Noc meteorytów 2

1.2K 39 7
                                    

Było kilka minut po szesnastej. Adriana i Bartosz siedzieli na stogu słomy. Chłopiec starał się przekonać swoją dziewczynę do tego, że powinna wrócić z ojcem do domu. Ada nie chciała tego słuchać.
- Bartek, może zamieszkałabym w tym pałacu, który stoi po drugiej stronie jeziora... Nosiłbyś mi jedzenie, co? - powiedziała całkowicie poważnie.
- Byłabyś jak szlachcianka - zaśmiał się.
- Czemu tak mówisz?
- No, bo w średniowieczu to właśnie szlachta mieszkała w pałacach...
Adriana uśmiechnęła się.
- Byłbyś moim rycerzem...
- No... Byłbym - rzekł wkładając sobie do ust kawałek słomy. - Cholera! Wujek! - rzekł Bartek widząc jeep Janka zjeżdżający z drogi pod sam stóg. - Schyl się...
- Bartek! Widziałem cię! - krzyknął Janek. - Miałeś mi pomagać w garażu, i co?! Złaź na dół! Bartosz!
Chłopiec przestraszył się. Dobrze wiedział, że wujek ma słabe nerwy i mocną rękę.
- Ada, schodzimy... Ich jest trzech... Otoczyli stóg dookoła. To koniec...
- Wcale nie... - zacięła się.
- Daj rękę. Pomogę ci zejść...
- Nie! - zawołała.
- Adriana! Schodź stamtąd natychmiast! - krzyknął Andrzej. - Nie przyjedziesz już więcej do cioci Danieli! Nie ma opcji!
Dziewczynka zdenerwowała się. Rzuciła w stronę ojca wrogie spojrzenie.
- Oczywiście, że przyjadę. Jestem już prawie dorosła! - zawołała podnosząc głowę zza snopka.
- Bartek! Masz trzy sekundy, żeby zejść na dół! W przeciwnym wypadku inaczej będziemy rozmawiać! - odezwał się Janek. - Raz! Dwa!
- Schodzę... I tobie radzę zrobić to samo... - rzekł chłopiec zwracając się do przyjaciółki. - Wujku! Schodzę!
- No! - odparł Janek.
Chłopiec ostrożnie zszedł ze stoga. Wujek czekał na niego na dole. Chwycił chłopca za ramię.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknął zdenerwowany. - Jeśli myślisz, że możesz sobie chodzić, gdzie chcesz i kiedy chcesz, to się grubo mylisz! Nie będę tolerował czegoś takiego! Dociera to do ciebie czy mam ręcznie wytłumaczyć?!
- Dociera - rzekł chłopiec.
- Do auta... Ale biegiem!
Bartosz spuścił nisko głowę, po czym podszedł do jeepa. Oparł się plecami o bok auta.
- Ada! Nie wygłupiaj się! Zejdź stamtąd, natychmiast! - krzyknął Szymon. - Wejdę po nią... - dodał.
Zaczął wspinać się po równych snopkach. Dziewczynka przestraszyła się. Zaczęła schodzić ze stogu. Andrzej wyszedł jej naprzeciw. Podał córce rękę, pomógł jej zejść.
Adriana udała skruszoną. Pochyliła nisko głowę.
- Potrzebny był ten cały cyrk? - rzekł Andrzej patrząc na córkę.
Małolata podniosła wzrok na ojca, po czym pchnęła go na stóg. Sądziła, że Andrzej upadnie na ziemię, co jej da możliwość ucieczki. Pomyliła się. Mężczyzna nie stracił równowagi. Chwycił córkę za łokieć.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął zdenerwowany. - Kto się tak zachowuje jak ty?!
- Nie chcę wracać z tobą do domu! -wydarła się.
- Nie chcesz, ale wrócisz! Jutro masz egzamin! Chcesz nie przejść do następnej klasy?! Chcesz powtarzać rok?!
- Tak! Może wtedy twoja suka nie będzie mnie uczyła matmy!
Andrzej zamachnął się. Omal nie uderzył córki w twarz. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Zaciągnął córkę do samochodu. Usiadł obok niej na tylnim siedzeniu.
Ada zmarszczyła brwi. Była obrażona na ojca, na wujka, na Bartka, na cały świat.
Zacisnęła powieki. Rozpłakała się.

Ojczym od matematyki 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz