Marcel siedział na pieńku przy kanciapie. Strugał kije i zaostrzał ich końce. Był skupiony. Starał się wykonywać swoją pracę dokładnie i rzetelnie.
- A tak sobie pomyślałam, że moglibyśmy jeszcze zrobić sobie łuki... - zawołała Amelia biegnąc w stronę chłopca. - Zobacz jakie świetne kije... Ale musiałbyś wystrugać każdemu chociaż po trzy strzały.
- Spoko...
- No, i musimy koniecznie zrobić Kubie jakaś zbroję. Masz jakieś stare wiadro?
- Melka, pogięło cię? Może tobie ubierzemy wiadro, co?
Dziewczynka uśmiechnęła się.
- No, dobra... Nie będzie miał zbroi... Jejku, nie mogę się doczekać, kiedy w końcu wbiję swoją strzałę Oliwerowi w dupę! - zawołała podskakując z radości.
- No, ja też się tego nie mogę doczekać...
Wtem do Marcel i Amelii podbiegli Nikodem i Jakub. Starszy chłopiec trzymał w ręku trzylitrowe, plastikowe wiadro wypełnione ruszającymi się rakami.
- Przyda się? - spytał.
Marcel uśmiechnął się.
- Pewnie, że się przyda. Jednego raka włożymy Oliwerowi w dupę! - zaśmiał się.
Kuba podskoczył. Był podekscytowany. Nigdy nie brał udziału w podobnej akcji. Co rusz spoglądał w stronę domu. Wiedział, że gdyby jego tata dowiedział się, co dzieciaki zamierzają zrobić, nie pozwoliłby mu z nimi iść.
- Czyli mamy raki, mamy dzidy - odezwał się Nikodem.
- Będą też łuki i strzały - dopowiedziała Amelia.
Marcel odłożył długi kij, po czym wskoczył na pieniek.
- Plan jest taki - rzekł. - Zwabimy ich nad jezioro... Amelia, pobiegniesz do Oliwera i Aleksa i powiesz im, żeby szybko przylecieli z tobą nad jezioro... Powiesz im, że znalazłaś skrzynie ze skarbem... Pójdą na to?
- Pójdą - odparła kiwając głową.
- Okej. My, to znaczy ja, Niko i Kuba zaczaimy się na nich za krzakami... Na mój znak, wystrzelimy strzały z łuków... A później pobiegniemy na nich z dzidami... Ale będzie jazda! Kubuch, będziesz trzymał wiaderko z rakami. Jak ci powiem to mi je podasz i wsypiemy je Oliwerowi do gaci! Ale będzie jazda!
Wtem Marcel dostrzegł Szymona idącego w kierunku kanciapy. Mężczyzna z zainteresowaniem spojrzał na zaostrzone dzidy i strzały.
- A to co? - spytał spoglądając na Marcela.
- Nic... Szykujmy arsenał na wojnę. A co? Nie wolno? - odparł chłopiec.
- Jeśli chociaż jeden z was wróci do domu z rykiem, wszyscy trzej dostaniecie lanie. Jasno się wyraziłem?
- Ciemno - odparł Marcel. - Tata, idź, bo my się tu naradzamy... A pan Janek pozwolił nam ukarać Oliwera więc możesz mi co najwyżej podskoczyć.
- Serio tak uważasz? - spytał Szymon wpatrując się w niepokorną minę chłopca.
- Serio, serio! - zaśmiał mu się w twarz.
Szymon uczynił krok w stronę Marcela. Chwycił go za ramię.
- Nie będzie żadnej wojny - rzekł krótko. - Wasz wódz idzie właśnie uczyć się wzorów z matematyki...
- Co? - oburzył się chłopiec.
- To, co usłyszałeś! Koniec zbiórki. Amelia wraca do domu! Kuba, Nikodem, do domu!
Jakub chwycił w ręce wiaderko z rakami. Zaczął nieść je w stronę domu.
- Po co ci to? - odezwał się Szymon.
- Żeby wsypać Oliwerowi w gacie - odparł Kuba spoglądając na Marcela.
Szymon przyśpieszył kroku. Wpuścił trzech chłopców przodem do mieszkania.
Dzieciaki ruszyły w stronę schodów na górę.
- Z powrotem! - cofnął ich. - Panowie usiądą teraz przy stole. Ty, Kuba też!
Pięciolatek nieśmiało spoczął obok Marcela. Mężczyzna wyciągnął z komody białe kartki papieru. Podał każdemu z chłopców po jednej kartce. Po chwili wziął do ręki zbiór zadań z matematyki.
- Nikodem, zadanie trzecie i piąte... Marcel, pierwsze i trzecie... Do dzieła!
- A ja? - spytał Kubuś.
- A ty dostaniesz najtrudniejsze zadanie. Cała ta kartka ma być zapisana w kolorowe szlaczki. Zrozumiano?
Kubusiowi łzy stanęły w oczach. Spojrzał na siedzącego w fotelu Andrzeja.
- Tata... - westchnął.
- Co "tata"? Nabroiłeś to teraz rób to, co każe ci wujek - rzekł Andrzej.
- Jak chcesz mogę się z tobą zamienić na karę - odezwał się Marcel.
- No, chcę - westchnął Kubuś.
Szymon zmarszczył brwi.
- Marcel... Bierz się za liczenie... Kuba, na co czekasz?
Kubuś podparł ręką brodę. Łzy spłynęły mu po policzkach.
- No, chodź! - odezwał się Andrzej.
Chłopczyk wstał od stołu. Podszedłszy do ojca, usiadł u niego na kolanach.
- No, już... Nie becz... Taki duży chłopak i beczy... - rzekł Andrzej ocierając chłopcu łzy z policzków.
- Bo wuja...
- Oo... Chodź, zrobimy te szlaczki razem... Kara to kara... Musi zostać odrobiona.
Kubuś wziął głęboki oddech. Przyprowadził ojca do stołu. Andrzej usiadł na krześle. Posadził synka na swoich kolanach. Wsunął kredkę w jego mała rączkę. Zaczął robić z nim szlaczki.
Po chwili Nikodem klepnął ręką w stół.
- Skończyłem - rzekł rozpromieniony.
Szymon rzucił okiem na obliczenia chłopca.
- Okej, to teraz zrób zadanie siódme - rzekł.
- Tata! Co to? Zabawa w szkołę? - oburzył się jedenastolatek.
- No, lepsza taka zabawa niż zabawa w wojnę. Prawda, Marcel?
Ciemnowłosy chłopiec miał zezłoszczoną minę.
- Nie umiem rozwiązać tego gówna - rzekł. - Poza tym Misia nie było dwa dni. Muszę się nim nacieszyć...
Nieśmiało wstał z krzesła.
Szymon zmarszczył brwi.
- Chodź tu do mnie... Dostaniesz trzy szybkie klapy i pójdziesz na resztę dnia do swojego pokoju.
Malec usiadł z powrotem na krześle. Wsunął długopis w usta.
- Szymon, on ma ADHD... Byliście z nim u psychologa albo u psychiatry dziecięcego?
Nikodem wybuchnął śmiechem. Kuba również, choć nie wiedział, z czego się śmieje.
- Mam lekarstwo na to jego ADHD! Za szlufkami spodni!
Marcel naburmuszył się.
- Szymon, przecież widzę, że Marcel ma problemy z koncentracją, łatwo się rozprasza, on nawet na krześle nie może usiedzieć, tylko się wierci, jakby miał owsiki...
- W dupie... - dokończył Nikodem. - Może ma!
- Sam masz, czubie! - odparował Marcel.
- O, i denerwuje się z byle powodu. Założę się, że w szkole średnio sobie radzi. Wszędzie go pełno, a nauczyciele zamiast skupiać się na prowadzeniu lekcji, trzy czwarte swojej uwagi poświęcają Marcelowi. Jest tak?
- Jest - rzekł Nikodem podając ojcu zeszyt. - Od zawsze wiedziałem, że Marcel ma coś z głową - dodał wybuchając śmiechem.
- Niko, panuj nad sobą!
- Wiesz, skąd u dzieci ADHD? - kontynuował Andrzej.
- Przyczyn jest oczywiście wiele, ale jedną z nich są barwniki używane w przemyśle spożywczym... Żelki, kolorowe cukierki...
- Słyszysz Marcel? - odezwał się Szymon. - Koniec z żelkami - zaśmiał się.
- Sobie możesz pomarzyć... - westchnął chłopiec mrugając oczami.
- Je dużo żelków? - zainteresował się Andrzej.
- Codziennie paczkę wsunie. Dziwię się, że mu jeszcze zęby nie powypadały...
- Nie dawaj mu żelków przez jakiś czas. Od razu zobaczysz zmianę w jego zachowaniu...
- Okej - rzekł Szymon. - Nie dostanie więcej żelków. Jak tam zadanie? Zrobione?
- Nie chcę mi się myśleć... - westchnął chłopiec. - Jak to zrobić?
- Nawet nic nie napisałeś? Marcel!
Chłopiec wstał z krzesła.
- Idę na dwór! - rzekł otwierając drzwi.
- Marcel, wróć się!
- Narka!