|Rozdział 16.2|"Oksan Howen"

22 5 1
                                    

Nasz plan na wygraną był prosty i uważam, że w pełni skuteczny. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik i nie mogliśmy pozwolić sobie na porażkę, ponieważ dzień pogrzebu był dla nas ostatnią szansą.

Obecnie w Moro die do dyspozycji mieliśmy aż dwadzieścia siedem w pełni przeszkolonych oddziałów, a sześć kolejnych spokojnie mogło być w rezerwie. Największym problemem była mała ilość dowódców, dlatego po chwili milczenia zgłosiłam się na ochotniczkę. Zajęłam miejsce Daren'a, który nie opuszczał Caroline i synka nawet na krok. Wspólnie ustaliliśmy, że nie będzie brał udziału w bitwie.

Spotkanie liderów trwało już kilka godzin, a ja po raz trzeci omawiałam po kolei każde strzeżone wejście oraz znajdujący się tam system ochronny. Nie spałam od kilku dni i czułam lekkie zmęczenie, ale starałam się tego po sobie nie pokazywać.

- Przy wejściu głównym zawsze wystawiają ośmiu strażników. Myślę, że nie będą w stanie wystawić więcej, ponieważ większość będzie w kaplicy – powiedziałam zaznaczając dokładnie na mapie trasę. – Cztery oddziały muszą przejść boczną ścieżką, a kolejne pięć okrąży kaplicę od zachodniej strony.

- Proponuję tutaj oddziały Marcus'a, Brent'a, Roksany, Roberta i mój – powiedział Jakob stojąc nad makietą Hetfield.

Po krótkiej przerwie poobiedniej, rozmowy trwały dalej, a gdy nie byłam już potrzebna po kryjomu wymknęłam się z sali obrad i poszłam w kierunku pokoju Caroline i Daren'a. W trójkę ustaliliśmy, że zorganizujemy im kameralny ślub w gronie najbliższych, ponieważ nie wiadomo co stanie się po wielkiej bitwie. Ceremonię miał poprowadzić mój dziadek, a w tym czasie ja przejmowałam opiekę na małym Howen'em.

- Gotowi? – zapytałam z uśmiechem.

Para stała na środku niewielkiego pokoju i robiła ostatnie poprawki w odświętnym ubiorze. Katy przyszła pomóc w makijażu pannie młodej, a Rickson siedział przy łóżeczku małego i pilnował, żeby się nie obudził.

Muszę przyznać, że gdy para przyjaciół z Hetfield powiedziała mi, że są razem oniemiałam ze szczęścia. Tak bardzo do siebie pasowali i wzajemnie się uzupełniali, a szalona Katy wypełniała pustkę w sercu Rickson'a, którą po sobie zostawiłam. Byli niemal nierozłączni i mimo trudnych początków porozumiewali się bez słów. Aż miło się na nich patrzyło.

Pewnego dnia mój przyjaciel poprosił o rozmowę i już wtedy wyczułam, że będzie dla nas obojga bardzo trudna. Rickson powiedział, że zaraz po bitwie powróci do swojej ojczyzny i chciałby wziąć ze sobą Katy. Nie wiedział jak zacząć z nią tę trudną rozmowę, ale po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że taka zmiana dobrze wpłynęłaby na jej samopoczucie. Oboje wiedzieliśmy, jaka mroczna przyszłość łączyła ją z Hetfield.

- Niki, masz minę jakbyś zobaczyła ducha. Zapytam jeszcze raz. Co sądzisz o tym makijażu? – wyrwała mnie z rozmyślań zadowolona ze swojego dzieła Katy.

- Caroline, wyglądasz obłędnie – obeszłam ją dookoła. – Ile Wam to zajęło?

- Nieważne ile, najważniejszy jest efekt – mrugnęła okiem brunetka.

W Moro die sukienka była na wagę złota, dlatego po drobnych poprawkach i udoskonaleniach, na ślub wykorzystaliśmy tę z moich oświadczyn. Wszystkim zajęła się oczywiście podekscytowana Katy, dla której moda była drugim światem. Jej talent odkryliśmy dopiero tutaj.

- Jak mi tu zaczniecie płakać, to moja praca pójdzie na marne -  powiedziała, gdy zobaczyła łzy szczęścia panny młodej.

- Caro, wariatko. Płacz za pół godziny – zaśmiałyśmy się w trójkę, a zebrani chłopcy popatrzyli na nas dziwnym wzrokiem.

Moro DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz