Rozdział 1

5.2K 249 33
                                    

Jakieś szare ściany i wielkie światła. Gdzie ja do cholery się znajduje? Co to jest za miejsce?
I... zaraz, czemu ja żyję? Przecież ewidentnie byłam już po drugiej stronie. Coś chyba nie pykło Strasznej Damie. Może miała kosę za tępą? Na tę myśl wybucham niepohamowanym śmiechem.

- Wariatka – burczy mężczyzna w szarym stroju.

Dopiero teraz zauważam. Leżę na łóżku i wiozą mnie jacyś faceci. Dwóch w szarych strojach, jeden w białym kitlu. Kolejny psychiatryk jak mniemam, ale już nie ten, w którym byłam wcześniej. Pacjenci znajdują się za szybami. Masakra, zero prywatności. W końcu dowożą mnie do jakiejś pustej celi. Jeden mężczyzna chce mnie wziąć na ręce i przenieść na łóżko. Wyrywam się mu.

- Zostaw mnie człowieku! Nie jestem niepełnosprawna, sama sobie poradzę! Zawsze sobie sama radziłam... - ostatnie słowa wypowiadam prawie przez łzy, coś we mnie pęka.

Mężczyzna pozwala mi iść samej.

- Kaftan nie będzie potrzebny – mówi młody lekarz. – Nie ma jak sobie zrobić krzywdy.

- Jedno pytanie – odwracam się do niego. – Gdzie ja jestem?

- Jesteś w Arkham Asylum, a ja jestem twoim nowym lekarzem. Trafiłaś tutaj po kolejnej próbie samobójstwa panno Rose.

Teraz wszystko sobie przypominam. Podnoszę swoje nadgarstki i wpatruję się w nie. Całe zabandażowane. Trochę bolą.

- A czy moi rodzice...?

- Sami podpisali papiery. Stwierdzili, że to dla ciebie odpowiednie miejsce.

Wchodzę do mojej celi, bo i tak wiem, że nie ucieknę. Patrzę przed siebie i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że przez ten cały czas obserwował mnie jakiś facet. Ma białą skórę, czerwone usta wykrzywione w intrygujący uśmiech i zielone włosy. Ciekawe co to za typ? Jakiś clown chyba.

Przychodzę w porze obiadowej na stołówkę. Idę do kolejki po zupę. Będę znowu udawać, że coś jem. Jakoś odebrało mi to wszystko apetyt. Biorę jakąś zieloną papkę i szukam miejsca. Niestety tylko jedno jest wolne - obok mojego sąsiada z celi. Wszyscy raczej go unikają. Jakby był postrachem nawet w szpitalu. Co za porąbane miejsce. Idę w jego stron, a on mierzy mnie
z góry do dołu. Unoszę w odpowiedzi brew i parskam śmiechem. Siadam naprzeciw niego.

- A zapytać o pozwolenie, to już pani nie raczy?

- Coś myślę, że nie muszę – uśmiecham się do niego szeroko.

Odpowiada mi śmiechem. Trochę jest przerażający, ale mnie już nic chyba nie zdziwi.

- Ładne nadgarstki, czyżby aż tak cię swędziały? – mówi to w sposób, jakby był to jakiś najśmieszniejszy żart.

- Powiedzmy... - odpowiadam.

- A więc czemu taka piękność tu jest?

- Bo zabłądziła, to wszystko – odpowiadam trochę zirytowana. Nie jego sprawa, niczego się nie dowie.

- Gdzie moje maniery – wybucha śmiechem i wyciąga do mnie dłoń. – Joker.

- Melanie – odpowiadam krótko i podaję mu także dłoń.

- Och, Mel... Cudowne imię, takie zabawne – znowu się do mnie szczerzy.

- Lepsze do twojego – odbijam piłkę.

- Uważaj sobie – mówi nieco poważniej. – Nie lekceważ mnie, bo to nie kończy się dobrze dla nikogo – znowu ten śmiech.

- Trafiłeś tu z powodu problemów z neuronami, czy jak? – pytam wkurzona na maksa. Nie wiem, czemu, ale rozwaliłabym tego człowieka.

- Zabawna jesteś.

Nachylam się w jego stronę, patrzę w zielone tęczówki (podobne do moich, tylko, że ja mam bardziej kocie) i szepczę:

- Bardzo – po tym odsuwam się od stołu i chcę wyjść ze stołówki.

- A panna gdzie?! Cały talerz zupy został! – krzyczy ten kretyn, który mam mnie leczyć.

- Cholera jasna! Coś mnie z wami dziś trafi! – wybucham zła, że mój misterny "plan głodówki"nie wypalił.

- Uważaj na słowa młoda damo. W ramach kary będziesz dziś zajmować się ogrodem z naszym Naczelnym Clownem.

- No chyba nie... - mówię do siebie.

Lekarz chwyta mnie za ramię i prowadzi znowu koło Jokera. Siada koło mnie i zaczyna karmić.

- Dobra, sama sobie poradzę! Mam już 18 lat, umiem sama jeść.

- Właśnie widzę. Im szybciej zaczniesz współpracować tym szybciej wyjdziesz i wrócisz do bliskich.

- Nie mam nikogo bliskiego – odpowiadam i zaciskam usta w wąską linijkę.

Biorę łyżkę w rękę, z myślą, że najchętniej wydłubałabym nią oczy lekarzowi i temu kretynowi, który patrzy teraz na mnie i ma niezły ubaw.

      Późnym popołudniem idziemy z Jokerem na miejsce pracy. Dają nam jakieś ciuchy, żeby chroniły nas przed ziemią i innymi brudami.

- Ja idę podlewać, a ty idź sobie grzebać w ziemi - mówię do mojego towarzysza.

- Hahahaha! Zawsze się tak rządzisz? Współczuję twojemu chłopakowi – wybucha znowu tym śmiechem.

- Ty szumowino! – rzucam się na niego z pięściami. – Nie waż się nic mówić o nim! Nic! Rozumiesz?!

Nadbiega strażnik i ściąga mnie z Jokera.

- Co tu się dzieje? Joker?

- Tylko się bawimy, spokojnie – uśmiecha się, ale tak inaczej. Jakby wymuszał ten uśmiech.

Strażnik kiwa głową i odchodzi.

- Czemu mam tego nie robić?- pyta już bardziej poważnie.

- Bo on... nie żyje – odpowiadam krótko, biorę do ręki konewkę i podlewam kwiaty. Moimi brązowymi włosami staram się zakryć twarz. Nie chcę żeby ktoś widział moje łzy.


Pierwszy rozdział :D Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam do komentowania

i "gwiazdkowania" :P

Jlg122

Crazy love II JokerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz