Prolog

7.8K 285 21
                                    


Pół roku wcześniej, Olsztyn.

Zimowy wiatr uparcie smagał twarz młodego mężczyzny, a ten, klnąc siarczyście, mocniej przydusił do ciała poły płaszcza i obejrzał się za siebie. Chciał jak najszybciej znaleźć się w budynku, jednak jego towarzyszka była tak wolna, że zawstydziłaby nawet ślimaka.

- Mamo – warknął niegrzecznie, powodując, że kobieta gwałtownie odwróciła się w jego stronę. – Pośpiesz się, bo nie zdążymy.

- Przecież idę – sapnęła. – Po prostu myślałam, że widziałam...

- Tak, tak, mamo – przerwał jej krótko i wziął pod rękę, aby nie zatrzymywała się już więcej. Miał tego dosyć. Odkąd zmarła ciotka Małgorzata, jego matka ciągle widziała ją na ulicy, mało tego, co noc o niej śniła, a potem opowiadała mu te sny, twierdząc, że na pewno coś znaczą. Nie miał wątpliwości, że tak jest. Jeszcze kilka takich nocy i jego rodzicielka skończy w wariatkowie.

- Dopilnowałeś wszystkiego? – kobieta stanęła w progu, nie zważając na to, że wpuszcza do budynku lodowate powietrze.

- Tak – burknął. – Na pewno nie dostała, żadnego listu – dodał szybko, widząc, że usta matki układają się do kolejnych słów. Szybkim ruchem dotknął jej boku i lekko popchnął do środka.

Każde z nich zdjęło swoją kurtkę i powiesiło na wieszaku, po czym zajęli miejsca w niewielkiej sali. Kobieta poprawiła swoje krótkie, kręcone włosy i ostrożnie rozejrzała się po otoczeniu. Bez wątpienia byli tu sami. Żadnej młodej dziewczyny, która mogłaby odważyć się popsuć jej plany. Nawet duże, drewniane biurko, stojące naprzeciwko nich, świeciło pustką. Westchnęła cicho. Oby Bartłomiej mówił prawdę i dopilnował, by list nie doszedł do adresatki, w przeciwnym razie istnieje ryzyko, że ostatnia wola jej siostry nie zostanie spełniona, a to mogłoby być tragiczne w skutkach. Antonina była pewna, że Małgorzata nie dałaby jej spokoju i straszyła po nocach, w końcu powodując u niej zawał serca.

Mecenas Dąbrowski przejechał palcami po swoich rzadkich, siwych włosach. Jeszcze ten... testament – pomyślał. Jego brzuch skurczył się żałośnie i zaskamlał cicho, a on automatycznie go dotknął. Skrzywił się lekko i czule pogłaskał, jak gdyby ten okrągły balon był jego najukochańszym pupilkiem. Pomyślał, że jego żona w końcu powinna dostać solidną reprymendę. Jak mogła kolejny raz nie spakować mu kanapek do pracy?! Zrozumiałby, gdyby zapomniała ich zrobić, takie rzeczy mogą darzyć się każdemu, ale zrobić i nie spakować? Toż to zbrodnia! Brzuch ponowił burczenie, a mecenas mocniej zacisnął usta. Już niedługo wróci do domu i powie Bożence co on o tym wszystkim myśli. Cały dzień nic nie jadł, przez co stał się smutny i gderliwy. O ile zawsze kochał swoją pracę i podchodził do niej bardzo sumiennie, o tyle dzisiaj chciał „odwalić robotę" i jak najszybciej znaleźć się w swojej kuchni.

Otworzył ciężkie, dębowe drzwi i powoli wszedł do środka, a jego kroki rozbrzmiały aż nazbyt głośno w tej przepełnionej ciszą, sali. Z największą delikatnością, na jaką było go stać, usiadł za dużym biurkiem i położył przed sobą dokumenty. Łypnął swoimi małymi oczami na dwie osoby siedzące przed nim i na zegar, wiszący po lewej.

- Dzień dobry – sapnął.

Odpowiedział mu cichy pomruk pozdrowienia.

Nie bawiąc się już w żadne konwenanse i czując kolejny ucisk domagającego się pokarmu, żołądka, przeszedł do rzeczy, odczytując pierwsze zdanie testamentu pozostawionego przez Małgorzatę Domagalską. Począł czytać wyraz po wyrazie, zdanie po zdaniu, nie patrząc nawet na reakcję zgromadzonych.

- Mieszkanie powierzam swojemu siostrzeńcowi – Bartłomiejowi Matuszczakowi..

Młody mężczyzna poczuł delikatny uścisk na nadgarstku i zerknął na matkę. Siedziała sztywno z wzrokiem wbitym w mecenasa i uchylonymi lekko ustami. Domyślał się, że jest zadowolona.

Potrzebuję byś mnie kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz