Wiem, że Marcin jest w Polsce, konkretnie we Wrocławiu. We Wrocławskim szpitalu, na oddziale onkologicznym.
Mój Marcin ma raka.
I tępo siedząc w samochodzie i gapiąc się w okno, w kółko zadaje sobie te same pytania. Dlaczego mi nie powiedział? Jak bardzo jest chory? Czy wtedy, kiedy odjeżdżał już wiedział? Czy to dlatego tak bardzo się zmienił? Dlaczego kłamał? Dlaczego, do kurwy mi nie powiedział?!
- Możesz jechać szybciej? – beznamiętnym głosem pytam Nathaniela. Podróż do Wrocławia dłuży mi się niemiłosiernie. Ręce się pocą, lęk obezwładnia ciało. Tysiąc myśli i wszystkie są przy Marcinie, skutecznie odciągając mnie od tego, czego dowiedziałam się o Nathanielu wczoraj. W dodatku ta nieprzespana noc, obleczona ciszą, przerywaną tylko kilkoma słowami wypowiedzianymi ze strachem. Kilkoma łzami. Strachem, który zdołała odpędzić tylko jego bliskość. Wszystko bym dała, za to, żeby teraz też móc się tak mocno w niego wtulić.
Zamiast odpowiedzi, Nath ściska moją dłoń. Twarz ma kamienną, wzrok wbity przed siebie, skupiony na trasie.
- Naprawdę nic więcej nie wiesz?
- Nie – odpowiada miękko, z cierpliwością, mimo, że robi to chyba już setny raz. – Na miejscu wszystkiego się dowiemy. – Czuję jego ciepłe usta na moich palcach. – Będzie dobrze – mruczy. – Zobaczysz, że to nic poważnego... Jest młody, przecież ludzie z tego wychodzą.
***
- Glejak czwartego stopnia. – Gapię się na zdjęcie mózgu Marcina. Nic nie rozumiem. – Guz znajduje się w płacie czołowym. Jest rozlany, nieoperacyjny.
- Co to znaczy? Jest niegroźny? – Nathaniel ściska moją dłoń, ale nie patrzę na niego. Wpatruję się prosto w małe ciemne oczy starego lekarza. Siedzi w białym kitlu, naprzeciwko nas, dłonie powoli splata ze sobą. Jego czoło marszczy się, oczy śledzą powolne ruchy palców.
- To nowotwór złośliwy, proszę pani. Znajduje się w strategicznym miejscu, odpowiadającym za ważne funkcje życiowe, napływa na zdrowe tkanki...
- Wiem, mówił pan – przerywam mu. – Ale leczycie go, prawda? Wyjdzie z tego. – Nie biorę pod uwagę innej odpowiedzi niż twierdząca.
- Będę szczery. Przy guzach operacyjnych tego stopnia przeżywalność pacjenta wynosi rok, do dwóch lat. U Marcina operacja jest niemożliwa. Stosujemy radioterapię i chemoterapię. Na razie nie widać poprawy, ale też nie widać pogorszenia. Wszystko jest w normie, jednak trudno przewidzieć jak będzie rozwijał się guz, kiedy znów zacznie rosnąć i jak szybko. Musi pani zrozumieć. To nowotwór złośliwy.
- Chce mi pan powiedzieć, że... – Nie wierzę, to są jakieś żarty. Czuję jakby nagle ktoś odciął mi tlen. Ja śnię.
- Przykro mi. Taka jest diagnoza.
Ktoś wbija mi nóż w sam środek serca i kręci nim, boleśnie powoli. Trzęsą mi się ręce, paznokcie zatapiają się w ciepłej dłoni Nathaniela. Przed oczami ciągle mam twarz Marcina. Nie wierzę w to. Nie wierzę.
- Chodźmy – Nath mówi gdzieś z boku, z oddali. Czuję jak wyciera mi łzy. Nie jestem w stanie się ponieść. – Chodź kochanie.
- Ile? – Szybko patrzę na lekarza, sztywno nie ruszając się z miejsca. Kręci głową, sprawiając, że wybucham szlochem.
- Trudno powiedzieć...
- Ile?! – mimowolnie podnoszę głos.
- Miesiąc, dwa..
Jestem słaba, słaba jak paproch, rzucony na wiatr. Chcę się obudzić, nie mogę. Potrafię tylko łkać.
- W szpitalu jest dostępna pomoc psychologiczna...
CZYTASZ
Potrzebuję byś mnie kochał
RomanceSara mieszka w małej miejscowości, pod Łodzią Można by rzec, że materialnie ma wszystko bo pełne konto w banku, piękny dom Brakuje jej najważniejszego Kogoś, kto będzie ją kochał Tajemnicza przesyłka, to początek zmian, także nowej, przyciągającej...