30. Zamorduję wszystkich typów, przez których ona mnie nie chce

2.6K 188 9
                                    

Mało snu powoduje u mnie beznadziejny humor. Snuję się z kąta w kąt, rzucając Danielowi smętne spojrzenia. On raz na jakiś czas coś zagaduje, ale za bardzo nie ciągnę tematu. Nie chce mi się nawet sprzątać co jest jakimś totalnym wyjątkiem. Przecież uwielbiam porządek, a dziś nawet te śladowe ilość kurzu na szafkach mnie nie ruszają.

Sięgam po zaparzoną kawę i dwa przygotowane batoniki. Chcę usiąść w kuchni, przy oknie, ale rezygnuję z tego kiedy myślę o Arbuzie. Ruszam do sypialni po ciepły sweter, który naciągam na ramiona. Wychodząc spoglądam na siebie w korytarzowym lustrze. Worki pod oczami mam wielkości talerzy ufo.

Siadam na tarasie, a kawę stawiam obok, na ziemi. Chłodny wiatr uderza w moje włosy i plącze nimi na lewo i na prawo. Krzywię się, widząc zeschnięte liście, spadające na cały plac. Szykuje mi się sprzątanie.

- Nie mógłbyś żreć jeszcze liści? – pytam swojego zwierzaka, kiedy przychodzi się przywitać. Odłamuję mu kawałek batona i podaję. Wciąga go jak odkurzacz. Beznamiętnie gapię się w jeden punkt, ignorując jego trącania nosem. Kiedy jednak muska mnie w policzek, odsuwam się i mierzę go karcącym spojrzeniem. Dawno był czesany i w ogóle nie czyściłam mu kopyt. – Okropna ze mnie pańcia, co? – pytam i odpalam papierosa.

Nie mam na nic siły. Praktycznie całą noc nie spałam, na przemian płacząc i przeklinając ze złości. Kiedyś śmiałam się z ludzi zaślepionych miłością, a tymczasem sama pokazałam co potrafię. Katastrofa. Wraz z kolejnymi, wylanymi łzami, to bolało coraz mniej. W końcu moje oczy zbuntowały się od ciągłej wilgoci i dały sobie spokój. W głowie w kółko wałkowałam to samo – głupia, głupia, głupia. I pomyśleć, że przyszedł do mnie, po tym jak żona wywaliła go na zbity pysk. I co? Mieszkałby ze mną i ciągle mnie kłamał? Jak w ogóle mogłam nawet pomyśleć o tym żeby mu wybaczyć?! A Nathaniel i Daniel? Czy jestem na nich zła? Dzięki nim zobaczyłam prawdziwą twarz mojego byłego chłopaka. Nawet jeśli byłam, to ta złość zgubiła się w ogromie rzeczy które zrobił mi Igor... albo zamierzał zrobić. A gdyby spotkał mnie tak zupełnie samą? Czy wtedy potrafiłby mnie skrzywdzić?

- W sumie, mam prawie dwadzieścia cztery lata, a zachowałam się jak piętnastolatka – mówię do Arbuza, który stoi na końcu tarasu, w bezpiecznej odległości od dymu tytoniowego. – Wydaje mi się, że w tym wieku człowiek powinien już mieć jakąś namiastkę mądrości życiowej, nie sądzisz? – Olewa mnie, ślini balustradę. – Ej! – wołam i macham na niego ręką, a on potrząsa głową. – Nie wolno tego psuć. – Grożę mu, ale gapi się w las. Jak zawsze za bardzo nie obchodzi go to, co mówię.

Mam ochotę się przejść, a od jakiegoś czasu chodzi za mną pokusa wyprowadzenia mojego konia na spacer, niczym przerośniętego doga. Zapinam mu smycz, głaszczę go po nosie i ruszamy w stronę stodoły. Bez problemu przechodzimy przez bramę, najpierw ja, potem on. Trochę się rozpędza, ale pociągnięcie wystarczy, żeby go pohamować. Owijam sobie koniec smyczy o dłoń i mocniej otulam się swetrem. Pluję, bo włosy włażą mi do ust. On zaciekawiony rozgląda się dookoła i strzyże uszami. Uśmiecham się pod nosem. Wygląda na to, że faktycznie wychodzimy na spacer. Wyobrażam sobie miny ludzi, kiedy zobaczyliby nas tak na ulicy, na pewno staliby w swoich furtkach.

Idziemy sobie tak powoli i nic się nie dzieje. On czasem skubnie trawę, na co mu pozwalam, czasem wącha jakiś samotny krzaczek i próbuje liści. Raz nawet czochra się o małą brzozę co znoszę ze spokojem. Kiedy już mamy zawracać, z lasu wyskakuje wystraszona sarna i to sprawia, że mój koń zrywa się z miejsca. Nie wiem skąd mam w sobie tyle opanowania, że sama nie zaczynam panikować, tylko kilkakrotnie szarpię go za smycz i cmokam. Po chwili stoi, tylko nerwowo przebierając nogami. Łapię go za kantar i głaszczę po głowie.

- Już dobrze – mówię czule. Nie czułam strachu, czy zdenerwowania. Nic. Zupełnie opanowana, tak jakby ta wczorajsza akcja wycisnęła ze mnie wszystkie emocje. Przez myśl mi nawet przechodzi, że może sama nauczyłabym się na nim jeździć. Wystarczyłoby utrzymać się w siodle. A co jeśliby tak się zerwał? Nie mam pojęcia jak uspokoić go, siedząc na jego grzbiecie. – Że też ten mały dupek nie potrafił zrobić niczego do końca. – Kręcę głową i zawracam w stronę domu. Igor – jak ja mogłam polecieć na kogoś takiego? Nawet w seksie był jak przekuty balonik.

Potrzebuję byś mnie kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz