Dzieciaki dawno już spały każde w swoim łóżku. Daniela i Szymon siedzieli na tarasie. Obserwowali niebo.
- Naprawdę chcesz ich budzić? - odezwała się Lusia.
- Pewnie, że tak. Nie codziennie z nieba spada deszcz meteorytów. Widziałaś, jak się Nikodem ucieszył? Chyba by się na mnie obraził, gdybym go teraz nie obudził.
- Nikodem jakiś taki odmieniony wrócił z tego szpitala.
- No, zauważyłem, że go nosi - zaśmiał się Szymon. - Zastanawiam się, czy mi tam w tym szpitalu dzieciaka nie podmienili.
- Jedziesz jutro do szkoły?
- No, tak... Ale urwę się szybciej. Na dwunastą będę w domu. Weźmiemy chłopaków na wycieczkę rowerową. Co?
- Myślisz, że Marcel da radę po ostatnim laniu wsiąść na rower?
- Lusia, błagam cię. On się popisuje.
- Nie wydaje mi się - odpowiedziała marszcząc brwi.
Szymon uśmiechnął się. Spojrzał w niebo. Ujrzawszy pierwszą spadająca gwiazdę, objął żonę ramieniem.
- Leć po nich... - szepnęła biorąc do ręki kubek z zimnym już kakao.
Szymon podniósł się z ławki, po czym poszedł obudzić chłopców. Po chwili Marcel i Nikodem wyszli na taras. Obaj byli zaspani. Wskrobali się na drewnianą balustradę. Szymon wyniósł z domu niezbyt gruby kocyk po czym opatulił nim obydwu synów. Sam, usiadł obok małżonki na ławce.
- Ja tam nic nie widzę - rzekł Nikodem wpatrując się w niebo. - A ty, Marcel?
- Cicho... Tam jest! Widzę! - krzyknął Marcel. - Jacie nie mogę! Mama, widzisz?!
- Widzę...
Nikodem zeskoczył z balustrady. Podbiegł do Szymona.
- Tata, pokaż mi spadającą gwiazdę - powiedział.
Szymon posadził syna na kolanach. Uniósł prawą rękę do góry.
- Spójrz... Widzisz taką jasną kreskę tam, na niebie? - spytał.
- Widzę... To jest spadająca gwiazda?
- Tak... O, spójrz! Nad nią jest nastepna!
- Widzę! Marcel, widzisz?! - zawołał Nikodem spoglądając na brata.
- Tak... Jak dorosnę zostanę astronomem, a ty Niko?
- Ja też - odpowiedział jedenastolatek. - Tata, a ty jak byłeś mały to kim chciałeś zostać?
- Strażakiem - odpowiedział Szymon .
- A dlaczego strażakiem? - zainteresował się Marcel.
- A, bo jak byłem mały to uwielbiałem bawić się ogniem...
- Szymon, nie gadaj im takich rzeczy, bo podchwycą... - odezwała się Daniela.
- Zaraz nie podchwycą... Jak miałem siedem, czy osiem lat znalazłem zapałki na polu sąsiada.
- Uuu! Już się boję! - zawołał Nikodem.
- I słusznie... Chciałem koniecznie nimi coś podpalić, ale nie miałem za bardzo pomysłu, co...
- I co podpaliłeś? - dopytywał się Nikodem.
- No, stóg - rzekł Szymon wprawiając zarówno żonę jak i obuwu chłopców w zdumienie.
- Chyba żartujesz - odezwała się Daniela.
- Właśnie, że nie... Zrobiłem to.
- Ło, to babcia musiała być zła na ciebie - rzekł Nikodem spoglądając na ojca z podziwem.
- Nie była...
- Jak nie?
- Babcia nie wie, że to ja podpaliłem ten stóg...
- A dziadek? - spytał Marcel.
- Dziadek też tego nie wie... Jak zobaczyłem ogień, wystraszyłem się i pobiegłem do domu. Powiedziałem rodzicom, że widziałem, jak takich dwóch chłopaków z sąsiedztwa podpaliło stóg...
- Szymon, nie wierzę... - szepnęła Daniela. - Jak mogłeś?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- I babcia z dziadkiem do dzisiaj nie wiedzą, że ty to zrobiłeś, tato? - odezwał się Nikodem.
- Nie...
- To muszą się dowiedzieć... Ja im to powiem...
Marcel zeskoczył z balustrady. Podszedł do Nikodema wciąż siedzącego na kolanach u ojca. Uśmiechnął się do brata.
- Już myślałem, że ty to nie ty... Że zjadł cię jakiś Monster i się teraz za ciebie podaje... Ale teraz widzę, że to naprawdę ty, Niko... To nasz Niko... Nasza papla, która wszystko wypapla!
- Nie wypapla... - rzekł Szymon. - Nikodem, masz nie mówić o tym ani babci ani dziadkowi. Zrozumiano?
- Zobaczę.
- Jakie "zobaczę"? Nie ma żadnego "zobaczę" - powiedział Jasiński czochrając syna po włosach.
- A tak w ogóle to jest prawie trzecia w nocy, a tata idzie jutro do pracy. Proszę bardzo! Dzieci wracają do łóżek. Raz, dwa - odezwała się Daniela.
Marcel i Nikodem popędzili na górę. Daniela chwyciła męża za obydwie ręce, pomogła mu wstać z ławki, po czym zaciągnęła go do sypialni.