Marcel leżał przywiązany do obalonego pnia drzewa. Bokserki miał spuszczone do kolan. Po jego plecach, nogach i pośladkach spacerowały czerwone raki. Chłopiec był przerażony. W ogóle się nie ruszał. Łzy spływały mu ciurkiem po obydwu policzkach.
Daniela podbiegła do syna. Położyła mu na głowie rękę.
- Skarbie, jestem tutaj... Nie płacz... - szepnęła.
- Zdejmij je ze mnie - szepnął przez zaciśnięte zęby.
Lusia skierowała rękę w stronę pierwszego skorupiaka. Przymknęła na chwilę powieki.
- Nie potrafię - odezwała się.
- Mama, no! Weź je! - wydarł się wybuchając płaczem.
- Jak?
- Normalnie! Ręką!
Lusi łzy stanęły w oczach. Przełknęła głęboko ślinę. Ponownie skierowała dłoń w stronę jednego z raków.
- Marcel, ja się boję...
- Weź buta i butem je pozwalaj...
Kobieta natychmiast zdjęła z nogi swój sandał. Pozwalała nim wszystkie raki.
- Już... - szepnęła.
- Teraz rozplątaj mi ręce...
Daniela wsunęła but z powrotem na nogę. Przykucnęła przy głowie syna. Zabrała się za rozplątywanie linki, którą związane były ręce chłopca.
Gdy tylko Marcel poczuł, że jego dłonie zostały uwolnione, przetarł nimi zapłakane oczy. Chwilę później podciągnął w górę bokserki. Pociągnął nosem.
Nogi chłopca były dużo mocniej związane niż jego ręce. Kobieta sporo się narodziła, zanim udało jej się je rozplątać.
- Już... Jesteś wolny - szepnęła.
Marcel przytulił się do mamy. Daniela pogłaskała go po wilgotnych włosach.
- Aleks i Oliwer ci to zrobili? - spytała patrząc synowi w oczy.
- Nie - odparł.
- Jak nie? A kto?
- Nikt - rzekł zaciskając powieki. - Mama, nie pytaj mi się o to, bo i tak ci nie powiem.
- Nie powiesz mi, to powiesz ojcu... - oświadczyła chwytając syna za rękę. Zaprowadziła chłopca do domu.
Marcel posmutniał, gdy dostrzegł zaparkowany przed domem samochód Szymona. Westchnął głęboko.
- Zostaję na dworze... Będę się bawił z Misiem - oświadczył próbując wyrwać swoją dłoń z ręki matki.
- Nie denerwuj mnie, Marcel! Dlaczego tylko ty masz obrywać za znęcanie się nad innymi? Niech Aleks i Oliwer też dostaną w domu szkołę! Jak tak, to pan Janek umiał dać ojcu dyscyplinę! Niech się lepiej zajmie wychowywaniem swoich dzieciaków! Biegiem do domu!
Zdenerwowana Daniela wprowadziła przestraszonego chłopca do domu. Szymon rozpinał akurat guziki od swojej koszuli. Uśmiechnął się do żony.
- Co szkrabie? - odezwał się do Marcela. - Co to za minka? Co przeskrobał? - dodał spoglądając tym razem na żonę.
- Nic. Poszedł z Aleksem i z Oliwerem do jeziora się kąpać.
- Pytał o zgodę?
- Pytałem! - odparł chłopiec podchodząc do drzwi. Wpuścił do salonu stojącego na tarasie Misia. Wziął pieska na kolana.
- Kocham cię, Misiu - rzekł całując czworonoga w czubek głowy.
- Poszłam sprawdzić, czy się grzecznie bawią i wiesz, co zastałam? Marcela przywiązanego do tego obalonego pnia! Miał spuszczone spodenki, a jakby tego było mało chodziło po nim co najmniej piętnaście raków!
- Bardzo dobrze - rzekł Szymon wkładając przez głowę popielatą koszulkę.
Daniela spojrzała na niego pretensjonalnie.
- Co tak się na mnie patrzysz? - spytał. - Dobrze! Zawsze to on się znęcał nad słabszymi, to teraz przyszedł czas na zmianę. Zgadza się, Marcel?
Chłopiec kiwnął twierdząco głową.
- No, cieszę się, że się zgadzamy. Co na obiad?
- Pierogi - odpowiedziała. - Pojedziesz do Janka i zrobisz tam burzę. Jak Marcel coś wywija, to Janek w sekundzie się zjawia. Bierze się za wychowywanie cudzych dzieci? Niech lepiej przyjrzy się temu, jak jego dzieciaki postępują!
- Lusia, nie nakręcaj się - rzekł Szymon. - A ty, Marcel, w końcu masz za swoje! Doigrałeś się.
- Bo ich było dwóch - rzekł chłopiec spoglądając na tatę. - Jakby Niko nie spał do dwunastej, dałbym sobie z nimi radę - wymamrotał pod nosem.
- Szymon, przejedziesz się do Janka? Mam pomysł! Weźmiesz ze sobą tę dyscyplinę, którą od niego dostałeś i powiesz mu, że jemu się ona bardziej przyda niż tobie!
- Luśka, przestań. Zadzwonię do niego, jeśli tak bardzo ci na tym zależy...
- Nie! - odpowiedziała hardo. - Zależy mi, abyś tam jechał. Gdyby chodziło o Nikodema, nie zastanawiałbyś się w ogóle. Wsiadłbyś w samochód i już by cię nie było!
Szymon zastanowił się przez moment. Uświadomił sobie, że faktycznie jest tak, jak mówi jego żona.
- Marcel, ubierz się. Pojedziesz tam ze mną - zadecydował.
- Nie. Nie jestem kapusiem - odparł malec.
- Bez dyskusji!
Chłopiec westchnął.
- Misiu jedzie z nami - powiedział stanowczo.
- Okej. Może jechać - rzekł Szymon.
Chłopiec wsunął przez głowę koszulkę, włożył też krótkie spodenki.
- Będzie, że jestem kapusiem - rzekł ze smutkiem.
- Nie jesteś żadnym kapusiem - odparł Szymon biorąc kluczyki do ręki. - Chodź, szkrabie. A ty, wstawiaj te pierogi, bo jestem głodny jak wilk - zwrócił się do żony.
Daniela uśmiechnęła się do męża.
- Wstawiam, wstawiam... - westchnęła. - Nie było go w domu raptem cztery godziny i wielce głodny przyjechał... Co ja mam z tymi chłopakami?