Epilog

4.9K 349 94
                                    

Osiem miesięcy później, Gałkówek

Odrywam dłonie od kierownicy i obserwuję jak mocno mi się trzęsą. W gardle sucho, zimny pot przylepił mi koszulkę do pleców. Co chwilę przebiega po mnie stado mrówek w postaci silnych dreszczy.

- Jestem, jestem – powtarzam. Chwytam za klamkę od samochodu. Coś mnie trzyma, boli ramię. Pas. Pieprzony pas, który szybko odpinam. Nogi dotykają betonowych płyt, którymi wyłożony jest parking. Ogromna ulga. Stoję. Matko kochana, nie zabiłam się. Z trudem przytrzymuję się mało stabilnych drzwi i wysiadam. Niedobrze mi. O cholera. 

Wymiotuję. Torsje targają moim ciałem, gdy raz za razem odmawiam modlitwę o siłę. Przecież muszę dać radę. On jest niedaleko. Kilkadziesiąt metrów... Ogarnia mnie parszywy strach kiedy zdaję sobie sprawę, że to koniec... Przecież na drodze byłam tak skupiona i nic mi nie było a teraz... Teraz wszystko mnie puszcza.

Chwytając się auta, odchodzę kilka kroków w stronę maski. Muszę usiąść więc robię to i opieram się o samochód. Jest mi tak cholernie słabo. Przecież to niemożliwe, że mi się nie uda, skoro dałam radę tu przyjechać! Wyjmuję telefon. Wybieram jego numer...

- Nathaniel... przepraszam cię, za wszystko – łkam. – Błagam cię, jestem tak blisko ciebie... Wybacz mi.

*

Las nie straszy cię, Sara. Zobacz. Wszystkie sarenki grzecznie siedzą w swoich domkach, to samo inne, dzikie zwierzątka. Wiedzą, że to ty. Wiedzą, że wyjście na drogę tylko im zaszkodzi, bo kobieta. która porusza się tym samochodem jest nieobliczalna... Zwierzęta mają instynkt samozachowawczy, wierzę w to. Oddycham z ulgą mijając kawałek tej pieprzonej puszczy z milionem drzew i małą widocznością. Teraz już pójdzie z górki. Tylko pola. Po polach też hasają zwierzątka, ale wszystkie widzę i na pewno zdążę zareagować, zanim jakieś zechce popełnić samobójstwo, a wcześniej przestraszyć mnie na śmierć. Poruszam napiętymi, aż do bólu rękami i zdrętwiałą szyją. Nawet decyduję się trochę pogłośnić radio, choć mam świadomość że zaraz wysiądę i przestanę go słuchać. Kolejny samochód mnie wyprzedza, ale nie przejmuję się tym, jadę przepisowo. Prostuję palce, które mocno zaciśnięte przylepiły mi się do kierownicy.

Mój Boże, czasem ciągle tak trudno mi w to uwierzyć, ale ja naprawdę jadę. Wszystko mnie boli z tych nerwów i strachu, ale wiem, że nie mogę inaczej. Skoro już raz to zrobiłam, poszłam za ciosem.

W końcu mu obiecałam. Za każdym razem kiedy o tym wspominam, determinacja niemal rozpycha moje ciało. Wszystko zrobiłabym dla niego, tylko dla niego.

Ale teraz... tak strasznie boję się tego, co dzisiaj spieprzyłam.

Brama jest otwarta, więc żółwim tempem wtaczam się na podwórko. Parkuję obok mojej samotnej brzozy. Jeszcze kilka głębokich oddechów. To na pewno nie wygląda tak źle, jak wydawało mi się na tamtym parkingu u terapeutki. Na pewno wszystko wyolbrzymiam, jak zawsze...

Wysiadam, na drżących nogach obchodzę auto. Dzisiaj jest tak strasznie gorąco, że męczę się po dwóch pierwszych krokach. Cienka sukienka przykleja mi się do ciała jak nasmarowana klejem super-hiper-zajebiscie mocnym, W końcu staję po tej nieszczęsnej prawej stronie. Cała się krzywię i chowam twarz w dłoniach, żeby na to nie patrzeć. Jednak jest tak strasznie, jak zakodowałam sobie to w głowie.

*

- Sara?

Czuję jak ktoś klepie mnie po policzku., lecz to jak muśnięcie piórka. Prawie niewyczuwalne...

Potrzebuję byś mnie kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz