12. Próbować Cię, siedząc na koniu.

2.6K 184 6
                                    

Kolejne dni niczym się od siebie nie różnią. Przyłapuję się na tym, że zajmowanie się koniem przychodzi mi jakoś samo, automatycznie. Nie narzekam i nie płaczę, że muszę wstać godzinę wcześniej, żeby dać mu jeść. Wolałabym go wypuścić, ale niestety zanim przerobię alarm, do popołudnia musi siedzieć w boksie. Inaczej zapewne uaktywniłby czujniki i zaraz wydzwanialiby do mnie z ochrony.

Czasami rozmawiamy trochę. Rozumiem to, że nie może odpowiedzieć na moje pytania, ale chociaż mam kogoś, kto słucha. Mam komu opowiedzieć jak okropny sen miałam w nocy, lub że kawa nie smakuje mi tak dobrze jak zawsze. I przede wszystkim mam komu się wyżalić, że Igor nie dzwoni. Czekam, bo przecież nie odezwę się pierwsza. Tęsknię za nim, nieustannie myślę o jego oczach, ciepłym dotyku i tych wszystkich cechach, które tak mnie w nim kręcą.

Dobrze, że mam taki kawał istoty, jak moja Gadzina.

Wysiadam z samochodu Daniela, przygotowana na kolejny, ciężki dzień w pracy. Mam już dosyć tej ciągłej nagonki. Nie mam pojęcia kiedy w końcu się to skończy i razem z Beatą będziemy mogły w spokoju wypić kawę. Ledwo myślę o tym co mnie czeka, już zaczyna boleć mnie głowa. Otwieram drzwi i witam się z biegającymi ludźmi. Przystaję, zaskoczona, bo takiego ruchu tutaj jeszcze nie było. Bez przesady... To wygląda jak centrum Nowego Jorku w godzinach szczytu.

- Chodź, szybko. – Betka akurat wychodzi z naszego pokoju i wciąga mnie tam z powrotem, zanim sama spokojnie sobie wejdę.

- A tobie co? Też postanowiłaś wrzucić sobie piąty bieg i zadowolić Kaszaka?

- Urwę ci kiedyś język – denerwuje się. Ciągle trzymając mnie za łokieć, patrzy na zegarek. – Za niecałe dwadzieścia minut jest zebranie. Sara, kawa, ciastko, raz, raz. – Wypuszcza mnie i schyla się do szafki. Wyjmuje termosy, po dwa, raz po razie. Zastanawiam się co jadła na śniadanie, że ma tyle energii. Mi nawet nie chce się przestąpić z nogi na nogę.

- Sara!

- Już – mruczę. Ściągam swoją torbę i idę nalać wody do dwóch elektrycznych czajników. Dam radę, przecież nie zostawię jej z tym samej.

Powoli się rozpędzam. W torbie znajduję batona i po zjedzeniu go mam o wiele więcej siły. Bardzo szybko przygotowujemy stół w sali do zebrań. Zanosimy kawę, herbatę, filiżanki i ciastka.

- Mgiełka zostaje, Wrzesień, wyjazd – rzuca Kaszak zaraz po wejściu. Jak do psa, ale przecież mnie to nie dziwi. Nawet jestem rozbawiona bo Betka ma takie fajne nazwisko, że nawet ten wieloryb nie jest w stanie popsuć go wymową.

O ósmej trzydzieści w całej firmie zapada grobowa cisza. Żadnych odgłosów rozmów i tym bardziej stukania szpilek pracownic. W końcu mogę się zrelaksować – zrobić sobie kawę i zjeść przygotowane wcześniej kanapki. Jestem tutaj nikomu niepotrzebna i akurat teraz wyjątkowo dobrze mi z tym. Betka ma przerąbane bo musi nagrywać takie zebrania i potem je spisywać w protokołach. Poza tym dzisiaj nie widziałam tu Jolki, więc to moja przyjaciółka jest na każde zawołanie wieloryba. Najgorsza robota na świecie. Biorę się za poprawianie tekstu, otwieram przeglądarkę i czytam trochę o koniach. Wypadłoby wiedzieć coś więcej skoro Gad zadomowił się u mnie i tak pięknie wita mnie co rano swoim cichutkim rżeniem.

Gdzieś tak po godzinie z korytarza dobiegają do mnie dźwięki rozmów i odgłosy kroków. Po chwili drzwi się otwierają, a Beata wchodzi do środka. Szybko zamyka je za sobą i opiera się o ścianę.

- Spokojnie – mówię cicho, uważnie obserwując jak zamknęła oczy i próbuje uspokoić przyśpieszony oddech. – Aż tak źle?

- Daj spokój – prycha, podchodząc do mnie. Siada na brzegu biurka. – Kaszak ma humor jakby był pępkiem świata i próbuje udowodnić tym ludziom, że może wszystko.

Potrzebuję byś mnie kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz