około dwóch godzin ze względu na roboty drogowe i tworzące się przez nie korki. Na miejscu nie mogłam odnaleźć właściwego adresu. Stanęłam na poboczu i postanowiłam uruchomić GPS w swoim telefonie. Okazało się, że adres, którego szukam znajduje się na drugim końcu miasteczka. Ruszyłam, kierując się wskazówkami wyświetlanymi na ekranie mojej komórki.
Dotarłam na miejsce. Moje serce zaczęło nerwowo bić. Być może, byłam o krok od miejsca i osoby, która mogła pomóc mi odnaleźć Luke'a. Bardzo chciałam, żeby ta kobieta była ze mną szczera, ale nie mogłam mieć tej pewności. Mogła wciąż odczuwać traumę związaną z wydarzeniami i pożarem w Carrington. Być może, nie będzie chciała wracać pamięcią do tamtych dni.
Postanowiłam, że nie będę naciskać na historię dotyczącą pożaru, a na samą osobę Anastasii. Zebrałam się na odwagę i wysiadłam z auta. Domek stojący przy ulicy 7 Fleets w Ravenhall, nie był zbyt duży. Ale ta jednopiętrowa konstrukcja, wykonana z białych paneli i otoczona pięknym, wypielęgnowanym ogrodem od razu sprawiała, że człowiek czuł się tu bezpieczny.
Otworzyłam furtkę i skierowałam swoje kroki na małe schodki. Dotarłam pod drzwi. Zawahałam się. Od tej rozmowy mogło zależeć być albo nie być Luke'a. Nie mogłam tego spieprzyć. Uniosłam zwiniętą w pięść dłoń i zapukałam kilka razy. Przez chwilę, ze środka nie dobiegały żadne odgłosy. Jednak minutę później usłyszałam kroki. Drzwi otworzył mi starszy mężczyzna. Był nieznacznie wyższy ode mnie i niesamowicie szczupły. Resztkę siwych włosów zaczesane miał do tyłu, ledwo skrywając wystającą spod nich łysinę. Zmierzył mnie od góry do dołu.
- Tak? - zapytał.
- Dzień dobry, ja jestem Ellisa Blackwood. Dzwoniłam dziś do państwa - odpowiedziałam.
- A, tak. Proszę wejść - odparł i zrobił mi miejsce, żebym mogła przejść.
Skinęłam głową i niepewnym krokiem weszłam do środka. Stanęłam w małym korytarzu, z którego rozchodziły się drzwi, chyba do wszystkich pokoi w tym domu. Kulturalnie poczekałam, aż gospodarz zamknie drzwi frontowe i wskaże mi dalszą drogę.
- Proszę tędy - powiedział i ruszył pierwszy, a ja za nim.
Znalazłam się w małym, przytulnie urządzonym salonie. Stało tu mnóstwo zdjęć, ale na żadnym nie znalazłam kobiety, która chociażby wiekowo przypominała osobę, z którą miałam za chwilę porozmawiać. Odwróciłam wzrok od fotografii i zauważyłam, że mężczyzna mi się przygląda.
- Nie wiem, jaka to ważna sprawa skłoniła panią do przyjazdu do nas, ale zaznaczam, że moja żona strasznie przeżyła wydarzenia w Carrington. Proszę, zatem o rozwagę w trakcie rozmowy - powiedział mężczyzna.
- Oczywiście i dziękuję, że zgodzili się państwo na to spotkanie. Proszę mi wierzyć, nie narzucałabym się, gdyby to naprawdę nie było ważne - odparłam.
Mężczyzna uznał chyba, że mówię szczerze, bo po chwili skinął głową i ręką wskazał mi drzwi prowadzące na taras.
- Moja żona jest tam. Czeka na panią - powiedział i poczekał, aż ruszę we wskazanym kierunku.
Niepewnym krokiem podeszłam pod otwarte drzwi. Na tarasie była kobieta. Była zwrócona tyłem do mnie. Siedziała na jednym z dwóch krzeseł stojących tu. Promienie powoli zachodzącego słońca kierowały się wprost na taras, na którym teraz stałam.
- Pani Bright? - zapytałam, bojąc się podejść.
Kobieta na dźwięk mojego głosu, aż się cała spięła. Było to widać w jej postawie, nawet pomimo tego, że siedziała.
- Twój głos... Brzmisz, jak Anastasia - odpowiedziała w zamian.
Już bardziej ośmielona, ruszyłam do przodu by zająć wolne krzesło. Usiadłam i doznałam szoku. Kobieta siedząca na przeciw mnie wyglądała upiornie. Jej twarz i dłonie w całości pokryte były bliznami. Ale nie takimi małymi, jak wtedy, gdy przewrócisz się na rowerze i po małej ranie zostanie ci ledwo widoczny ślad. Jej blizny miały wciąż czerwony kolor, zupełnie jakby wciąż były świeże. Były też bardzo rozległe. Większość z nich nie kończyła się na twarzy. Było widać, że ciągną się dalej, wchodząc za kołnierz bluzki i pod rękawy. Zauważyłam też, że na jej głowie jest peruka. Pewnie po oparzeniach włosy po prostu już nie odrosły. Speszyłam się, choć starałam się to ukryć.
- Wiem, jak to wygląda - powiedziała Anna.
Speszyłam się jeszcze bardziej, więc uciekłam wzrokiem, kierując go na swoje kolana. Poczułam wstyd, że chcę zmusić siedzącą przede mną kobietę do powrotu w miejsce, które tak bardzo ją zniszczyło. Po chwili jednak uznałam, że życie Luke'a jest ważniejsze. Wstyd uleciał, a ja znów byłam w stanie na nią spojrzeć.
Nie chciałam bawić się w zbędne uprzejmości, zresztą i tak wypadłyby one sztucznie. Nie owijając w bawełnę przeszłam od razu do rzeczy.
- Chciałam zapytać o Anastasię - powiedziałam.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Chyba przyjęła za dobrą kartę moją szczerość.
- Co chciałabyś wiedzieć? - zapytała.
- Szczerze mówiąc to wszystko, co pani wie - odparłam.
- Wszystko? - zdziwiła się kobieta.
- Tak - przytaknęłam.
- Ale dlaczego ona cię tak interesuje? Zresztą, nie możesz zapytać kogoś z rodziny?
- Nie mam już żadnej bliskiej rodziny. Moi rodzice nie żyją, a babcia, to znaczy mama Anastasii, zmarła dwa miesiące temu, a wcześniej nie miałam z nią zbyt dużego kontaktu - wytłumaczyłam.
- Margaret i Dan nie żyją? - wydała się bardzo zaskoczona.
- Znała ich pani? - ja też się zdziwiłam.
- Tak. To znaczy niezbyt dobrze, ale pamiętam jak odwiedzali Anastasię - dodała.
- Rozumiem i jak mówiłam. Nie mam skąd uzyskać informacji o niej. W domu nie zachowały się po niej żadne rzeczy i mówiąc szczerze, tam gdzie mieszkam niewiele osób jest pewnych czy ona w ogóle istniała - miałam być szczera, więc jestem.
Kobieta pokiwała głową, zupełnie tak, jakby moje rewelacje nie robiły na niej żadnego wrażenia. Przez moment wydawało mi się nawet, że się smutno uśmiechnęła.
- To była wspaniała dziewczyna. Niezwykle ciepła i pogodna. Każdemu chciała pomóc i do każdego podchodziła, jak do przyjaciela. I to ją zgubiło w pewnym sensie - Anna zamyśliła się, ale ja z jej słów wyłapałam tylko jeden wyraz, na który zwróciłam szczególną uwagę.
- Dlaczego powiedziała pani "była"? - kobieta spojrzała na mnie, jak na przybysza z innej planety.
- Jak to dlaczego? Anastasia od dawna nie żyje... Nie wiesz? - w głowie mi się zakręciło.
Skoro Anastasia nie żyła, to KTO porwał Luke'a?
Nagle, cała moja radość, że być może Anna pomoże mi w odnalezieniu najważniejszej dla mnie osoby znikła, jak bańka mydlana. Przyjechałam tu z przeświadczeniem, a nawet pewnością, że to Anastasia stoi za wszystkim. A siedząca przede mną kobieta, właśnie przed chwilą powiedziała mi z całą stanowczością, że moja ciotka nie dość, że nie żyje, to na dodatek od wielu lat.
Miałam ochotę się rozpłakać. Moja mina chyba ją zaniepokoiła.
- Kochanie czy wszystko w porządku? - patrzyła przerażona na mnie, a ja z nie mniejszym przerażeniem na nią.
Kurwa! Co ja miałam teraz zrobić?!
CZYTASZ
Testament
ParanormalWybór czytelników w kategorii Paranormalne w konkursie „Skrzydlate Słowa 2018". Rodzice Ellisy nie żyją od wielu lat. Dziewczyna wierzy w to, że od momentu trafienia do domu dziecka została na świecie sama. Jako wkraczająca w dorosłe życie młoda kob...