Marcel i Nikodem siedzieli na ławce przed domem. Nudziło im się.
- Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą Misia i Monsterka... - odezwał się dziesięciolatek. - Ciekawe, o której tata po nas przyjedzie...
- O, jedzie! - zawołał Nikodem podnosząc się z ławki.
Chłopcy podbiegli do furtki. Szymon pogłaskał obydwu.
- Cześć tata! - zawołał Marcel. - I mama została w szpitalu? Kiedy wyjdzie?
- Nie wiemy jeszcze... Najpierw musi mieć porobione różne badania... Babcia z dziadkiem są w domu?
- No, są! Tata, jakbyś nie zauważył, byliśmy z Macelem u fryzjera! - odezwał się Nikodem.
- Widzę... Zaraz inne z was chłopaki! - odparł z uśmiechem. - Jestem głodny jak wilk. Co na obiad?
- Pyrki i mielone! - zawołał Nikodem. - My z Marcelem już jedliśmy!
- No, dobrze...
Szymon wszedł do domu rodziców. Danuta i Franciszek siedzieli przy kuchennym stole. Na widok syna, kobieta prędko podeszła do kuchenki. Nałożyła Szymonowi obiadu.
- Co z Lusią? Co lekarz jej powiedział? - spytała.
- Nic nie mówił - odparł Szymon myjąc ręce w nad zalewem.
- Jak nic nie mówił? Musiał coś powiedzieć. Ma anemię?
Szymon kiwnął głową.
- Czy ta dziewczyna nie może za siebie? Jest w ciąży! Powinna się zdrowo odżywiać!
- Mamo, Lusia dba o siebie... Po prostu jej organizm słabo przyswaja żelazo...
- Dba o siebie? Ile razy w tygodniu pije sok z buraków?
- Sok z buraków? - zdziwił się.
- Macie wyciskarkę do warzyw?
- Mamy...
- Lusia powinna robić sobie soki warzywne... Nieważne! Wy, młodzi wszystko wiecie lepiej! A potem wychodzą anemie i inne choróbska! Ale nic się nie martw, synku... Ja się zajmę Danielą.
Szymon usiadł przy stole naprzeciw ojca.
- Co mama chce zrobić? - spytał spoglądając na Danutę.
- Powiedzmy, że codziennie będę jej dostarczać do szpitala świeżo wyciśnięty sok z buraków. Do tego powinna pić herbatę z majowej pokrzywy.
- Od kiedy z mamy taka znachorka?
- Jedz i nie dyskutuj, bo zamarznie ci obiad na tym talerzu...
- Jem, jem... - odpowiedział. - Sprawdzi mama, czy chłopcy są na podwórku?
Danuta spojrzała przez okno.
- Stoją pod samochodem... Chyba śpieszy im się do domu... A, właśnie, Szymon... Nie myślałeś o tym, żeby przeprowadzić się tutaj? Mielibyście bliżej do szkoły i do Lusi do szpitala... Dom stoi pusty. Aż żal patrzeć.
- Wstawiłem do Internetu ogłoszenie... Może uda się wynająć ten dom jakiejś rodzinie.
Danuta zrobiła się czerwona ze złości. Spojrzała na męża.
- Franek, czy ty to słyszysz?!
- Ma rację. Po co dom na stać pusty? - rzekł Franciszek.
- Szymon... Ja się nie zgadzam, żebyś wynajmował komuś ten dom! Absolutnie! Nie!
- Mamo, to mój dom i mogę z nim zrobić, co chcę. Mogę go nawet sprzedać.
- Nie, no teraz to po prostu przeginasz! To my z ojcem harowaliśmy latami, żeby postawić ci dom koło nas, a ty chcesz go sprzedać?!
- Nie chcę... Mamo, szanuję to, co dla mnie zrobiliście... Nie sprzedam tego domu... Ale nie wprowadzę się tutaj. Może kiedyś Nikodem albo Marcel, albo inne z moich dzieci tu zamieszka... Ale póki co, dom stoi pusty... Po co ma stać pusty?
- Bo Zajezierza wam się zachciało!
- Danka, daj się chłopakowi najeść w spokoju - odezwał się Franciszek.
- Nie odzywaj się! To wszystko twoja wina! Pozwoliłeś im zamieszkać w Zajezierzu to teraz masz! Przypominają sobie o dziadkach tylko wtedy, kiedy nie mają z kim dzieci zostawić!
- Danka! Czy tobie na starość rozum odjęło? - odezwał się Franciszek. - Jak możesz mówić Szymonowi takie rzeczy? Chłopak stara się jak może. Ma rodzinę i pracę. Ma własne życie i obowiązki. Nie może być na każde twoje widzimisię. A to, że raz na jakiś czas zajmiesz się wnukami, to dla ciebie krzywda? Z kim chłopak ma zostawić chłopaków jak nie z babcią?!
- Nie jest mi krzywda! Ale chciałabym, żeby częściej nas odwiedzali. Nie raz do roku i to tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują!
Franciszek wstał od stołu. Spojrzał na przygaszoną minę syna.
- Nie słucham matki, bo nie wie, co mówi - rzekł. - Kto cię zawiózł do sanatorium? Chłopak cztery godziny jechał samochodem w jedną stronę! A dwa tygodnie później po ciebie pojechał! Z tego, co wiem, Daniela zrobiła dla nas wtedy obiad, ale ty stwierdziłaś, że nie skorzystasz z jej zaproszenia, bo jesteś zmęczona!
Danuta odwróciła się plecami do męża. Szymon podniósł się z krzesła.
- Na mnie już czas... Mam w domu ekipę budowlaną... Dziękuję za pyszny, rodzinny obiad. Było naprawdę bardzo miło - rzekł spoglądając na ojca.
Podszedł do Franciszka. Uścisnął mu rękę. Po chwili zbliżył się do matki. Ucałował ją w policzek.
- Mama wie, jak wygląda wajcha do zmiany biegów?
- Wie, wie! A co? - odparła.
- I wie mama, gdzie się wrzuca, który bieg?
- Wie. Przecież mam prawo jazdy. O co ci chodzi, Szymon?
- Niech mama wrzuci na luz - odparł, po czym szeroko się uśmiechnął.
Danuta klepnęła syna w policzek.
- Ty łobuzie - odezwała się.
- Jadę... Chłopaki już pedałują... Pa!
- Pa! - odpowiedziała Danuta.
Szymon wyszedł z domu. Danuta obserwowała przez okno, jak mężczyzna mówi coś stojącym przy aucie chłopcom. Po chwili dzieciaki ruszyły w stronę werandy. Pożegnały się z babcią i dziadkiem.
Franciszek i Danuta zostali sami w domu. Kobieta przysiadła się do męża. Spuściła głowę na dół.
- Ja tylko bym chciała, żeby nasze dzieci mieszkały tutaj, za płotem... - westchnęła.
Franciszek uśmiechnął się.
- Pogódź się wreszcie z tym, że twój syn jest już dorosły i ma własne życie...
- Godzę się, godzę! Tylko mi to nie wychodzi! - odpowiedziała spoglądając w okno.