|Rozdział 18.2|"Walczyć dla nas"

26 5 2
                                    

JAKOB

Do zamku dotarliśmy dopiero następnego dnia, ponieważ musieliśmy się zająć płonącymi domami i ulicami. Całe stare miasto było niemal w całości zniszczone i tylko jeden kościół, w którym odbywały się ważne uroczystości państwowe stał nienaruszony. Przetransportowaliśmy do niego zdezorientowanych ludzi, którzy w pożarze utracili cały dobytek.

Razem z milczącym Naten'em staliśmy przed otwartą bramą główną prowadzącą na dziedziniec mojego rodzinnego zamku. Nie tak go zapamiętałem, ale prawdopodobnie ojciec wprowadził tu wiele swoich zmian, żeby zatrzeć po mnie ślady.

Na środku dziedzińca było wysokie drzewo, na które Nikol z łatwością wchodziła i zrywała z niego owoce. Obok niego znajdowała się kamienna fontanna, do której niepostrzeżenie wchodziłem i prowadziłem bitwy morskie zrobionymi z kory łódeczkami. Popatrzyłem na samotną wieżę, żeby zlokalizować pokój mojej siostry.

- Chodźmy jej szukać – powiedziałem do rozglądającego się po dziedzińcu chłopaka.

Myślałem, że na zamek wrócę w innych okolicznościach. Teraz szukałem swojej siostry, która postanowiła walczyć z ojcem w pojedynkę. Odważne, lecz głupie, ponieważ miał więcej siły i to dawało mu przewagę.

Szliśmy schodami i nie mogłem powstrzymać się od przyśpieszenia kroków. Nogi same prowadziły mnie do poszczególnych komnat i sal, a ja coraz bardziej traciłem nadzieję na to, że moja siostra przeżyła.

- Jakob, jest tutaj! – usłyszałem krzyk mojego towarzysza i pędem pobiegłem w jego stronę.

***

NATAN

Dwa ciała leżały metr od siebie i żadne się nie ruszało. Na płaszczu mężczyzny widniała bordowa plama krwi. Leżał na brzuchu, ale to było oczywiste, że już nie żył. Kucnąłem obok Nikol i poczułem, że moje serce rozpada się na milion drobnych kawałeczków.
Była blada jak kartka papieru, a jej szare niczym kreda usta były lekko uchylone. W ich kąciku widniała wąska stróżka krwi. Dotknąłem jej dłoni i poczułem przeszywający chłód.

- Dlaczego mi to zrobiłaś? – zapytałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi.

Nikol była martwa. Martwa jak jej ojciec, który ją zabił. Leżała u mych stóp i się nie ruszała. Moja narzeczona, ukochana, jedyna miłość, jaką miałem i spotkałem w swoim życiu. Chciałem płakać, ale nie miałem czym, dlatego zacząłem krzyczeć najgłośniej jak potrafiłem.

- Natan – usłyszałem za sobą głos jej brata. – Natan, to nic nie pomoże. Ona nie żyje.

- Milcz! – krzyknąłem. – To moja wina, rozumiesz?! Powinna zostać w tym pieprzonym samolocie! – mówiłem przez łzy, które pojawiły się, gdy ich najbardziej potrzebowałem.

Przycisnąłem jej bezwładne ciało do swojej piersi, żeby poczuła jak bije moje zranione serce. Oszukała mnie, zostawiła... Całowałem jej chłodne dłonie i policzki obwiniając się przy tym za jej śmierć.

***

Usłyszałam dobiegające z korytarza kroki zbliżających się dwóch osób. Otwierały kolejne drzwi i rozmawiały między sobą.

- Jakob, jest tutaj! – wyraźny krzyk mojego narzeczonego.

Chwila ciszy, a następnie ciepły dotyk na dłoni. Było mi tak zimno i nie mogłam otworzyć oczu.

Moro DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz