Jabłkowe żelki

1.1K 31 0
                                    

Marcel pobiegł do łazienki. Umył buzię i ręce pachnącym mydełkiem. Wyciągnął z szafki żel do włosów, po czym ułożył sobie na głowie wielkiego irokeza.
- Mamuś! - zawołał wybiegając z łazienki. - Ale by było, jakbym tak poszedł do szkoły na rozpoczęcie roku!
Daniela siedziała na kanapie z pochyloną nisko głową. Na widok syna, zmusiła się do uśmiechu.
- No, wszystkie dziewczyny oglądałyby się za tobą, mój przystojniaku - powiedziała.
Chłopiec podszedł do mamy. Przytulił ją.
- Mama, dlaczego jesteś smutna? - spytał.
- Skarbie, nie jestem smutna - odpowiedziała. - Troszkę boli mnie głowa... Ale za moment mi przejdzie... Zawołaj Nikodema. Na jedenastą jesteście umówieni do fryzjera...
Chłopiec pobiegł na górę. Wszedł do pokoju brata. Nikodem siedział przy biurku. Rysował stację kosmiczną.
- Co robisz? - rzekł Marcel podchodząc do brata.
- Rysuję sobie... - odparł jedenastolatek.
- Niko, bo mama kazała cię zawołać...
Nikodem przewrócił oczami, po czym zamknął blok. Wstał z krzesła. Wsunął je pod biurko.
- Okej - rzekł. - Tylko wezmę trochę kasy...
Marcel uśmiechnął się. Zbiegł na dół po schodach. Przez uchylone drzwi od łazienki ujrzał matkę klęczącą przy sedesie. Kobieta trzymała się obydwiema rękoma za brzuch.
- Idę po tatę - rzekł chłopiec odwracając się na pięcie.
- Marcel! Wróć się! - zawołała. - Ani mi się waż mówić o tym tacie! Słyszysz?
- Słyszę, ale powiem! - odpowiedział, po czym pobiegł w stronę drzwi.
Szymon rozmawiał z jednym z budowlańców. Pozostali trzej mężczyźni zalewali fundament.
Chłopiec nieśmiało podążał w stronę ojca.
- Dziesięć lat robię w tym fachu i powiem ci, że jakbym kiedyś miał stawiać sobie dom, postawiłbym dom drewniany - rzekł ciemnowłosy mężczyzna.
Marcel stanął przy ojcu. Szymon położył chłopcu rękę na ramieniu.
- Może kiedyś postawisz, co? - rzekł Jasiński.
- Na razie się nie zanosi... Wziąłem kredyt na firmę... Sam rozumiesz... Trzeba zainwestować, żeby potem zarabiać... Chyba dzieciak ma do ciebie sprawę. Idę zobaczyć, jak tam chłopakom idzie robota...
Mężczyzna poszedł do stojącego przy betoniarce dwudziestolatka.
Szymon spojrzał na Marcela. Dostrzegł, że chłopiec jest spięty i podenerwowany.
- Co Marcelek? Chciałeś mi o czymś powiedzieć? - spytał.
- No, chciałem...
- Chodzi o Nikodema?
- Nie. Chodzi o mamę...
Szymon zmarszczył brwi.
- Co tam? Mów śmiało.
- A nie pomyślisz o mnie, że jestem kapusiem?
- Marcel, nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz kapusiem... Jesteś mądrutki i wiesz, że są takie sytuacje, o których trzeba tacie powiedzieć... Zgadza się?
Chłopiec skinął lekko głową.
- Nie chcę, żeby mama jechała z nami do fryzjera...
- Marcelek, po jutrze szkoła... Chcesz iść na rozpoczęcie roku z takim irokezem na głowie?
Malec uśmiechnął się.
- Nie o to chodzi...
- Więc o co?
- Tatuś, bo ja się boję, że mamie się coś stanie... - wyznał.
Szymon przykucnął przy chłopcu. Spojrzał mu w oczy. Uśmiechnął się do niego.
- Skąd ci to przyszło do głowy? Hej, smyku... Głowa do góry...
- Ale mama siedziała na podłodze w łazience, przy ubikacji - wyznał.
Szymon zmarszczył brwi.
- Mama powiedziała, że mam ci o tym nie mówić...
- Bardzo dobrze, że mi o tym powiedziałeś - odparł mężczyzna. - Chodź, idziemy do domu sprawdzić co z mamą.
Marcel pobiegł przodem. Otworzył przed Szymonem tarasowe drzwi.
Gdy mężczyzna wszedł do salonu, Daniela malowała sobie usta czerwoną szminką. Była gotowa do wyjścia z domu.
- Nikodem, jedziemy! - zawołała.
Szymon popatrzył na małżonkę ze zdumieniem. Oparł się plecami o drzwi.
- Niko! Ile można na ciebie czekać?! - zawołał spoglądając w stronę schodów.
Po chwili Nikodem zbiegł na dół. Miał na głowie czapkę z daszkiem, a na jednej ze szlufek jego jeansów zawieszony był świecący breloczek.
- Chłopaki, proszę do samochodu. Raz, dwa! - rzekł Szymon biorąc do ręki leżące na stole kluczyki od BMW.
- Szymon, ja sama z nimi pojadę - odezwała się Daniela.
- Nie ma mowy... Dlaczego mi nie powiedziałaś, że źle się czujesz? Co? Od kiedy źle się czujesz?
- Szymon, to nic takiego...
Mężczyzna otworzył tarasowe drzwi. Wypuścił żonę przodem.
- Wsiadaj do auta. Zamienię dwa słowa z Mariuszem i zawiozę was do tego fryzjera...
- Bezsensu - odparła. - Ale okej. Niech ci będzie...
Daniela wsiadła do samochodu. Zapięła pasy.
- Po co mówiłeś ojcu, że źle się czuje, co? - odezwała się do siedzącego z tyłu Marcela.
Chłopiec zacisnął zęby. Nic nie odpowiedział. Po chwili do auta wsiadł kierowca. Odpalił auto.
- To dokąd jedziemy? - spytał.
- Do fryzjera - rzekł Nikodem spoglądając w boczną szybę.
- Najpierw tata zawozi chłopaków do babci Danki. Babcia zawiezie was do fryzjera... A my z mamą pojedziemy na izbę przyjęć.
- Puknij się w głowę, Szymon. Nie pójdę na żadną izbę przyjęć.
- Pójdziesz... Osobiście cię tam zaprowadzę... A wy, chłopaki macie być u babci grzeczni... Nie chcę słyszeć, że wyzywaliście się od czubków, dupków i debilów. Zrozumiano? - rzekł spoglądając przez wsteczne lusterko na synów.
- Tak - odparli obydwaj.
- Niko, masz się zgadzać z Marcelem. A spróbuj mi na niego skarżyć! Macie się zgadzać. Zrozumiano?
- Tak...
- No. Żebym się nie musiał denerwować. A ty, Luśka, nie rób min... Lekarz cię zbada... Zobaczy, co i jak.
- Tata, a dasz nam na lody? - spytał Nikodem po chwili.
- Jak będziecie grzeczni, to babcia Danusia wam da...
Nikodem wybuchnął śmiechem.
- Babcia Danusia?! Chyba babcia Danka!
- Właśnie, tato... Jak już to babcia Danka - rzekł Marcel.
Daniela otworzyła swoją torebkę. Wyciągnęła z portfela dwa banknoty po dziesięć złotych. Podała je dzieciakom.
Chłopcy uśmiechnęli się do siebie.
- Dziękujemy - rzekł Marcel. - Kupię sobie loda i paczkę żelków...
- Żadnych żelków - odezwała się Daniela. - Kup sobie jabłko albo banana!
- Albo żelki jabłkowe albo bananowe - zaśmiał się Nikodem.
- Nie ma żelków jabłkowych...
- Jak nie ma?
- No, nie ma!
- Przecież jadłem jabłkowe żelki i to sto milionów razy!
- Nie jadłeś jabłkowych!
- Nie, no! Niko wie lepiej, jakie ja jadłem żelki! - oburzył się Marcel.
- Marcel, nie jadłeś jabłkowych...
- A zielone żelki, to jaki smak, debilu?
- Marcel! - krzyknęła Daniela.
- Bo nie wie, a się kłóci! - odparował chłopiec.
- Zielone to mogą być równie dobrze agrestowe - szepnął Nikodem pod nosem.
- Ta! Agrestowe?! Co za debil!
- Marcel! Czy mam zjechać na pobocze i cię uspokoić? - rzekł Szymon obserwując chłopca przez wsteczne lusterko.
- Nie trzeba... Właśnie się sam uspokajam...
Daniela parsknęła śmiechem.
- Ała... Moja głowa - dopowiedziała po chwili.
- I co uspokoiłeś się już? - spytał Szymon.
- Tak... Jestem już spokojny... Możesz przygazować...
Szymon uśmiechnął się.
- Nie będziemy gazować, bo wieziemy mamę do szpitala...
- Nie denerwuj mnie... - odparła Daniela.
- A ty mnie - rzekł Szymon.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie. Po chwili na twarzach obydwu chłopców pojawił się uśmiech.

Ojczym od matematyki 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz