16. Zaopiekuję się Tobą, nawet gdy powodów brak...

2.2K 176 34
                                    

Moje powieki skrzypią. Nie żartuję. Skrzypią jak drzwi od starej szafy. Oczy powoli łapią ostrość i przyzwyczajają mnie do widoku sufitu. Nie mam pojęcia jaki to pokój, bo w każdym mam jasne ściany.

Teraz czas na zidentyfikowanie miejsc, gdzie spoczywają moje kończyny. Nogi mam jakoś w górze, a ręce wzdłuż tułowia. Głowa leży na czymś twardym i ciepłym. Słyszę oddechy. Dużo oddechów i zaczynam się rozglądać. Wiem już, że jesteśmy w mojej sypialni, na moim łóżku. Moje nogi wylegują się na Patryku, śpiącym tyłem do mnie, a głowa dopiero co odpoczywała sobie na brzuchu półnagiego Aleksandra. Z boku śpi Betka. Któreś z nich chrapie.

Tłucze mi w głowie i mam zatkany nos. W gardle sahara, nieprzyjemnie mnie drapie. Boli kiedy się poruszam. O nie, nie zniosę kolejnego dnia takiego, jak wczoraj.

Kwękam cicho i zwlekam się z łóżka, ale robię to w taki sposób, że schodzę z niego jak pies – na czworakach. Bardzo jestem ciekawa, która godzina, więc powoli, trzymając się ściany wracam do pionu. Kiedy odwracam się do nich, widzę, że śpią jak tłuste morsy na brzegu oceanu.

- Pić – wymrukuję wątle i sunę się do kuchni. Mam wrażenie, że ciągle jestem pijana, a obraz kręci się i skacze. Spoglądam na kuchenny zegar. Jeszcze nie jest tak późno bo dopiero wpół do ósmej. Pierwsze co robię, biorę szklankę i podstawiam ją pod kran. Słucham jak woda przyjemnie szumi, kiedy ją napełnia. – O kurde. – Podrywam się z miejsca i rozchlapując przeźroczystą ciecz, patrzę na zegarek. Wpół do ósmej?! Ja muszę do pracy! Oni, wszyscy muszą do pracy!

Jak burza wpadam z powrotem do sypialni i budzę ich krzykiem. Podrywają się tak gwałtownie, że Patryk spada z łóżka, ale nawet nie mam czasu się z tego śmiać, bo chwytam jakieś przypadkowe ciuchy i ruszam do łazienki. Prysznic trwa chyba dwie minuty, a kiedy wybiegam, słyszę tylko przekleństwa Beaty. Wchodzi zaraz po mnie. Wie co i gdzie, więc nawet nie zawraca mi głowy. Intensywnie szukam swojego telefonu, żeby zadzwonić do Daniela. Przecież jakoś musimy się dostać do Łodzi.

- Masz. – Olek mi podaje.

- W ogóle nie rozumiem dlaczego jesteście tacy spokojni – rzucam szybko. O ile ja z Betką siejemy panikę, o tyle oni siedzą na brzegu łóżka i mruczą coś cicho.

- Zdążymy, ja poprowadzę.

- Przecież ty jeszcze wydmuchasz!

- Nic nam nie będzie – mamrocze. – Ubierz się i chodź. – Obaj ruszają do wyjścia, a ja, zszokowana, patrzę za nimi. Beata wychodzi z łazienki. Daję jej swoją spódnicę i białą koszulę. Sama po raz pierwszy w życiu wbijam się do pracy w czarne marchewki. Do tego błękitna koszula i rozpuszczone, wilgotne włosy. Na makijaż nie ma czasu.

Koduję dom i wszyscy pakujemy się do samochodu.

- Wczoraj dzwonił... Daniel – Olek wymrukuje, kiedy już jesteśmy na głównej. – Kazał ci powiedzieć, że cały tydzień ma urlop.

- Też sobie moment znalazł – marudzę, zła. To będzie oznaczało wcześniejsze wstawanie i jeżdżenie autobusem.

- Powiedziałem mu, że dzisiaj pojedziesz z nami i w ogóle coś chyba mówiłem, że będziesz jeździć ze mną? – Na chwilę spogląda na mnie, sam w to nie dowierzając. Jest taki zaspany i rozczochrany, że dostałby mandat za sam wygląd.

- Nie przejmuj się. Ja ostatnią rzecz jaką pamiętam, to że poszłam nakarmić konia.

- No – Olek przytakuje. – I zasnęłaś sobie na trawie. Że też się nie boisz, że cię zdepcze?

Tak jakbym wtedy miała funkcję w mózgu, zwaną myśleniem.

- Ale zaprowadziliście go?

- Coś ty, ja się boję koni.

Potrzebuję byś mnie kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz