18. Stan absolutnego zakochania.

2.4K 181 27
                                    

Przez tę całą delegację strzelam focha na swojego szefa, chociaż on zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy. Ciągle jest zabiegany, albo wcale go nie ma. Pełna determinacji, sępię od niego ten urlop na piątek, a on niechętnie, ale się zgadza. Chyba robi to tylko dlatego, że śpieszy się na jakieś spotkanie i chce mieć mnie z głowy. Dostaję wytyczne co do soboty i krzywię się, myśląc, że znowu będę musiała wciskać się w spódnicę i szpilki, zamiast siedzieć sobie w domu w szortach i w końcu zając się swoim koniem.

Co do wyjazdu z Igorem, moi przyjaciele wydają się cieszyć tym razem ze mną, chociaż Olek nie oszczędza mi straszenia, że wetrynarz mnie uprowadzi, albo że jakiś napalony góral mnie porwie. Twierdzi, że kto jak kto, ale on będzie mnie szukał. Bawią mnie te wyznania, ale znam go już na tyle długo, żeby wiedzieć, że nie warto traktować tego na poważnie.

Z Igorem umawiam się na osiemnastą, u mnie. Chciałam, żeby po mnie przyjechał, ale powiedział, że ma mnóstwo załatwień w klinice, więc wracam autobusem. Na spokojnie jem kilka kanapek, i pakuję ostatnie rzeczy. Dzwonię do Daniela i upewniam się czy pamięta, że ma przyjść i nakarmić mojego konia. Całe szczęście, że zgodził się zająć nim przez cały weekend i będzie miał oko na dom, w przeciwnym razie nie wiem co bym zrobiła.

Czekając na Igora, idę pod boks. Ciche rżenie przyprawia mnie o uśmiech. Przyzwyczaiłam się do tego jak do kawy i papierosów. To końskie powitanie stało się częścią codziennej rutyny.

- Będziesz tęsknił? – pytam, czule gładząc go po nosie. Z kieszeni wyciągam batonika i ze śmiechem odsuwam się kiedy próbuje złapać go chrapami. Zostawiam mu jedną kostkę, kładę ją na dłoni tak, jak uczył mnie Marcin i uśmiecham się szeroko kiedy ściąga ją i pochłania. Patrzę na niego w milczeniu, lekko głaszcząc po głowie. Odczuwam delikatną ekscytację na myśl o tej wycieczce, ale też trochę się boję bo naprawdę dawno wyjeżdżałam gdzieś dalej. Słyszę samochód i odgłos klaksonu. Jeszcze raz uśmiecham się do Arbuza i wracam do domu.

Igor wita mnie uśmiechem i pocałunkiem, bierze moją torbę i wrzuca ją do bagażnika. Czeka, aż pozamykam wszystko i usiądę obok niego. Jest prawie dziewiętnasta, kiedy ruszamy w drogę. Kiedy patrzę na niego, widzę, że jest szczęśliwy. Wesoły, potargany, niczym nastolatek, który wyrwał się z domu i rusza w swoją pierwszą podróż.

Po jakiejś godzinie boli mnie brzuch i cała twarz od śmiechu, a gardło mam zdarte od śpiewanych piosenek. Nie wiem czego on najadł się przed wyjazdem, ale to wulkan energii. W końcu jestem tak zmęczona, że żadna siła nie powstrzymuje mnie przed tym, żeby zasnąć.

***

Budzi mnie bliżej niezidentyfikowany hałas, ale kiedy otwieram oczy, domyślam się że były to drzwi od samochodu. Oparcie mam opuszczone, więc z grymasem podnoszę się do pozycji siedzącej. Boli mnie szyja, a w głowie nieprzyjemnie tłucze. Dookoła panuje ciemność, dostrzegam tylko rozświetlone okna jakiegoś domku przy którym zaparkowaliśmy. Igor otwiera drzwi od mojej strony, sprawiając, że od razu kieruję ku niemu swoje zaspane oczy.

- Obudziłem cię? – Wygląda na rozczarowanego. – Chodź, skarbie. – Wyciąga do mnie dłoń, za którą zaraz chwytam. Nie mogę powstrzymać uśmiechu, kiedy nazywa mnie w ten sposób. Czuję się wyjątkowa. Prostuję kości, a on mocno przytula mnie do siebie i nosem łaskocze szyję. Chichoczę cicho.

- To tutaj?

- Tak to nasz domek. – Bierze na ramiona nasze torby i łapie mnie za rękę. Ruszamy do budynku.

Okazuje się, że na parterze jest bar za którym stoi mężczyzna i nalewa kolejki dwóm innym, siedzącym na stołkach. Z głośników sączy się spokojna muzyka, a przy drugiej ścianie, na prawo stoi kilka brązowych, masywnych stolików i dużych krzeseł w tym samym kolorze. Są tutaj tylko te trzy osoby, a ja szukam na ścianie zegarka, bo jestem ciekawa która jest godzina. Pierwsza w nocy.

Potrzebuję byś mnie kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz