2. Stan przedzawałowy.

3.8K 271 43
                                    

Otwieram oczy i przeciągam się w łóżku. Mruczę przy tym i wzdycham, jak co rano w weekend. Prawda jest taka, że jestem szczęśliwa, kiedy jestem wyspana. Można, więc szybko się domyśleć, że weekend to dla mnie oaza szczęścia.

Podchodzę do szafy z ciemnego drewna i wyciągam z niej czyste ubrania. Spoglądam w lustro, szybko przeczesuję blond włosy do ramion i przez kilka sekund wpatruję się w swoje odbicie. Lubię te zielone tęczówki, które zmieniają barwę zależnie od pory dnia. Uśmiecham się, zaglądam jeszcze przez okno i widząc, że pogoda mnie nie rozczarowała, zakładam t-shirt i szorty. Będzie gorąco. Uwielbiam gorąco. Podczas gdy inni się duszą i sapią, ja ładuję akumulatory. Czerpię ze słońca pełnymi garściami, żeby wystarczyło mi na zimę. Jest dziesiąta rano. Ruszam na korytarz i otwieram szerokie, oszklone drzwi, z zachwytem przygotowując się... Czy ja przed chwilą myślałam o tym, że kocham gorąco? - Szybko zamykam drzwi i sapię dziko bo duchota panująca za nimi, jest nie do wytrzymania.

– A dopiero dziesiąta – przerażona, mówię do siebie. Dobra kocham gorąco, ale na Boga, nie duszno! To różnica.

Bez przekonania wychodzę na zewnątrz, pilnując, by domknąć drzwi. W domu temperatura jest idealna i nie mam zamiaru tego zmieniać. W razie czego mam klimę.

Moje bose nogi stąpają po idealnie gładkim, jasnym drewnie. Omiatam wzrokiem powierzchnię tarasu i leżaki z miękkimi poduszkami. Wszystko stoi jak należy i wszystko jest czyste.

Schodzę po schodach, składających się z dwóch, szerokich stopni i uśmiecham się leciutko, witając świergot ptaków. Nikt, absolutnie nikt nie zakłóca mi tutaj życia. Mój dom stoi na samym końcu jednej z czterech ulic w Gałkówku – miejscowości w której mieszkam. Kiedy jestem na tyłach, tak jak teraz, na lewo mam liściasty las, odgrodzony solidnym ogrodzeniem, na wprost, w odległości około siedemdziesięciu metrów stoi murowana stodoła, a po prawo murowana zabudowa z szeregiem pomieszczeń gospodarczych. To wszystko zamyka ten plac w kwadracie, tworząc jakieś osiemnaście arów podwórka. Jest czysto i schludnie, a grunt pokrywa tylko zielona, piękna trawa.

Idę tam. Wilgoć pieści mi stopy. Normalnie, o tej porze nawet w cieniu nie byłoby tu rosy, ale mam zraszacze, które co godzinę dbają o odpowiednie nawilżenie. Mój trawnik to takie oczko w mojej głowie, jest idealny. Równo skoszony, bez żadnych niepotrzebnych chwastów czy nawet gałązek, na które mogłabym się nadziać podczas spaceru. Sołtys naszej wsi już nieraz mnie przeklął, że marnuję wodę, zwłaszcza, że już dawno spadł jakikolwiek deszcz, a ja po prostu nie wyobrażam sobie, żeby ten idealny trawnik wysechł. Nie i już.

Odwracam się i przechodzę obok domu, na przednią cześć podwórka. Tutaj też jest dużo miejsca, bo budynek oddalony jest od drogi jakieś pięćdziesiąt metrów. Wszystko trawa. Idealnie miękka, zielona i świeża. Od strony mojego jedynego sąsiada rośną wysokie tuje, zapewniając mi cenną prywatność. Na środku placu stoi jedna, duża brzoza z cieniutkimi gałązkami, jak u wierzby płaczącej. Toleruję ją i te jej gałązki, bo daje mi cień.

Cień jest cenny dla idealnego trawnika.

Kiedyś mama miała tutaj ogród z kwiatami. Ja ich nie sadzę. Po pierwsze nie potrafię o to dbać, po drugie wiąże się z nimi za dużo wspomnień. Przypominam sobie Betkę i jej niedorzeczną propozycję posiadania psa. Włos mi się jeży na głowie, kiedy pomyślę, że mógłby wykopać dziurę w moim doskonałym trawniku. Chyba bym oszalała!

Widząc otwartą bramę, od razu wkurzam się na siebie, bo okazuje się, że jej nie zamknęłam i tym bardziej nie zakodowałam. Co z tego, że cały dom jest pod alarmem, skoro ja nie zachowuję podstawowych zasad bezpieczeństwa? Nie wiem kiedy w końcu się nauczę, chyba wówczas, kiedy ktoś mnie okradnie. Nie oszukuję się. Taki dom i bezbronna ja na końcu wsi, to chrapka dla złodzieja.

Potrzebuję byś mnie kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz