|Rozdział 4.1| "Wbrew mojej woli"

118 15 4
                                    

Na leśnej ścieżce co jakiś czas mijałam rzeczy mieszkańców, które zgubili w czasie ucieczki. Wyobrażałam sobie ich strach, który odczuwali w tym momencie. Mam nadzieję, że moja rodzina będzie bezpieczna i w końcu zacznie żyć bez ograniczeń, ponieważ na to zasługiwali i niczym nie zawinili.

Moim oczom ukazał się niewielki, drewniany, dwupiętrowy dom, który od zawsze był moim schronieniem. To tu się wychowywaliśmy i dorastaliśmy. Gdybym mogła, zostałabym tu na zawsze. Otworzyłam furtkę i przeszłam po miękkiej trawie w stronę garażu. Podeszłam do zardzewiałych drzwi i z całej siły nacisnęłam na klamkę.

Nasza rodzina nie była bogata, dlatego miałam do wyboru różową hulajnogę Brit lub moją starą deskorolkę. Bez zastanowienia wzięłam do drżącej ręki deskę i pobiegłam w stronę głównej ulicy.

Stąd do ratusza było około piętnaście minut drogi, więc postanowiłam jak najszybciej odnaleźć przyjaciela, o którego bardzo się martwiłam. Po raz ostatni widzieliśmy się ponad godzinę temu, a w tym czasie mogło mu się coś stać. Mijałam kolejne szare i puste domy, w których do niedawna mieszkały niewinne, niczego nieświadome rodziny. Po lewej stronie zauważyłam podpalone auto znajomych mamy. Żołnierze zniszczyli i obrabowali wszystko, co mogło przyczynić się do ucieczki mieszkańców Greenhole, nie przewidzieli jednak tego, że znajdą się osoby, które im się przeciwstawią. Jestem z nich dumna, ponieważ udało im się wygrać nowe i lepsze życie.

Zatrzymałam się na starej poczcie, zostawiłam deskorolkę przy skrzynce na listy i poszłam w kierunku wieży ratuszowej. Wystarczyło kilka kroków, żebym zobaczyła chaos panujący na placu. Tłum przeciskał się bezcelowo między sobą, zdezorientowane dzieci płakały, matki przekrzykiwały się nawzajem. Odnalezienie Darena stało się dla mnie dużym wyzwaniem, jednak wiedziałam, że za wszelką cenę muszę tego dokonać.

Zwróciłam uwagę na grupkę chłopaków stojącą na kamiennym murku niedaleko nieczynnej fontanny. Rozmawiali między sobą i któryś z nich powiedział coś śmiesznego, ponieważ po chwili zaczęli się śmiać. Nie dało się ich nie zauważyć. Wszyscy byli ubrani w jednakowe zielone spodnie wojskowe, czarne glany oraz granatowe podkoszulki z białymi, drukowanymi literami na lewej piersi. Wyglądali niesamowicie. W tej chwili zobaczyłam identycznie ubranego Darena. Sprawiał wrażenie szczęśliwego. Pewnym krokiem podeszłam do grupy chłopaków i wskoczyłam na murek.

- Cześć. Jestem Nikol. Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszłam porozmawiać z przyjacielem - wskazałam na Darena.

Jego mina mówiła wszystko. Był zaskoczony i niezadowolony z mojej obecności. Nie spodziewał się tego, że mnie jeszcze zobaczy. Chciał, żebym razem z rodziną odleciała w nieznane tamtym samolotem i już nigdy nie wróciła.

- Miłe z jego strony - pomyślałam.

Niezręczną ciszę przerwał wysoki, naprawdę dobrze zbudowany blondyn. Jego szare oczy były tak głębokie i piękne, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Miał bardzo ciekawą i oryginalną fryzurę, ponieważ po obu stronach włosy były krótko przystrzyżone, a na czubku tworzyły irokeza.

- Mam na imię Natan - podał mi rękę i szeroko się uśmiechnął.

- Skoro wszyscy, to wszyscy - Cal. Caleb - poprawił się szybko ciemnoskóry chłopak.

Każdy przeglądał mi się z zainteresowaniem, oprócz mojego najlepszego przyjaciela, który już nie ukrywał złości.

- Co ty tu do cholery robisz Nikol?! Gdzie Twoja rodzina? - zapytał sfrustrowany.

- Jest bezpieczna, o nią się nie martw. Nie mogłam Cię przecież zostawić samego. Obiecałeś, że przyjdziesz - zaczęłam mu robić wyrzuty sumienia.

Zdezorientowani chłopcy patrzyli raz na mnie, a raz na bezradnego Darena.

- Ona musi iść z nami. Nie zostawimy jej tutaj samej - powiedział Caleb. - Przecież nie ma teraz gdzie pójść. Została z niczym.

Ucieszyłam się, że ktoś stanął w mojej obronie, jednak nie wiedziałam co mnie czeka i w czym przez przypadek wezmę udział. Szarooki blondyn podszedł do mnie, wziął moje dłonie i związał nadgarstki sznurkiem, tak żebym nie była w stanie ich rozwiązać. Jego dotyk był kojący i bardzo miły. Ktoś zasłonił mi oczy i od tej pory niczego nie widziałam. Chwilę później silne ręce z łatwością podniosły mnie i pomimo sprzeciwu zarzuciły na umięśnione plecy.

- Sorry mała. To dla Twojego dobra - prawdopodobnie był to Natan.

Chłopaki nie odzywali się, a ja słyszałam tylko oddalające się krzyki bezradnych mieszkańców.

| Korekta: 16.09.2017 |

Moro DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz