Rozdział 9

3.4K 169 5
                                    

Fioletowa ściana, ogromne łóżko i ja... Jak ja się tu...? A faktycznie, to przez koszmary nocne. Tylko brakuje mi tutaj jeszcze jednego elementu, a mianowicie zielonowłosego, umięśnionego i do tego nieziemsko przystojnego faceta.
- Joker! - krzyczę najgłośniej, jak tylko potrafię.
Odpowiada mi cisza. Wstaję i wychodzę z fioletowego raju.
- Joker, kretynie, gdzie jesteś?! - nawet na takie określenie nikt nie reaguje.
Nagle zauważam kartkę na lodówce.
Wrócę niebawem. O 20.00 bądź gotowa na przejażdżkę. Twój J.
- No, to naprawdę niebawem... - burczę sama do siebie.
Zadzwoniłabym do Ivy, ale niestety nie kupiłam sobie jeszcze telefonu. Kretynka ze mnie. Mogłam to zrobić, gdy byłyśmy w sklepie. Postanawiam zjeść śniadanie. Tradycyjnie płatki z mlekiem. Później siadam przed telewizorem. W wiadomościach mówią o jakimś przyjęciu, które będzie organizował milioner Bruce Wayne. Następnie wchodzi temat mój i Jokera. O wczorajszej nocy nie ma żadnej wzmianki. Podejrzewam, że jeszcze długo nikt się o niczym nie dowie. Joker już to bardzo dobrze zaplanował.
Po dwóch godzinach spędzonych przed telewizorem idę się przebrać w strój sportowy. Muszę pobiegać, bo już dawno tego nie robiłam. Obok rezydencji znajduje się wielki las. Idealny na poranny trening. Kiedy już tam jestem, zauważam jakiegoś człowieka. Mężczyzna w wieku może dwudziestu lat idzie z psem. Z młodym dobermanem. Nagle zatrzymuje się i przywiązuje psa do drzewa. Sam odchodzi. Pies szczeka i wyje. Nie wytrzymuję.

- Ej ty! Co robisz?! - na moje słowa odwraca się z lekkim uśmiechem.
- Nie twoja sprawa laleczko.
- A myślę, że jednak moja. Czym ci ten pies zawinił?
- Po prostu nie chcę go już i tyle. Mały, niewychowany, jeszcze nic nie rozumie.
O nie, tego już za wiele! Rzucam się na faceta z pięściami. O dziwo walka idzie mi nawet dobrze. W końcu on leży, a ja siedzę na jego brzuchu i wyciągam mały nożyk, który wzięłam na wszelki wypadek.
- Ostatnie słowo? - wykrzywiam usta w psychopatyczny uśmiech.
- Głupia, walnięta suka!
- Oj, nie ładnie - przykladam mu nóż do gardła, a on próbuje się wyrwać. Jego ręce przytrzymuję kolanami. Nożykiem jeżdżę po jego całej krtani. Zaczynam się śmiać.
- Zejdź ze mnie dziwko!
Wbijam mu nóż w tętnicę. Po chwili wykrwawia się i umiera.
- Cii - szepczę do pieska i go uwalniam.
Postanawiam wrócić do domu. Po drodze spostrzegam, że to jest suczka. Mały dobermanek, będzie naprawdę bardzo trudny do wychowania. Z tego, co pamiętam, to te psy są bardzo inteligentne, ale i uparte, ale skoro mieszkam z Jokerem i nadal żyję, to takie coś to pikuś. Trochę się boję reakcji Jokera, ale cóż... Nie mogłam jej tak zostawić. Psinka skacze i przygryza smycz. Przychodzę do domu i szukam małej miski. Kruszynce na pewno chce się pić.
- Kurczę, nie mam nic dla ciebie psinko. Musimy coś wykombinować.
Nagle słyszę otwierające się drzwi wejściowe. Wybiegam z kuchni i widzę wysokiego mężczyznę w czarnym garniaku.
- Szef kazał sprawdzić, czy nic ci nie jest i czy czegoś nie potrzebujesz.
- Spadłeś mi z nieba! Jedziemy do zoologicznego. Chodź kruszynko! - wołam do suczki. Ona biegnie do mnie radośnie. - Mamy małą księżniczkę w domu.
- Pan J chyba nie będzie zachwycony...
- To już mój problem. A tak przy okazji, jak masz na imię?
- Ben.
- Mel, miło mi - podaję mu dłoń.
Wsiadamy z moim maleństwem do samochodu i jedziemy. Trzymam ją na kolanach, bo boi się jeszcze trochę jazdy, a poza tym sierść na siedzeniu to nie najlepszy pomysł.
Kupujemy legowisko, miskę, nową smycz, obróżkę, dwa kilo jedzonka dla młodych dobermanków i już mam wychodzić, gdy księżniczka dorwała jakiś sznurek.
- Ech... i ten sznurek pani doliczy.
Wsiadam do auta i ruszamy.
- Jak długo pracujesz u Jokera?
- Parę lat - odpowiada krótko.
- A wiesz coś może o jego relacjach z Harley?
- Nie mogę o tym rozmawiać. Jeśli szef nic ci nie powiedział, to znaczy, że nie powinnaś nic wiedzieć.
O nic więcej nie pytam. Ten facet jest taki sztywny. Co on robi u Jokera? Totalne przeciwieństwo. W końcu dojeżdżamy do domu. Psinka wychodzi ze swoim sznurkiem w pysku. Kładę jej legowisko w salonie, a miskę w kuchni.
Ledwo się ogarniam na 20.00. Zakładam poszczępione jeansowe krótkie spodenki i czarną koszulkę na ramiączkach. Lekko widać mi w niej brzuch. Do tego czerwone tenisówki. Robię kocie oko, a usta maluję oczywiście na czerwono.
- Mel skarbie! - słyszę znajomy głos.
Zostawiam psinkę u siebie w sypialni i biegnę na dół.
- Hej kochanie! - rzucam mu się na szyję. Może jak będę miła, to nie będzie aż tak zły, gdy dowie się o psie.
- Co dziś porabiałaś myszko?
- No wiesz... byłam w lesie pobiegać i zabiłam człowieka i mamy nowego członka rodziny...
- Że co?! Czy ja o czymś nie wiem?
- Źle to może zabrzmiało... chodź na górę, zobaczysz o co mi chodzi - próbuje go uspokoić i ciągnę go za ramię.
Joker wręcz wlatuje na górę, a ja za nim. Otwieram drzwi do sypialni i modlę się żeby mnie nie zabił.
- To jest nasza nowa lokatora.
Mała podbiega do Jokera i uważnie go obwąchuje. Ten patrzy na nią, ale o dziwo nie jest zły. Kuca i zaczyna ją głaskać. Bierze ją na ręce i patrzy w moje oczy.
- Jak się wabi?
- Jeszcze nie ma imienia... może Kruszynka?
Joker uśmiecha się.
- Śmieszne imię jak dla takiego psa, ale w sumie może być.
- Czyli nie jesteś zły? - pytam, aby się upewnić.
- Nie skarbie. Przyda ci się ona, tylko musimy ją dobrze wychować. Masz pilnować swojej pani - ostatnie zdanie kieruje do Kruszynki.
Zostawiamy małą z Benem i idziemy do auta. Jedziemy ponad 200 km/h. Joker naprawdę się gdzieś bardzo śpieszy. Po chwili moim oczom ukazuje się napis ACE CHEMICALS.
- Po co my tu przyjechaliśmy?
- Zobaczysz - uśmiecha się tajemniczo.
Wewnątrz jest duszno od oparów.
- To siarkowodór - wskazuję na jedną kadź - a tam chlorowodór...
- Powiedzmy, że nadrobisz dziś braki z chemii - śmieje się zielonowłosy. - Swoją drogą chyba się na niej trochę znasz.
- Byłam na bio- chemie, trochę pamiętam.
- Widzisz, mamy kolejną rzecz wspólną. Ja tu kiedyś pracowałem i to dzięki temu miejscu jestem taki, jaki jestem.
Patrzę na niego uważnie. Mam złe przeczucia. Dodatkowo te okropne opary. Zaczyna mi się powoli kręcić w głowie.
- Widzisz tą kadź? - wskazuje na zbiornik z zielonym płynem. - To mieszanka wszystkiego.
- Chyba cała tablica Mendelejewa tam jest - stwierdzam z szeroko otwartymi oczami.
- Mel, został ci jeszcze jeden etap, czyli odrodzenie.
Patrzę na niego i czuję jak nogi się pode mną uginają.
- Czyli mam tam wskoczyć?
Zaczyna się śmiać tym charakterystycznym śmiechem psychopaty-mordercy.
- Wskocz i pokaż ile jesteś warta i czy zasługujesz na takie życie.
- A jeśli się nie wynurzę?
- To będzie znaczyło, że jesteś słaba i nic nie warta skarbie.
- Czyżbyś we mnie nadal wątpił panie J? - lekko unoszę brew.
- Udowodnij - szepcze i delikatnie muska moje usta.
Stoję na krawędzi. Chyba już do reszty zwariowałam. Zabiłam swoich rodziców, pozbyłam się zmarłego chłopaka z mojego umysłu, wyrzuciłam całą przeszłość. Czuję, że jeśli to przeżyję, to wszystko się zmieni. Jeszcze przez chwilę spoglądam w dół, kieruję wzrok na Jokera, stoi w kącie i szczerzy się do mnie pokazując mi swoje srebrne zęby.
- A żebyś wiedział, że przeżyję - burczę pod nosem, biorę głęboki wdech i skaczę.
Czuję coraz bardziej woń tego świństwa. Ląduję w ciepłej cieczy, która powoli zaczyna wżerać się w moje ciało. Każdy nerw zostaje podrażniony. Przedzieram się pomimo bólu przez gęstą ciecz, aż w końcu docieram na powierzchnię. Dopływam do ściany kadzi i wydostaję się z niej. Moje ubranie jest przeżarte. Nie mam na sobie prawie nic. Widzę, że ze schodów schodzi Joker.
- I co panie J? - mówię resztkami sił. - Udało mi się!
Joker podchodzi do mnie, narzuca na mnie swoją marynarkę i podnosi jak pannę młodą.
- Umiem jeszcze sama chodzić.
- Ciii, musisz teraz odpoczywać.
Sadza mnie w samochodzie i dopiero teraz czuję ból. Całe ciało trawi ogień, a w głowie panuje chaos. Zaczynam mieć mroczki przed oczami. Budzę się znowu w jego ramionach, tym razem niesie mnie do domu. Kładzie mnie na łóżku i idzie gdzieś. Słyszę dźwięk wody. Pewnie napuszcza ją do wanny. Przybiega Kruszynka i bacznie mnie obwąchuje. Coś tu nie gra. Czyżby to ten smród chemikaliów i dlatego mnie nie poznaje? Ledwo trzymając się na nogach, podchodzę do lustra.
- Joker! - wołam przerażona.
Moja skóra stała się nieskazitelnie biała, włosy całe fioletowe, a usta bardziej czerwone niż zazwyczaj.
- Jesteś cudowna - podchodzi do mnie i obejmuje w pasie.
Po chwili bierze mnie w swe ramiona i niesie do łazienki. Ściąga ze mnie to, co zostało z moich ubrań i kładzie do wanny. W sumie nie przeszkadza mi, że ogląda mnie nagą.
- Chodź do mnie - uśmiecham się zalotnie.
- Mel jesteś zmęczona, nie wiesz co mówisz.
- Proszę, byłam dziś grzeczna.
Nachyla się i całuje moje lekko obolałe usta. Oddaję pocałunek i rozpinam jego koszulę. W końcu udało mi się go przekonać, bo zaraz znajduje się obok mnie.
Nieźle kombinujesz słońce. - odzywa się mój głosik w głowie.
- Umyjesz mnie?
- Z przyjemnością - szczerzy się do mnie.
Dotyk jego dłoni jest dziwny. Zbyt delikatny jak na takiego mordercę. Widzę w jego oczach, że ledwo się powstrzymuje przed tym, żeby zająć się mną w inny sposób.
- Dziękuję - nachylam się w jego stronę i nasze usta znowu łączą się w pocałunku. Najpierw delikatnym, a później coraz bardziej brutalnym. Błądzi rękoma po moim ciele. W końcu mnie podnosi, ja oplatam go nogami w pasie. Kieruje się do swojej sypialni. Kładzie mnie na łóżku i kontynuuje to, co zaczął o poranku po imprezie. Przytrzymuje moje nadgarstki i całując schodzi powoli w dół. W końcu nie wytrzymuje i wchodzi we mnie. Nasze spojrzenia się spotykają. Joker wręcz pożera mnie wzrokiem. Drapię jego plecy i ściskam go mocniej udami. Jest mi z nim tak dobrze...
Po wszystkim leżymy koło siebie, a ja zasypiam wtulona w kryminalistę, do którego chyba zaczęłam coś czuć...

Kolejny rozdział! Jestem z niego średnio zadowolona, ale ocena należy do was  😊  Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle :p Jeśli się wam spodoba, to oczywiście zostawcie po sobie ślad. Kolejny rozdział niebawem, mam już nawet na niego pomysł  😀

Jlg122

Crazy love II JokerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz